Choć w Polsce ginie coraz mniej samochodów, to łupem złodziei padają coraz droższe pojazdy. Dawniej złodziejowi do otworzenia auta wystarczył łom albo wytrych. Teraz potrzebuje komputera i specjalistycznego sprzętu elektronicznego.
W ubiegłym roku w Polsce zginęło 16,1 tys. samochodów – o niecałe 5 proc. mniej niż rok wcześniej i aż pięciokrotnie mniej niż w rekordowym roku 1999. Choć statystyka jest optymistyczna, to ma swoją drugą stronę. Bo choć złodzieje kradną coraz rzadziej, to ich łupy mają coraz większą wartość. 12 lat temu listę najczęściej kradzionych pojazdów otwierał fiat 126p z szokującą liczbą 17 tys. sztuk. W ubiegłym roku takich aut zginęło zaledwie 209. Obecnie złodzieje kradną głównie volkswageny, audi, toyoty czy hondy. Ich łupem padają nawet superluksusowe limuzyny. Tylko w ubiegłym roku polska policja odnalazła kilka modeli bentleya, kilkadziesiąt BMW, porsche i mercedesów o wartości kilkuset tysięcy złotych każdy.

Nie ufaj fabrycznym alarmom

Wraz ze zmieniającymi się preferencjami złodziei zmienia się także sprzęt, jakim się posługują, a nawet ich wykształcenie. – Dawniej złodziejowi do otworzenia samochodu wystarczył łom albo wytrych. Teraz potrzebuje laptopa, specjalistycznego sprzętu elektronicznego i fakultetu informatyka – mówi nam anonimowo policjant pracujący w grupie do zwalczania przestępczości zorganizowanej.
Jego ekipa rozbiła ostatnio gang kradnący na zlecenie luksusowe auta. W złodziejskiej dziupli pod Piasecznem odnaleziono m.in. BMW X5, X6 oraz astona martina. Sam „gabinet” złodziei wyglądał jak specjalistyczne laboratorium. Oprócz urządzeń do zmieniania numerów nadwozia, matrycowania tablic rejestracyjnych oraz wyrabiania nowych dokumentów odnaleziono także laptopy z oprogramowaniem producentów aut i urządzenia zagłuszające sygnały GPS i GSM, a także sprzęt do śledzenia pojazdów.
– Nie ma zabezpieczeń, których nie da się złamać. Znajdźcie mi samochód, a ja znajdę na niego metodę – mówi nam właściciel warsztatu z systemami zabezpieczeń do samochodów. Założył go zaraz po tym, jak spędził trzy lata w więzieniu za kradzieże samochodów.
Jego zdaniem najmniej skuteczne są alarmy fabrycznie montowane w samochodach. Po pierwsze, najczęściej rolę syreny alarmu w takim wypadku pełni klakson. Wystarczy go unieszkodliwić i złodziej spokojnie może zająć się uruchamianiem auta. Po drugie, wystarczy, że rozgryzie układ alarmu (np. miejsce, w którym zamontowana jest jego centralka oraz immobiliser) w jednym aucie, a już bez najmniejszego problemu dobierze się do drugiego. Szczególne znaczenie ma to w przypadku dużych koncernów. – Alarm w skodzie będzie tak samo zbudowany jak ten w volkswagenie golfie, passacie, seacie leonie czy nawet audi R8 za milion złotych – mówi nasz rozmówca.

Alarm można zablokować...

