Szef rządu wystąpił przed ministrem sprawiedliwości, który przedstawił informację nt. działań po katastrofie. Tusk w swoim wystąpieniu bronił byłej minister zdrowia, marszałek Sejmu Ewy Kopacz i szefa swojej kancelarii Tomasza Arabskiego, którzy byli najwyższymi urzędnikami państwowymi w Moskwie po katastrofie. Podkreślił, że "pomyłki i niedoskonałości" nie "obciążają tych, którzy pracowali w Moskwie i Smoleńsku". Mówił też, że założenie tezy o zamachu w Smoleńsku jest groźne dla państwa.
Premier rozpoczął swoje wystąpienie w Sejmie od stwierdzenia, że debata w sprawie katastrofy smoleńskiej powinna być poprzedzona słowem "przepraszam". "Siłą rzeczy brałem wówczas i biorę dzisiaj na siebie pełną odpowiedzialność za działania państwa polskiego i służb podległych polskiemu rządowi wówczas w Smoleńsku i w Moskwie po katastrofie. Tej odpowiedzialności nikt ze mnie nie zdejmie i ja tego nie oczekuję" - oświadczył.
Jak dodał, ta odpowiedzialność nakazuje mu "przeprosić wszystkie rodziny za udrękę i cierpienie wywołane nie tylko samą katastrofą, ale także tą udręką związaną i z procedurami identyfikacyjnymi, czasami z twardością proceduralnych reguł, a jak się okazuje także z powodu błędów".
Obecność Kopacz w Moskwie nie należała do jej obowiązków
Broniąc Kopacz i Arabskiego podkreślał, że dziś są oni najbardziej atakowani, a po katastrofie byli w Moskwie nie dlatego, że wynikało to z ich rządowych obowiązków, ale wyłącznie w jednym celu - żeby pomóc rodzinom ofiar w tragicznych okolicznościach.
Szef rządu dodał, że wyraża uznanie dla tych, którzy - wykraczając poza swoje urzędowe obowiązki - poświęcili cały swój czas, pracowali po kilkanaście godzin na dobę wyłącznie w celu pomocy rodzinom ofiar. "Wszystkim, którzy przez długie dni pomagali rodzinom, po dzisiejszą marszałek Ewę Kopacz, wówczas ministra zdrowia, chcę powiedzieć, że wykonywali swoje obowiązki najlepiej jak potrafili, z zaangażowaniem wykraczającym poza wszelkie zobowiązania urzędnicze" - pokreślił szef rządu.
Jak zaznaczył, ponosząc polityczną odpowiedzialność za kierowanie państwem, rządem polskim i także tą bardzo skomplikowaną i dramatyczną operacją, bierze na siebie też odpowiedzialność "za wszystkie działania naszych służb, także te, które mogły okazać się pomyłkami".
"Dziś nie jestem w stanie rozstrzygnąć, w jakim momencie do tych pomyłek mogło dojść"
Premier przypomniał, że od pierwszych chwil po katastrofie smoleńskiej dziesiątki, setki a później tysiące ludzi - urzędników państwowych, lekarzy, żołnierzy, prokuratorów, policjantów - było "zaangażowanych w operację, przed jaką stanęło państwo polskie". "Mówię przepraszam, bo zdaję sobie sprawę, że przy pracy 2 tysięcy osób mogły zdarzyć się błędy i pomyłki. Dziś nie jestem w stanie rozstrzygnąć, w jakim momencie do tych pomyłek mogło dojść" - powiedział Tusk.
Zaznaczył, że słowo "przepraszam" wobec rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej płynie głęboko z serca, bo obserwował wszystkich zaangażowanych w pracę państwa polskiego po 10 kwietnia 2010 r. "Widziałem ich zaangażowanie, którego celem (...) było pomóc rodzinom, wszystkim bliskim, którzy stracili swoich najbliższych w tej katastrofie" - oświadczył.
