Rozwodzący się nie są już postrzegani jako gorsi. Ludzie wchodzą w kolejne związki, układają sobie życie na nowo. Dobrze by było, żeby wybory dorosłych nie wpływały negatywnie na dzieci.
Na numer telefonu zaufania dla dzieci i młodzieży z patologicznych środowisk, zagrożonych przemocą psychiczną i seksualną, dzwoni kobieta. Wypytuje dyżurującą psycholog o to, w jaki sposób poznać, że dziecko jest molestowane seksualnie. I jak dowieść, że robi to jego ojciec. – Proszę ją, aby opowiedziała dokładniej, o co chodzi, bo może będę mogła jej jakoś pomóc, a ona, że się rozwodzi i szuka sposobu, aby odebrać mężowi dziecko – opowiada Ina Pohorecka, psychoterapeutka. To zdarzenie miało miejsce kilka lat temu. Od tej pory przez jej gabinet przewinęło się wiele osób, których związek uległ erozji i które toczyły spory o opiekę nad dzieckiem. Jednak tamta historia najmocniej zapadła jej w pamięć. Może dlatego, że kobieta mówiła bez emocji. I wcale się nie wstydziła, że chce kłamliwie oskarżyć człowieka, którego jeszcze niedawno wielbiła na tyle, by wyjść za niego za mąż i mieć z nim dzieci.
Takich spraw każdego dnia rozgrywa się przed sądami tysiące. Bo związków, które ulegają rozpadowi, jest coraz więcej. Szacuje się, że co trzecie małżeństwo nie ma szans. W 2016 r. zawarto w Polsce 193 tys. małżeństw, w tym samym czasie orzeczono ponad 65 tys. rozwodów. To trzy razy tyle, ile pod koniec lat 80. W większości spraw kartą przetargową między walczącymi ze sobą partnerami były dzieci. Nie prowadzi się takich statystyk, ale według stołecznej mecenas Adrianny Gumowskiej, której kancelaria specjalizuje się w tego typu przypadkach, można powiedzieć, że w 80 proc. spraw rozgrywka dotyczy kwestii opieki nad dziećmi. Przy czym w większości tego typu konfliktów mężczyźni stoją na z góry przegranej pozycji. Nawet jeśli to nie oni są winowajcami rozpadu małżeństwa,
sądy – a najczęściej osobą rozstrzygającą jest kobieta – biorą stronę kobiet. Historie, które przytaczam, są wybrane w sposób subiektywny, spośród wielu innych, mniej drastycznych, sprawiedliwiej prowadzonych. Opowiadając o nich, postanowiłam przyjąć narrację mężczyzn, dla zachowania równowagi, której poskąpiła im Temida. Opierałam się na rozmowach z bohaterami, prawnikami oraz lekturze dokumentów, do których miałam dostęp. Ze względu na ochronę danych osobowych, dobro małoletnich oraz niejawność postępowań w sprawach rodzinnych, zanonimizowałam moich bohaterów.
Historia pierwsza. Krzysztof
On po przejściach, z dwojgiem dorosłych dzieci z pierwszego małżeństwa rozwiązanego za porozumieniem stron (syn został z nim, córka z byłą żoną). Jego nowa partnerka była panną. Krzysztof to duży, postawny mężczyzna, sportowiec, mistrz sztuk walki. Jego nowa miłość – drobna, delikatna. Trzy lata żyli bez ślubu. On bał się z kimś wiązać na stałe, jednak jej zależało na tym, żeby usankcjonować prawnie związek. W końcu się zgodził, bo byli w jakiś sposób ze sobą szczęśliwi. – Kłóciliśmy się jak wszyscy. Ona była dość nadpobudliwa, często wybiegała z domu w złości, ale potem wracała i znów wszystko było dobrze – wspomina Krzysztof. Spłacił jej kredyty, kupił
mieszkanie, które potem poszło pod wynajem.