Znacznie lepszym rozwiązaniem są dobrej jakości alarmy niezależnych producentów, montowane w samochodach poza fabryką. Ich zaletą jest to, że można umiejscowić je w aucie indywidualnie, tzn. tak, że złodziej nie będzie wiedział, gdzie jest centralka, kable czy syrena. I niekoniecznie – tak jak dawniej – musi to oznaczać utratę gwarancji na auto. Na rynku są dostępne dedykowane instalacje, które „rozumieją się” z samochodowymi komputerami. Uznają je nawet producenci samochodów. Ponadto taki alarm obsługuje się fabrycznym kluczykiem do samochodu, co likwiduje konieczność noszenia dodatkowego pilota.
Mitem jest, że złodziej będzie mógł nagrać sygnał wysyłany z takiego pilota do alarmu i później go odtworzyć. Nowoczesne alarmy działają na zasadzie kodu dynamicznie zmiennego generującego około 8 miliardów kombinacji. Jednak i taki alarm złodziej może unieszkodliwić. Jak? Używając tzw. blockera, który zablokuje sygnał wysyłany z pilota do auta. W efekcie samochód nie zamknie się, a alarm się nie uzbroi. Jeżeli właściciel tego nie zauważy, złodziejowi wystarczy kilkanaście sekund, aby uruchomić auto i nim odjechać.

...a sygnał GPS zakłócić

A gdy już nim odjedzie, na niewiele może się zdać nawet funkcja lokalizacji pojazdu, działająca w oparciu o system GPS (satelitarny) czy GSM (telefonii komórkowej). Gdy coś niepokojącego dzieje się z samochodem, systemy takie mają za zadanie wysyłać sygnał do właściciela pojazdu (np. na telefon komórkowy) oraz firmy ochroniarskiej. Najprostsze kosztują 500 złotych plus miesięczny abonament w wysokości kilkudziesięciu złotych. Bardziej skomplikowane modele, za pośrednictwem których można np. usłyszeć przez telefon, co dzieje się wewnątrz auta, albo wysłać SMS-a aktywującego alarm – ponad 1000 zł.
Jeszcze kilka lat temu złodzieje obchodzili GPS i GSM, kradnąc samochody na kontener. Auto zamykali w specjalnie przygotowanych kontenerach wyłożonych materiałami nieprzepuszczającymi sygnałów i samochodu nie można było zlokalizować. Dzisiaj sami śmieją się z tej metody. Obecnie używają specjalnych zagłuszaczy (podobnych do tych stosowanych w niektórych teatrach i kinach), które blokują każdy sygnał, i lokalizacja auta staje się niemożliwa. Nieoficjalnie przyznają to nawet sami sprzedawcy takich urządzeń. – Te technologie zostały wymyślone do komunikacji, a nie odnajdywania skradzionych rzeczy – mówi szczerze jeden polskich dystrybutorów urządzeń namierzających drogą satelitarną.
Co najlepiej ochroni twój samochód
Niezależny alarm z niezależnym immobiliserem – jednym z najefektywniejszych rozwiązań jest połączenie certyfikowanego, dedykowanego do konkretnego modelu auta alarmu z dodatkowym immobiliserem. Alarm będzie w takim wypadku sterowany fabrycznym pilotem przy kluczyku auta, jednak po otworzeniu samochodu nie będzie można go jeszcze uruchomić. W tym celu na dwóch przyciskach zamocowanych w dowolnym miejscu (dodatkowe utrudnienie dla złodzieja) trzeba jeszcze wstukać specjalny kod. Jeden klawisz służy do wprowadzania cyfr (np. dla cyfry 5 trzeba go wcisnąć pięć razy), drugi – zatwierdzania każdej z nich. Zatem nawet jeżeli złodziejowi uda się zablokować sam alarm, to z immobiliserem nie pójdzie mu tak łatwo. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że się zniechęci. Z policyjnych doświadczeń wynika, że jeżeli w ciągu trzech minut przestępcy nie uda się uruchomić auta, porzuca je.
Taki zestaw ma jeszcze inne zalety – gdy kieszonkowiec ukradnie nam kluczyki, nie uruchomi samochodu, nie znając kodu i nie wiedząc, gdzie jest umieszczony immobiliser. Dodatkowo urządzenie można zaprogramować tak, aby uaktywniało się przy każdym otwarciu drzwi, nawet wtedy gdy pracuje silnik. To ma zapobiegać porwaniom samochodu np. na skrzyżowaniach. Złodziej odjedzie kilkaset metrów i silnik auta zgaśnie, a syrena alarmu zacznie wyć. Koszt takiego zestawu łączącego alarm z dobrym immobiliserem to ok. 1 – 1,5 tys. złotych.