Życie u boku kobiety w ósmym miesiącu ciąży wymaga od faceta cierpliwości Buddy, empatii labradora i wyrozumiałości dyrektora zakładu psychiatrycznego. Pierwszą ważną rzeczą, jaką powinien przyswoić sobie każdy przyszły ojciec, jest to, że aktualnie jest idiotą i bydlakiem. Drugą: ciężarna nie ma żadnych wad, tylko hormony. To właśnie one odpowiadają za to, że w ułamku sekundy potrafi płynnie przejść z gromkiego śmiechu do spazmatycznego płaczu. To w hormonach tkwi tajemnica tego, że w jednej chwili domaga się głaskania i przytulania tylko po to, aby po minucie powiedzieć „Zostaw mnie w spokoju. Nigdy nie zapomnę ci tego, że w Wigilię 2009 roku nie wyniosłeś śmieci”.
Jeżeli chcecie wkurzyć kobietę, której brzuch zaczyna pękać w szwach, to zróbcie jej zdjęcie. Jeżeli chcecie wkurzyć ją bardziej, to zróbcie jej zdjęcie i odmówcie jego pokazania. A jeżeli chcecie wkurzyć ją tak, że stracicie życie od ciosu tłuczkiem do mięsa, to zróbcie jej zdjęcie i od razu jej je pokażcie.
Dwa tygodnie po zajściu w ciążę i dzień po zrobieniu testu ciążowego przyszła mama niecierpliwi się, że jest jeszcze płaska i głośno zastanawia się, czy aby z dzieckiem wszystko jest w porządku. Gdy około czwartego miesiąca brzuszek uwypukla się do rozmiaru brzoskwinki, kobieta zakłada najbardziej obcisłe bluzki, jakie ma w szafie, wypina się do przodu i trzyma za kręgosłup. Dla odmiany, gdy około ósmego miesiąca przybiera rozmiar dorodnej dyni, w ubrania zaopatruje się w sklepie z zasłonami. I proponuje, abyście zwolnili się z pracy i poświęcili jej tyle czasu, ile potrzebuje. Sęk w tym, że wasza obecność w domu zacznie ją irytować mniej więcej po kwadransie. Napięcie apogeum osiągnie oczywiście w dniu, w którym na świat przyjdzie wasz potomek. Całkiem prawdopodobne, że na sali porodowej dowiecie się, że jesteście ostatnimi skur...ami, że papiery rozwodowe już są w sądzie oraz że czeka was długa i powolna śmierć z męskością wsadzoną w imadło, podgrzane uprzednio w piecu hutniczym. Tak jednak będzie tylko przez kilka godzin. Emocje opadną tuż po tym, jak usłyszycie płacz dziecka. Zapamiętajcie dobrze ten moment, bo po nim już w ogóle przestaniecie się liczyć...
Lekarze i naukowcy nazywają cały okres ciąży cudem. Zgadzam się z tym w 100 proc. Ale cudem jest również to, że większości mężczyzn udaje się w tym czasie ujść z życiem. A skoro przy cudach jesteśmy, to pozwólcie, że opowiem wam o porsche 911 carrera 4 GTS. Jak wiecie, nie przepadam za 911. W przeszłości zdarzało mi się wyśmiać właścicieli turbo S, nazwać carrerę 4S dość pospolitą, a zwykłą carrerę – najgorszym z możliwych sposobów na pozbycie się 500 tys. zł. Zaś targa, zamiast czterech liter, urywała głowę. Owszem, wszystkie one świetnie jeździły, ale nie dawały tego, czego ja osobiście oczekuję od rasowego sportowego auta – uśmiechu tak szerokiego, jakby ktoś żyletkami poprzecinał mi kąciki ust. Ten warunek z gamy Porsche spełniały tylko cayman i boxters GTS. Aż do teraz.
Zdarza się to niezwykle rzadko, ale oto moja lista „Chcę go mieć” wydłużyła się o jedną pozycję. Wylądowało na niej właśnie 911 carrera 4 GTS. Ci z was, którzy choć trochę znają gamę Porsche, krzykną oburzeni: „Przecież to tylko carrera S mocniejsza o zaledwie 30 koni”! No więc ja również wrzucałem do tej pory wszystkie 911 do jednego worka, ale właśnie zrozumiałem, że to tak, jakby porównywać Marię Czubaszek z Marią, matką Jezusa tylko dlatego, że mają tak samo na imię. Już po pierwszych kilometrach przejechanych GTS-em wiedziałem, że jest zupełnie inny niż wszystkie 911, którymi jeździłem dotychczas. Szczerze mówiąc, trudno opisać słowami, na czym polega ta inność, ale w przypadku GTS-a człowiek po prostu wciska pedał gazu, uśmiecha się sam do siebie i chce więcej. Więcej prędkości, więcej zakrętów, więcej hałasu, więcej obrotów, więcej frajdy! Ta wersja nie jest tak brutalna i szybka jak turbo S, ale jednocześnie znacznie przyjemniej niż ono się prowadzi. I obłędnie brzmi. Dźwięk silnika i wydechu odwalają tu kawał roboty. Na drugim biegu przekroczycie 130 km/h przy wtórze czegoś, co można porównać wyłącznie do znalezienia się w centrum ostrzału artyleryjskiego. Na trójce dobijecie spokojnie do 170 km/h. Ale z drugiej strony możecie spokojnie i we względnej ciszy jechać autostradą 140 km/h na siódmym biegu, spalając tylko 9 litrów benzyny. I właśnie to w GTS-ie jest najfajniejsze: jest szalenie precyzyjny, agresywny, przesiąknięty sportem do szpiku wału korbowego, ale jednocześnie pozostaje na tyle komfortowy, że bez obaw o zdrowie możecie jeździć nim na co dzień.
To porsche spodobało mi się tak bardzo, że kiedy kilka razy przebudzałem się w środku nocy i okazywało sie, że nie ma obok mnie żony, to w panice biegałem do garażu, żeby sprawdzić, czy nie uciekła z GTS-em. Po drodze jednak przypominałem sobie, że kobietę w ósmym miesiącu ciąży bardziej od zawartości garażu interesuje zawartość lodówki. Byłem spokojniejszy, ale nie wracałem do łóżka. Obmyślałem plan postawienia na stałe w garażu czerwonej, 430-konnej 911. I w myślach przepraszałem porsche za to, że tyle razy je skrzywdziłem. Następnie wracałem do sypialni i musiałem przepraszać żonę. Za to, że za głośno chodzę po schodach i świszczy mi w nosie. ©?