Jak mówi, wkrótce po
ślubie zostali rodziną zastępczą dla kilkuletniej dziewczynki. Kompromisowe rozwiązanie. On nie bardzo chciał mieć więcej dzieci, ale jej bardzo zależało, żeby być mamą. Wkrótce żona Krzysztofa zaszła w ciążę. I zaczęły się „jazdy”. Ona coraz częściej wybiegała z domu, ale już nie po to, aby wrócić, kiedy ochłonie, lecz żeby „robić dym”. Przychodziła z policją, cała we łzach, krzyczała, że Krzysztof ją pobił, że stanowi zagrożenie dla życia jej i dziecka. W końcu przysposobioną dziewczynkę im zabrano. Przecież nie wiadomo, co może zrobić małemu dziecku taki wielki facet. Żona pisała na Krzysztofa skargi, potem je wycofywała. Przepraszała. Gdy urodził im się syn, Bartek, Krzysztof mówi, że zakochał się w nim od razu. Z żoną było coraz gorzej. Kiedy trzymał maleństwo na rękach i głaskał je po głowie, dostawała napadów zazdrości. Potrafiła drapać się paznokciami po twarzy, walić głową w ścianę, krzyczeć. I znów uciekała z domu, biegła przed siebie, wracała z policją. Albo znikała na miesiąc, nie odbierała telefonów. Krzysztof płacze. Przysięga, że nigdy ręki nie podniósł na nią. Przecież gdyby było inaczej, byłyby ślady. – Silni mężczyźni nie biją ludzi – mówi. Był wicemistrzem Polski w kickboxingu. Dwa lata po Bartku przyszła na świat Ariadna. Teraz, wychodząc z domu, żona Krzysztofa zabierała już dwoje dzieci. Mężczyzna ocenia, że przez cały czas trwania ich małżeństwa może dwa lata mieszkali razem, reszta to były jej „ucieczki”. Opowiadała wszystkim, że mąż ją wyrzuca z domu. W pewnym momencie, aby mieć dowód na to, że nie jest wielbłądem, Krzysztof zaczął rejestrować jej napady szału. To wstrząsające nagrania. Na jednym z nich mężczyzna błaga kobietę, aby nie wychodziła z nieubranymi dziećmi na mróz. Ta krzyczy, miota obelgi. On upomina, by przynajmniej ubrała maluchy. Proponuje, że zawiezie ją, gdzie tylko będzie chciała. W odpowiedzi krzyk i bluzgi.
Zapisali się na terapię w katolickim ośrodku psychologicznym. Nie pomogło. Ostatecznie żona wyprowadziła się z domu na początku maja 2016 r. Pretekstem było to, że kiedy wróciła rano z imprezy, dzieci biegające koło domu były brudne. Syn miał wtedy 4, a córka 2 lata. Wojna rozgorzała na dobre. Żona napisała pozew rozwodowy, w którym oskarżyła Krzysztofa o znęcanie się nad nią, zaniedbywanie dzieci, oszustwa finansowe (mężczyzna pracuje w rachunkowości). Podpisali porozumienie dotyczące opieki nad dziećmi: on miał się nimi zajmować od poniedziałku do piątku, ona w weekendy. Wakacje dzielą na pół. Nie działało dobrze, bo kobieta zabierała maluchy, kiedy chciała, bez zgody ojca, ale jakoś to funkcjonowało. – Był problem z Bartkiem, cierpi na lęk separacyjny, nie chciał być z matką – opowiada Krzysztof. Tłumaczył, prosił, używał podstępów, by nakłonić chłopca, żeby poszedł do mamy. Maluch płakał, chował się. Żona bombardowała Krzysztofa obraźliwymi SMS-ami, których treść wstyd przytoczyć. Wiosną br. powiadomiła policję, że ojciec znęca się nad dziećmi. Wobec braku jakichkolwiek dowodów funkcjonariusze umorzyli sprawę dowodu. Kobieta poskarżyła się więc sądowi, który w trybie pilnym w kwietniu 2018 r. wydał postanowienie o zakazie kontaktów ojca z dziećmi i odebraniu mu władzy rodzicielskiej. Odtąd dzieci miały mieszkać z mamą. Dziewczynka zgodziła się bez problemu. Chłopiec nie chciał. Do prób przekazania go matce dochodziło trzykrotnie – z udziałem policji, kuratora, psychologa. Policja odmówiła użycia siły. Za czwartym razem kobiecie udało się zabrać go podstępem – przechwyciła go, gdy był na poczcie ze swoją starszą przyrodnią siostrą. – Od tej pory, od maja, nie mam żadnego kontaktu z dziećmi – mówi Krzysztof. Nawet nie wie, do której
szkoły został zapisany jego syn. Żona zapowiedziała mu za to, że będzie siedział. Krzysztof najpierw śmiał się z jej gróźb, teraz się boi.
