Największe partie mówią wiele, ale nie o tym, co jest ważne dla wyborców. Słyszymy o Smoleńsku, o tym, że inwestorzy chwalą Polskę, ale nie o tym, jak zapisać dziecko do przedszkola czy utrzymać pracę.
Rośnie grupa Polaków niezdecydowanych na kogo głosować w najbliższych wyborach. Co trzeci badany deklaruje: nie wiem. To nie jest efekt wyjątkowej płochliwości czy labilności Polaków. Po prostu partie, w tym głównie dwie najważniejsze, mają im niewiele do zaoferowania. Zamiast zająć się rzeczywistymi problemami, lawirują między Smoleńskiem a odrealnionymi pomysłami na kryzys.
Na pierwszym planie, w starciu, dwa buldogi polskiej sceny politycznej – PO i PiS. Obydwie partie w przekazie, który dociera do wyborców, opowiadają rzeczy odrealnione. Donald Tusk od trzech lat koncentruje się na naszych sukcesach. Polska najpierw była zieloną wyspą, a teraz, gdy giełdy lecą w dół, a frank bije rekordy, premier organizuje konferencje prasowe, na których przekonuje: jest świetnie, zrealizowaliśmy już 90 proc. naszych potrzeb pożyczkowych, inwestorzy ufają naszej gospodarce. To dobrze, że premier uspokaja nastroje, ale aż prosi się, żeby powiedzieć: co dalej? Czy po wyborach będą strukturalne reformy, jaki mamy pomysł na ewentualną drugą falę kryzysowego tsunami, jaka jest idea sprawowania władzy. Jak rozwiązać rzeczywiste problemy Polaków – niemożność zapisania dziecka do przedszkola, śmieciowe umowy o pracę, bezrobocie, drogie podręczniki, długą kolejkę do lekarza. Znów więc mamy politykę tu i teraz.
Podobnie jest z PiS. Prezes Kaczyński chce sięgnąć do „głębokich kieszeni”, wraca też co jakiś czas do dodatku drożyźnianego. Tyle tylko, że nie wiadomo, kto za to zapłaci, gdy w finansach publicznych zieje dziura. Nie wiadomo kim, poza bankami, są te głębokie kieszenie. Może to klasa średnia pracująca ponad siły? Nic więc dziwnego, że Polacy odwracają się od polityków. Myślą, że są zajęci wyłącznie sobą, a nie ich problemami.
W Polsce mamy kryzys idei. Nie ma polityków, którzy potrafią pociągnąć za sobą ludzi. Powiedzieć, jaki mają pomysł na sprawowanie władzy. Nie prezentują poglądów, raczej grają na emocjach. Kondominium kontra kraina szczęśliwości, zamach kontra wypadek – insynuacje, emocjonalne manipulacje, walka na symbole. Podobnie jest z opozycją. Jaki przekaz ma największa lewicowa partia? Podpisała właśnie umowę programową z Business Centre Club, jedną z czołowych organizacji biznesowych. Nie ma w tym nic zdrożnego, ale co mają myśleć wyborcy lewicy, która ma przecież z definicji bronić interesów pracujących. Są skołowani.
Niezdecydowany elektorat może zagospodarować partia, która przedstawi realny program uzdrawiania państwa i właśnie to będzie jej głównym przekazem. Na razie jednak takiej partii nie widać. Próbuje tak się pozycjonować PJN, ale po zamieszaniu z jej liderami straciła wiele wiarygodności. W podobnym duchu wypowiadają się liderzy ruchu Obywatele do Senatu. Na razie jednak nie ma w tym spójnego przekazu. Nam, jako wyborcom, pozostaje więc dociekliwe zadawania pytań w czasie kampanii. Co politycy zamierzają zrobić z problemami, które są realne. A będzie ku temu okazja, bo kandydaci na posłów i senatorów zapowiadają kampanię „bliżej ludzi”.