"Ta sprawa zasługuje na więcej niż na polityczną młóckę"
Tusk zaznaczył, że tylko ci, którzy byli w Smoleńsku i Moskwie wiedzą, jak wielkie dramaty, tragedie, jak ekstremalne przeżycia były doświadczeniem rodzin, ale także tych, którzy im pomagali.
Oświadczył, że może wymienić listę urzędników państwowych, którzy powinni się znaleźć z różnych względów w Moskwie, ale nie starczyło im ani odwagi, ani determinacji, żeby przez wiele dni pomagać rodzinom ofiar. "Czy można mieć do kogokolwiek pretensje o to, że nie zawsze wytrzymywał taką próbę? Ja takiej pretensji nie zgłaszam" - zaznaczył.
"Być może nie byliśmy perfekcyjni, ale wszyscy bez wyjątku, z którymi miałem kontakt, oddawali maksimum swojej energii nie żeby komuś dokuczyć, komuś coś udowodnić, skupiać się na czyjejś winie, tylko aby pomóc szczególnie bliskim, szczególnie w tym najbardziej dramatycznym momencie" - powiedział premier.
"Mówiąc przepraszam w imieniu swoim i wyrażając uznanie tym, którzy podjęli tak wielki wysiłek i być może popełnili błędy, chcę także powiedzieć, że od pierwszych dni i dziś mamy także z tym do czynienia, polityka brutalnie wdarła się w tę tragedię" - podkreślił szef rządu. Zaapelował o zakończenie "wojny w sprawie katastrofy smoleńskiej", bo - jak przekonywał - jej ofiarami będą wszyscy Polacy. "Ta sprawa zasługuje na więcej niż na polityczną młóckę, dlatego być może to jest ten dzień, kiedy powinniśmy sobie wyraźnie powiedzieć: pracujemy, pracujemy w skupieniu, nie musimy ustępować własnym argumentom, ale kończymy wojnę w sprawie katastrofy" - podkreślał.
Groźna teza o zamachu
Zapewniając o tym, że do dyspozycji posłów są minister sprawiedliwości, prokurator generalny, ministrowie obecnego i poprzedniego rządu, a także on sam, zwrócił się do parlamentarzystów PiS ze słowami: "nie czyńcie z tej debaty, nie czyńcie z tej tragedii pretekstu do politycznej, nieustającej bitwy, choćby ze względu na pamięć i szacunek do ofiar".
Tusk podkreślił, że z punktu widzenia nie tylko osób zaangażowanych w ten dramat, "ale całego państwa polskiego i polskiego społeczeństwa, jest rzeczą groźną założenie tezy, która pojawiła się w pierwszych godzinach po katastrofie, tezy o zamachu, o zabójstwie, o spisku".
Premier ocenił, że po katastrofie urzędnicy państwowi, prokuratorzy i lekarze ruszyli do ciężkiej pracy, a jednocześnie "od pierwszych godzin niektórzy politycy koncentrowali całą swą uwagę, by taką tezę polityczną ukształtować, a następnie dobierać do niej możliwie dużo argumentów". "I tak dziś ewentualne pomyłki są także traktowane jako pretekst do tego, by politycznie wzmacniać, podwyższać tę temperaturę nienawiści, która po 2010 roku, po kwietniu, po katastrofie w Polsce nastała" - stwierdził Tusk.
Jak mówił, także obecnie "słyszymy słowa, zdania, wypowiedzi z ust polityków PiS, których celem nie jest pomoc rodzinom, dochodzenie do prawdy, tylko utwierdzenie pewnej politycznej tezy dotyczącej katastrofy smoleńskiej".
Szef rządu ocenił także, że w ciągu ponad dwóch lat, które minęły od katastrofy, był jedną z osób "atakowanych szczególnie brutalnie". "Przez te dwa lata każdego dnia powtarzałem sobie i moim współpracownikom - jest cierpienie, ktoś ma poczucie większej straty, musimy to wytrzymać. I dlatego nikt z nas, ani przez moment nie próbował wykorzystać czy to pracy komisji, czy jakichkolwiek innych ustaleń, by odpowiedzieć polityczną tezą na polityczną tezę" - zaznaczył.