– Zgodnie z moim doświadczeniem, w przypadku konfliktu między partnerami, zarówno matki, jak i ojcowie zachowują się czasem w sposób agresywny i niemający nic wspólnego z dobrem dzieci. W walce przyjmują jednak odmienne strategie. Rozwścieczona kobieta chce odwetu. Myśli: „Zabiorę ci dziecko, już nie będziesz go mógł psuć”. Często unosi się w powietrzu żądanie, żeby dziecko opowiedziało się wyraźnie po którejś stronie sporu i odrzuciło tę drugą – tłumaczy psychoterapeutka Ina Pohorecka.
To, co rzuca się w oczy w historii Krzysztofa (oczywiście oprócz jej dramatyzmu), to fakt, że w toku całego postępowania
sąd odrzuca wszystkie dowody, jakie składa Krzysztof. Nie przyjmuje do wiadomości materiału dowodowego, którym dysponuje mężczyzna: wydruków SMS-ów z obelgami, nagrań dokumentujących samookaleczanie się i agresję żony, filmów, na których ich syn Bartek płacze i opowiada, jak mama go bije. Cokolwiek zeznaje żona, jest uwzględniane bez próby weryfikacji.
Obecnie sądy odchodzą od siłowego załatwiania spraw dotyczących kontaktów rodziców z dziećmi. Jeszcze parę lat temu normą było wyznaczanie kuratora, który przy asyście policji wkraczał do domu i przemocą brał małoletniego, aby wypełnić postanowienie sądu. Obecnie częściej stosowany jest inny sposób. Jeśli jedno z rodziców nie chce spełniać tego, co sąd orzekł w kwestii kontaktów z dzieckiem, to na wniosek rodzica, który czuje się pokrzywdzony, sąd może tego drugiego ukarać grzywną. – To są stawki od kilku złotych do kilku tysięcy za każdy przypadek niezrealizowania postanowienia sądu – mówi mec. Gumowska. W jej praktyce najwyższa grzywna wyniosła 2 tys. zł za każde utrudnianie rodzicowi spotkania z dzieckiem. Ale jeśli wziąć pod uwagę, że zasądzonych kontaktów może być w miesiącu kilka, kwota robi się poważna. I takie podejście sądów mogłoby sprawić, żeby rodzice, zamiast strzelać do siebie z każdej znalezionej broni, zastanowili się, czy to naprawdę się im opłaca.
Ostatnio w sprawie Krzysztofa nastąpił przełom. Sąd skierował mężczyznę oraz jego partnerkę na warsztaty dla rodziców. Mają się na nich nauczyć komunikowania ze sobą, przyjęcia innej perspektywy niż ta wynikająca z walki zranionych ludzi. Jeśli podejdą do tego poważnie, otwarcie, może się udać.
Historia druga. Mariusz
– Żona mnie zdradziła z moim przyjacielem, rozbijając przy okazji jego związek – wypranym z emocji głosem rozpoczyna opowieść Mariusz. Ma tyle samo lat co wszyscy, czyli jest w okolicach czterdziestki. Kiedy się żenił, miał 26 lat, a jego ukochana 18 lat. Po ślubie dowiedział się, że żona pochodzi z trudnej rodziny, że były tam problemy ze zdrowiem psychicznym i przemoc. Niczego nie wiedziała o świecie, nigdzie nie była… Chciał jej wszystko podarować, rzucić do stóp, nauczyć. Dziś Mariusz ma firmę, jest biznesmenem, nieźle mu idzie. Ma mnóstwo pasji: strzelanie, żeglowanie, bieganie maratonów, historia, dużo czyta. Jego, wciąż jeszcze, żona nie pracuje, z rozrywek najbardziej lubi oglądanie telewizji, ciuchy i siedzenie na Facebooku. Żąda, aby ją utrzymywał do końca życia. Jeśli tego nie zrobi, uniemożliwi mu kontakt z młodszą córką.
