Ponieważ sąd pod koniec grudnia nie zgodził się na dobrowolne poddanie się karze przez duchownego, dzisiaj odbyła się pierwsza i zarazem ostatnia rozprawa. Sąd wysłuchał zeznań oskarżonego oraz dwojga świadków, po czym strony wygłosiły mowy końcowe.
Prokurator Tomasz Dems tłumaczył, że kara musi być adekwatna do stopnia społecznej szkodliwości czynu, a- jego zdaniem- ta szkodliwość była znacząca". "Przypadek, los czy opatrzność boska - w zależności od światopoglądu - spowodował, że na drodze oskarżonego stanęła latarnia, a nie człowiek" - podkreślał prokurator Tomasz Dems. Z kolei obrońca starał się biskupa bronić: "Zachował się, jak nikt nigdy dotąd - złożył oświadczenie z publicznymi przeprosinami i wyraził wolę poddania się karze, a media tego nie doceniły" - przekonywał mecenas Piotr Skwarzyński.
Sąd nie wydał jednak wyroku. Postanowił odroczyć orzeczenie do 25 stycznia. Kilka miesięcy temu biskup jadąc autem i będąc pod wpływem alkoholu staranował latarnię. Badanie na zawartość alkoholu w organizmie wykazało ponad 2,5 promila. Duchowny przyznał się do prowadzenia auta w stanie nietrzeźwości i oddał do dyspozycji papieża.
W specjalnym oświadczeniu przeprosił wszystkich, których zgorszył swoim czynem oraz zadeklarował, że chce jak najszybciej skorzystać ze specjalistycznej pomocy. Na razie nie pełni swoich obowiązków.