W brytyjskich gazetach trwa burza związana z ogromnym rachunkiem, jaki Unia wystawiła Londynowi w zeszłym tygodniu. "Unijne żądania rujnują argumentację za tym, by pozostać w Unii" - taki tytuł wybija dziś konserwatywny Daily Telegraph. To parafraza słów wypowiedzianych wczoraj przez premiera w parlamencie.

Rachunek opiewa na ponad 2 miliardy euro i - jak piszą komentatorzy - znacząco utrudnia Cameronowi manewrowanie na krajowej scenie politycznej. Premier narzeka, że żądanie Brukseli utrudnia mu przekonywanie własnych wyborców, że Londyn powinien zostać w Unii, która jest w stanie się zreformować.

"Chwiejny Cameron może popchnąć Wielką Brytanię do wyjścia z UE" - pisze Nicholas Watt z Guardiana. Dodaje, że premier - szachowany na scenie krajowej przez eurosceptyczną Partię Niepodległości - ma coraz mniejsze pole manewru i musi zaostrzać retorykę wobec Brukseli, mimo że w gruncie rzeczy Unii opuszczać nie chce. A przecież obiecał Brytyjczykom, że jeśli wygra wybory, rozpisze referendum w sprawie wyjścia ze Wspólnoty.

Do tego czasu miał on sprawić, że Unia zreformuje się tak, by Brytyjczycy chcieli w niej pozostać. Ale brytyjskie media piszą, że teraz premier narzeka, że żądanie Brukseli utrudnia mu przekonywanie własnych wyborców, że UE jest zdolna do reform.

Tymczasem spór o budżet owocuje wzrostem popularności Partii Niepodległości. Dziennik the Independent publikuje wyniki nowego sondażu pokazującego czteroprocentowy wzrost popularności UKIP. Na partię głosowałby co piaty brytyjski wyborca. Potężny, pięcioprocentowy spadek dotknął Labourzystów, którzy zrównują się z Konserwatystami.

- Partia Niepodległość zagraża zarówno prawicy, jak lewicy - mówi Polskiemu Radiu dr Robert Ford z Uniwersytetu w Manchesterze. UKIP to bunt białych wyborców z klasy robotniczej - dodaje. Niektórzy głosowali kiedyś na Konserwatystów, inni na Labourzystów. Teraz opuścili te ugrupowania i zdecydowanie popierają Partię Niepodległości - tłumaczy Ford.