Magazyn DGP
/
Dziennik Gazeta Prawna
Mariusz mówi, że przełknąłby zdradę. Chciał kontynuować ten związek dla dzieci. No i wciąż coś czuł do żony. Ale ona, wiedząc, że źle zrobiła, zaczęła na niego szukać haków. „Ja cię załatwię, będziesz płacił po 25 tys. zł miesięcznie alimentów” – groziła. Po krótkiej próbie naprawy relacji, którą podjęli w 2016 r. (pojechali na wakacje), nagle znów coś w nią wstąpiło. Mariusz dostał pozew rozwodowy. – Przeżyłem szok. Kiedy poprosiłem, żeby mi to wytłumaczyła, kazała mi się przebrać, zmienić buty… Bała się podsłuchów. Poszliśmy na spacer. Wtedy powiedziała mi, że pracowała nad tym z mecenasem od dwóch lat – wspomina.
W jaki sposób? Klasyka gatunku: stała oddalona o dwa metry od niego i krzyczała „Ratunku, on mnie dusi”, po czym wzywała policję. Zwykle kiedy zaczynała szaleć, wychodził z domu, żeby nie eskalować konfliktu. W pewnym momencie zdecydował, że się wyprowadzi, bo to się może źle skończyć. Zostawił dom, który wybudował, ogród, wszystkie swoje rzeczy. Starsza córka zdecydowała się iść z nim – z matką była w nieustannym konflikcie. Zbuntowana była zawsze, nie tak jak młodsza córa, łagodna i zastraszona. Taka scena: są całą rodziną nad morzem, siedzą w apartamencie, kiedy żona zarządza, że teraz wszyscy muszą przyjąć lekarstwo na robaki. Nie, nikt nie miał robaków, po prostu żona łapała różne „zajawki” i wymagała, żeby wszyscy grali w jej grę. – Nie miałem zamiaru brać żadnych paskudztw, ale też nie chciałem się kłócić. Pod jakimś pretekstem wyszedłem więc z apartamentu. Wracam po godzinie, patrzę – demolka, ściana działowa pęknięta, drzwi rozwalone. „Zapieprzaj szukać swojego j...go bachora”, usłyszałem – mówi Mariusz. Ola uciekła, bo kiedy nie chciała przyjąć tego środka, matka zaatakowała ją i pobiła. Znalazłem dziecko zwinięte w kłębek w komórce lokatorskiej. – Dlaczego ty z tym nic nie robisz – wyrzuciło z siebie, płacząc.
Żona Mariusza chętnie kłamie. A ludzie jej wierzą. Także sąd przyjmuje wszystko, co opowiada, jakby to była prawda objawiona. Na przykład, że nigdy jej nigdzie nie zabierał, że nie jeździli razem na wakacje. A on ma mnóstwo zdjęć i filmów ze wspólnych podróży, pół świata razem zjechali. Pokazuje fotografie.
Także w tym przypadku sąd zdaje się nie brać pod uwagę wniosków dowodowych mężczyzny. Odrzuca je, jeden po drugim. Pozwala sobie na uwagi typu: „Dlaczego pan kłamie?”, kiedy to, co Mariusz zeznaje, nie zgadza się z tym, co mówi jego żona. Za to bezkrytycznie przyjmuje wersję kobiety, uwzględnia wszystkie jej wnioski dowodowe. Za dobrą monetę bierze wyjaśnienia mężczyzny, z którym zdradzała męża, że oto nic nie może on zeznać, gdyż cierpi na zaniki pamięci. Mariusz jest przed sądem przedstawiany jako potwór, który znęcał się nad swoją rodziną. Kobieta, gdy o tym opowiada, płacze. Nie ma obdukcji, zdjęć, świadków, którzy by widzieli, żeby choć rękę na nią podniósł. Sądu to nie interesuje. Aprobuje starania matki, aby utrudnić ojcu kontakty z młodszą córką. Taka sytuacja: wpadł mu w ręce okazyjny, trzydniowy wyjazd do Watykanu; miała być audiencja u papieża. Zadzwonił do żony, poprosił, żeby zgodziła się puścić z nim także młodszą córkę. Nie zgodziła się. Poprosił sąd o interwencję. Ten nie wyraził zgody, gdyż – jak uznał – nie po to zostały wyznaczone terminy widzeń ojca z córką, aby je od nowa ustalać. Ten sam sąd nie reaguje, kiedy matka samowolnie zmienia terminy albo z jakichś powodów nie zgadza się na spotkania Mariusza z dzieckiem. W tym całym nieszczęściu optymistyczne jest to, że ojciec z córką bardzo się kochają. Każde spotkanie jest szczęściem. Kiedy są osobno, piszą do siebie SMS-y. Córka tęskni także za starszą siostrą.
