By wygrać wybory z Donaldem Trumpem, Joe Biden musi przekonać Amerykanów że jego 81 lat to nie problem. A także zmienić politykę bliskowschodnią.

Lata wyborów prezydenckich w USA rzadko kiedy bywają spokojne. Jest tak i tym razem. Gdy w czwartek do Kongresu, by wygłosić orędzie o stanie państwa zmierzał ubiegający się o reelekcję Joe Biden główna droga na Kapitol z Białego Domu była zablokowana przez propalestyńskich demonstrantów. Skandowano hasła z gatunku tych najmocniejszych, prezydenta USA oskarżano o wspieranie ludobójstwa, apelowano o powstrzymanie Netanjahu, zakończenie wojskowej współpracy z Izraelem. To nietypowy widok w amerykańskiej stolicy, bo miasto jest na wskroś demokratyczne. Biden, który w 2020 roku uzyskał w Dystrykcie Kolumbii 92,5 proc. głosów, teoretycznie nie powinien mieć tu żadnej poważnej opozycji, żadnych protestów.

Jednak coraz więcej wyborców demokratów odwraca się od prezydenta, deklaruje że nie zagłosuje w niego wyborach, wskazując właśnie na sprawę palestyńską. Jak dużo? W skali wyborczej ciężko będzie to przewidzieć. Na poziomie prawyborów mamy jednak bardzo poważne sygnały ostrzegawcze. W Michigan w demokratycznych prawyborach w ramach protestu przeciwko bliskowschodniej polityce Bidena głos nieważny oddało ponad 13 proc. wyborców. W Minnesocie liczba ta sięgnęła prawie dwudziestu. Jeżeli podobny odsetek elektoratu „odpłynie” od demokraty w listopadzie, to wybory przegra, nieoficjalnie przyznają to sami sztabowcy byłego wiceprezydenta u boku Baracka Obamy.

To właśnie dlatego, z powodu wewnętrznej presji, ostatnie zmiany w podejściu Waszyngtonu do wojny w Strefie Gazy. W marcu, wbrew woli Izraela, Amerykanie zainaugurowali swoje powietrzne zrzuty humanitarne do głodującej palestyńskiej enklawy. W orędziu o stanie państwa Biden zapowiedział, że wojska USA zbudują specjalną przystań w Strefie Gazy, która będzie służyła jako humanitarny hub. Premier Binjamin Naetanjahu jest ignorowany stolicy USA, z czołowymi urzędnikami rozmawiał w tym tygodniu w Waszyngtonie lider opozycji izraelskiej Benny Ganc. W oficjalnych rządowych komunikatach coraz więcej jest współczucia wobec położenia Palestyńczyków, urzędnicy przyznają że wśród ponad 30 tys. ofiar śmiertelnych większość to cywile. Jak na Amerykę, to wręcz polityczna rewolucja, a skręt postępuje z tygodnia na tydzień.

Mimo tego że działania Stanów Zjednoczonych można interpretować jako spóźnione, to Biden ma szanse wybronić się wyborczo w sprawie Bliskiego Wschodu. Zapewnienie szerokiego dostępu do pomocy humanitarnej to pierwszy krok. Drugim powinno być wynegocjowanie porozumienia, doprowadzenia do trwałego zawieszenia broni. Będzie to wielki test amerykańskiej dyplomacji, już zresztą trwający. Trzecim etapem powinno być przypominanie elektoratowi demokratów, że przecież republikanie oraz Donald Trump to wybór dla Palestyńczyków jeszcze gorszy niż Biden. Końcowo więc, są szanse by wyborcy którzy „odpłynęli” powrócili do prezydenta.

Kolejne wyzwanie to sprawa wieku. Z badania dla „New York Times” wynika, że aż 73 proc. Amerykanów uważa, że Biden jest za stary na sprawowanie najważniejszego urzędu w kraju. To druzgocący wynik, ale ciężko przewidzieć jak ważnym to będzie czynnikiem w listopadzie, może okazać się decydującym. Sztab 81-latka robi, co może by pokazywać jak przywódca USA jest energetyczny, witalny. Orędzie o stanie państwa wypadło tutaj nieźle, nie było przejęzyczeń, Biden wchodził w pyskówki z republikańskimi kongresmenami. Przemówienie było nieoficjalną inauguracją kampanii, Biden podkreślał to, co udało mu się w trzy lata w Białym Domu osiągnąć, krytykował prawą stronę sceny politycznej za torpedowanie pakietu dla Ukrainy oraz reformy migracji. Teraz, gdy po prawyborczym Superwtorku, partyjna nominacja na kandydata na prezydenta jest już formalnością, prezydent ruszy w kraj. W najbliższych dniach odwiedzić ma Pensylwanię, Georgię oraz Michigan. Wszystkie trzy to kluczowe wyborczo stany (swing state).

Załóżmy optymistyczny dla Bidena scenariusz. Na Bliskim Wschodzie udaje się zaprowadzić względny spokój, pakiet dla Ukrainy przechodzi przez Izbę Reprezentantów, udaje się też opanować chaos na południowej granicy, a dawny senator w kampanii przeżywa drugą młodość. Nawet jeśli spełnimy te warunki, to wciąż w wyborach na jesień czeka silny politycznie Trump. Ze zmotywowaną bazą wyborczą, z republikanami podzielonymi, ale w listopadzie, czasem zamykając oczy i zagryzając zęby, jednak prawdopodobnie głosującymi na nowojorczyka. W orędziu, bardzo kampanijnym, politycznym przemówieniu, Biden na Trumpie nie zostawiał suchej nitki. Ale ani razu nie wymówił jego nazwiska. Padały określenia: „Mój poprzednik” czy „były prezydent”. Chyba nie do końca wynikało to z kindersztuby, w jakimś stopniu był to po prostu wyraz potężnej obawy.