Wystrzeliliśmy 24 pociski, a w rejon zabudowań wpadły trzy. Gdybyśmy chcieli celować w tę wioskę, to proporcje byłyby inne. Tylko trzy nie trafiłyby do celu - mówi na łamach "Wprost" podporucznik Łukasz Bywalec "Bolec" - jeden z żołnierzy, którego prokuratura obciąża winą za śmierć sześciu afgańskich cywilów pod Nangar Khel.

Na łamach "Wprost" znalazła się rozmowa Magdaleny Rigamonti z polskimi żołnierzami, służącymi w Afganistanie, oskarżonymi za śmierć cywilów pod Nangar Khel. Rozmawiając z Andrzejem Osieckim "Osą" i podporucznikiem Łukaszem Bywalcem "Bolcem", dziennikarka próbuje ustalić co wydarzyło się16 sierpnia 2007 roku.

"Nie jesteśmy wariatami, żądnymi krwi bandziorami, tylko żołnierzami. Wystrzeliliśmy 24 pociski, a w rejon zabudowań wpadły trzy. Gdybyśmy chcieli celować w tę wioskę, to proporcje byłyby inne. Tylko trzy nie trafiłyby do celu" - mówi Bywalec.

"Prokuratura znowu chce, żebyśmy poszli siedzieć - mówi Magdalenie Rigamonti chor. Osiecki. Ppor. Bywalec podkreśla, że choć sprawa ciągnie się sześć lat, nikt nie przeprowadził w okolicach Nangar Khel wizaji lokalnej. Zdaniem rozmówcy, prokuratura za wszelką cenę chce z żołnierzy zrobić morderców, którzy z zimną krwią, z premedytacją zabili sześć osób, w tym dzieci. Bywalec dodaje, iż po wielkim show w mediach, że polscy żołnierze to zbrodniarze wojenni, okazało się, że przeciw oskarżonym nie ma żadnych obciążających dowodów" - czytamy.

Żołnierze podkreślają, że ostrzał przeprowadzili jako standardową demonstracje siły, kiedy ich konwój został ostrzelany i unieruchomiony. Dodają także, że ich pociski wcale nie spadły na Nangar Khel, które było oddalone o kilometr, ale w przysiółek - "dwie lepianki", których nie widzieli.