Z dokumentów wynika, że była żona Mariusza nie pracuje i nie zamierza podjąć żadnej pracy. Domaga się, aby Mariusz płacił po 5 tys. zł alimentów na każde dziecko oraz na nią. Za 15 tys. zł miesięcznie może zgodzi się na to, aby zabrał z ich wspólnego domu swoje rzeczy. Mariusz mieszka ze starszą córką w wynajętym mieszkaniu. Płaci żonie co miesiąc 7 tys. zł, ale to dla niej za mało.
Mecenas Adrianna Gumowska zwraca uwagę, że nasz kodeks rodzinny został ustanowiony w 1965 r. Wprawdzie przeszedł pewne modyfikacje, niemniej w swoich ideologicznych założeniach jest wciąż archaiczny. Tak samo jak niedzisiejsze jest orzecznictwo sądów w tego typu sprawach. – W czasach II RP sądy orzekały o alimentach, mając przeświadczenie, skądinąd słuszne, że strony przedkładają zaświadczenia o zarobkach, które nie zasługują na wiarę, bo na czarno zarabiają cztery razy więcej – wywodzi. Dziś nasz system podatkowy jest w miarę szczelny. Sąd, korzystając np. z informacji pochodzących z urzędu skarbowego, może powziąć wiedzę, ile dany rodzic zarabia. – A wciąż zdarzają się sytuacje, kiedy bardzo niezamożny człowiek dostaje do płacenia alimenty, które pochłaniają niemal całe jego przychody. I na odwrót, zamożnej osobie zostają zasądzone świadczenia stanowiące niewielki promil jej dochodów – mówi adwokatka. Jej zdaniem rozsądna byłaby taka nowelizacja prawa, która dawałaby sędziemu wytyczne: jeśli przychód rodzica wynosi kwotę X, to sąd może zasądzić alimenty w przedziale między kwotą Z a Y. Gdyż zapis, że alimenty powinny uwzględniać z jednej strony usprawiedliwione potrzeby dziecka, a z drugiej poziom życia jego rodziców, się nie sprawdza.
Historia trzecia. Adam
Pięć lat mieszkali razem, zanim zdecydowali się na ślub. Dlatego że ona zachorowała, a że nigdy nie pracowała, potrzebne było ubezpieczenie, aby mogła korzystać z usług NFZ. To był rak, operacja, potem długie leczenie onkologiczne. Lekarz powiedział, że ciąża może pomóc w mobilizacji organizmu i wyzdrowieniu. – Więc do ciąży doszło – mówi Adam. Przyznaje, że nie był szczególnym zwolennikiem dziecka, ale miał 35 lat i pomyślał, że w sumie najwyższy czas. Kiedy jednak przyszła na świat córeczka, Maja, zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia.
Wraz z pojawieniem się jego miłości do dziecka, zniknęła cała sympatia żony do niego. Zaczęły się konflikty, kłótnie – o wszystko. Na przykład, że groszek do sałatki jest za duży. Albo za mały. Że on idzie do pracy, podczas gdy ją trzeba zawieźć na zakupy, bo przecież nie będzie jeździła tramwajem (nie ma prawa jazdy). – Siedziała w domu i wymyślała aktywności, do których byłem jej niezbędny – mówi. Każda odmowa, np. wyprawy do centrum handlowego, wzniecała awanturę.
Adam nie jest bardzo temperamentny. Zaczął uciekać od konfliktów. Kiedy przychodził do domu po pracy późnym wieczorem (pracuje w mediach elektronicznych), kładł się na dole domu. Gdy mała Maja budziła się w nocy i chciała do taty, brał ją do siebie. Konflikt między Adamem a żoną eskalował. W pewnym momencie zaproponował, żeby się rozstali, bo trudno razem żyć. Żona poprosiła, żeby nie niszczył ich związku, jednak nie chciała się zgodzić na terapię rodzinną. „Nie jestem wariatką”. Tłumaczył jej zagrywki trudnym dzieciństwem, ojciec, prawnik, był przemocowcem, musiała mieć traumę. Ich małżeństwo skończyło się w taki sposób, jakby jego scenariusz napisał Remigiusz Mróz, popularny autor sensacyjnych książek. Żona Adama wykupiła wycieczkę do Egiptu, to miały być ich ostatnie wspólne wakacje, dla nich na pożegnanie, dla Mai kilka ładnych wspomnień. – Tuż przed wylotem zaginął mi plecak, a razem z nim laptop i aparat fotograficzny – opowiada mężczyzna. Ale i tak pojechali. Wrócili. Maja miała wtedy 4,5 roku. Zaraz po powrocie Adam pojechał swoim autem na imprezę do przyjaciół. Gdy z niej wyszedł, zorientował się, że nie ma samochodu. Zawiadomił policję. Taksówką wrócił do domu. O drugiej w nocy próbował dostać się do domu – bez kluczy, dokumentów itd. (zostały w aucie). Dom był zamknięty na cztery spusty. Przez okienko dostrzegł w garażu… swoje auto. Wtedy zorientował się, że na klamce wiszą jego przepustki z pracy i dokumenty. Pojechał do rodziców pod miasto, żeby się wykąpać i przespać. To było dziewięć lat temu.
Przed ślubem przepisał dom na żonę. Na siebie wziął kredyt na jego remont. Po wybuchu kryzysu finansowego na świecie jego zarobki znacznie spadły. Ledwo dawał radę, ale spłacił zadłużenie. Żona ani myślała podzielić się z nim domem. Przy rozwodzie zażądała 20 tys. zł. alimentów miesięcznie na utrzymanie jej i Mai. Po 10 tys. zł. na matkę i na dziecko. Sąd wydał orzeczenie o zabezpieczeniu roszczenia, komornik wszedł na konto Adama i na jego pensję. Po roku wymagania się zmniejszyły do 3,5 tys. zł. Ale mężczyzna był już finansowym trupem. Żył dzięki wsparciu rodziców. Cały wspólny dorobek z okresu ich małżeństwa był we władaniu żony. Do tego ta zaczęła mu utrudniać kontakty z Mają. Zwróciła się do sądu o uregulowanie kontaktów ojca z dzieckiem. Sąd zarządził, że ten ma prawo widywać się ze swoją córką raz na dwa tygodnie. W weekend. Jednak zawsze, gdy już miał zobaczyć Maję, okazywało się, że albo jest chora, albo dzieje się coś, co to uniemożliwia. Sąd taką postawę matki aprobował. Maja jest bardzo uzdolnioną dziewczynką, utalentowaną muzycznie. Chodzi do szkoły muzycznej, gra na fortepianie i kontrabasie. Dziś jest już w 7 klasie. Choć Adam nie ma odebranych ani ograniczonych praw rodzicielskich, to w praktyce nie ma żadnych praw do swojego dziecka. Nauczyciele zostali pouczeni, że nie powinni dopuszczać do jakichkolwiek kontaktów dziewczynki z tatą. Zauważył, że córka się od niego oddala, coraz bardziej go nienawidzi. Sześć lat temu sąd wyznaczył tryb widzeń: soboty w obecności matki, co druga niedziela tylko tata z córką. Ani jedno spotkanie nie doszło do skutku w takiej postaci. Parę razy widzieli się w centrach handlowych, miał chwilę, żeby postawić córce hamburgera, kiedy żona pobiegła na zakupy. Ale i to się skończyło. Dziś Maja ma 13 lat i nie ufa ojcu. Kontaktuje się z nim tylko wówczas, kiedy potrzebuje pieniędzy, np. na naprawę roweru. To jest jednostronny kontakt, bo odbywa się zawsze za pośrednictwem smartfona jego byłej żony. Przed ostatnimi wakacjami córka zadzwoniła i zapytała, czy zapłaci 3 tys. zł za jej obóz. Zapłacił. Nie wie, co ma dalej robić, bo na pomoc sądu nie może liczyć.
Adam jest ofiarą statystyki: w zdecydowanej większości spraw to kobietom sądy dają prawo do tego, aby były „wiodącym rodzicem” w opiece nad dziećmi. Jednak równie dobrze w roli Adama mogłaby występować kobieta. – W przypadku rozwodów i walki o dzieci chęć wzajemnego ranienia się nie zależy od płci – wyjaśnia Ina Pohorecka.
Takich spraw jak Krzysztofa, Mariusza czy Adama przed sądami w całej Polsce toczy się bardzo wiele. – Dziś ludzie rozwodzący się nie są już postrzegani jako gorsi, obłożeni społeczną klątwą. Zmienił się styl życia, rozstania są wpisane w życiowe ryzyko. Ludzie wchodzą w kolejne związki, układają sobie życie na nowo. Dobrze by tylko było, żeby ceny za te decyzje nie płaciły dzieci – mówi mec. Gumowska. – Gdyby każdego z walczących ze sobą rodziców zapytać, dlaczego tak się zachowuje, uzyskalibyśmy odpowiedź, że wszystko, co robi, robi dla dobra dziecka. A przecież tak naprawdę to zemsta na partnerze, który ich rozczarował – dodaje Pohorecka.
Są nad morzem, siedzą w apartamencie, kiedy żona zarządza, że teraz wszyscy muszą przyjąć lekarstwo na robaki. Nikt nie miał robaków, po prostu żona łapała różne „zajawki” i wymagała, żeby wszyscy grali w jej grę. – Nie chciałem się kłócić, więc pod jakimś pretekstem wyszedłem. Wracam po godzinie, patrzę – ściana działowa pęknięta, drzwi rozwalone. „Zapieprzaj szukać swojego j...o bachora”, usłyszałem od żony – mówi Mariusz. Znalazł dziecko zwinięte w kłębek w komórce lokatorskiej. – Dlaczego ty z tym nic nie robisz – wyrzuciło z siebie, płacząc
Mecenas Milewska Celińska
Adwokat występujący w sprawie rozwodowej bezwzględnie musi przestrzegać Kodeksu Etyki Adwokackiej. Oczywiście jego główną rolą jest występowanie w interesie klienta, ale to nie wszystko. I nie za wszelką cenę. Powinien postępować tak, aby nikogo nie obrażać, nie postponować, nie robić nikomu nadmiernej przykrości, gdyż sam rozwód jest wystarczająco przykry i traumatyczny. I jeszcze, co istotne, obowiązuje go absolutny zakaz podawania w świadomy sposób sądowi nieprawdziwych informacji. Dlatego powinien weryfikować w miarę możliwości to, co mówi klient. Szczególnie ważne jest to w sprawach, gdzie wysuwane są oskarżenia o molestowanie seksualne dziecka. Niestety, często, kiedy dorośli walczą o dzieci, uciekają się do wskazywania informacji na temat rzekomego molestowania i zazwyczaj te informacje są mało wiarygodne. Za każdym razem w mojej głowie pojawia się pytanie: jak to, przez tyle lat byli razem, kochali się, wspólnie wychowywali potomstwo, matka - bo to ona najczęściej wysuwa takie zarzuty - niczego nie zauważyła, ale po tym, kiedy weszli w konflikt i postanowili rozstać, molestowanie jest przywoływane. I znajdują się dowody, np. fotografie z plaży nudystów, gdzie opalała się cała rodzina. Albo z kąpieli dziecka w wannie: fakt, że ojciec je mył ma świadczyć o złym dotyku. Zarzut molestowania jest też często podejmowany w trakcie procesu, kiedy nie idzie on tak, jak chciałaby jedna strona. Ma być argumentem, który zmieni bieg wydarzeń i pozwoli jej osiągnąć zwycięstwo. Zdarza się, że przywoływane są jakieś zdarzenia sprzed wielu lat. Jeśli ktoś przychodzi do mnie z czymś takim, bardzo starannie weryfikuję informacje. Ale nigdy nie zdarzyło się, żebym została przekonana co do faktu molestowania. I dlatego ani razu nie wzięłam sprawy, gdzie takie zarzuty by padały, ale wydawały się „od ręki” kompletnie nieprawdziwe. Bo za każdym razem celem rodzica, który chce się posłużyć zarzutem molestowania, jest całkowita alienacja drugiego od dziecka. A to jest łamanie podstawowego prawa dziecka do tego, żeby mieć oboje rodziców. Obecnie biegli oraz sądy są już bardziej wyczuleni i rozsądniej podchodzą do takich oskarżeń, ale przed laty, kiedy broń w postaci zarzutów o molestowanie, dopiero się popularyzowała, zapadały wyroki sprawiające, że ojcowie byli odsuwani od swojego potomstwa, pozbawiani kontaktów z nim. Ale to nie wszystko - dzieci żyły w przekonaniu, że ich ojciec robił im krzywdę, bo tak powiedziała najbliższa im istota, czyli mama. Ojcowie nie formułują zarzutów o molestowanie dzieci wobec swoich partnerek, choć ono się czasem zdarza. Wprawdzie nie seksualne, ale to w sferze werbalnej i emocjonalnej. Mamy starają się uzależnić potomstwo od siebie, a przy okazji zdeprecjonować jego rodziciela. Taki przykład: 10-letni chłopiec wciąż sypia ze swoją mamą i to nie z powodu trudnych warunków lokalowych. A ona sama przyznaje na sali sądowej, że syn wszedł teraz w rolę jej męża i zapewnia poczucie bezpieczeństwa. Potrzebuje dziecka, aby zapełnić lukę, jaka powstała w jej życiu po rozstaniu się z partnerem. Na temat którego każdego dnia wysyła w stronę syna czy córki bardzo negatywny komunikat, dający się sprowadzić do określenia "twój ojciec to potwór". Potem w sądzie słyszymy, że dziecko nie chce widywać się z tatą, że się go obawia. Dlaczego, jeśli jeszcze niedawno bardzo chciało? Wystarczyłby sygnał: idź do taty, ja nie będę miała ci tego za złe. Albo jeszcze lepiej odwieźć go na takie spotkanie. Ale nie. Jeszcze trudniejsze są sprawy, gdzie przeciwko ojcu staje kilka kobiet razem. Pamiętam taką, gdzie w jednym domu żyły trzy pokolenia kobiet: babcia, matka i wnuczka, a ta ostatnia urodziła dziecko. Wszystkie one bardzo je kochały. Ojciec nie otrzymał już od nich tego prawa.
Jest mnóstwo takich spraw, wszystkie bardzo przykre, bo ich ofiarą nieodmiennie jest mały człowiek. Który urośnie i w dorosłe życie poniesie tę traumę, jaką mu zafundowała mama z tatą na starcie. Będzie miał problemy, żeby ułożyć sobie życie, założyć i utrzymać rodzinę. Być szczęśliwym, spełnionym człowiekiem.
Oczywiście ojcowie nie są bez winy. Zapędzeni do kąta pieklą się, piszą donosy. Zdarzają się porwania rodzicielskie. W jednej z prowadzonych przeze mnie spraw matka przez 25 lat nie widziała swojego syna. Jego tata wywiózł go, kiedy malec miał 10 miesięcy, zmienił mu nazwisko. Ona nie rezygnowała, szukała go przez całe życie. I pisała do niego listy, których nie miała gdzie wysłać. Zebrał się ich cały worek. Kiedy wreszcie odnalazła swojego syna, ten powiedział jej, że nie jest jego matką. Takich porwań jest obecnie mniej, działa konwencja haska, ale wciąż się zdarzają. I zawsze są aktem desperacji człowieka, któremu stara się odebrać prawo do kontaktów z dzieckiem. Apeluję więc, zarówno do matek, jak i do ojców, aby nie prowokować drugiej strony do szalonych kroków. One tylko przysparzają wszystkim niepotrzebnego cierpienia.
A do moich koleżanki i kolegów, adwokatów, proszę, aby za każdym razem, kiedy podejmują się takiej trudnej, bolesnej sprawy dotyczącej dobra dzieci pamiętali, że jest coś ważniejszego niż zwycięstwo na sali sądowej rozumiane, jako pogrążenie przeciwnika. Możemy i powinniśmy być także mediatorami. Mnie się kilka razy udało sprawić, żeby zwaśnione strony, zamiast przerzucać się nawzajem najohydniejszymi oskarżeniami usiadły do stołu i porozumiały się - dla dobra dzieci. Takie zwycięstwo smakuje najlepiej.