Wyniki wyborów do Senatu nie stanowią zaskoczenia, okręgi jednomandatowe wymuszają upartyjnienie izby wyższej parlamentu, zaskakujące jest raczej, że mandaty uzyskało kilku kandydatów niezależnych - uważają eksperci, z którymi rozmawiała PAP.

W Senacie PO będzie miała 63 przedstawicieli, PiS - 31, PSL - 2, Obywatele do Senatu - 1. Do Senatu dostało się także trzech kandydatów niezależnych - Marek Borowski, Włodzimierz Cimoszewicz i Kazimierz Kutz. W niedzielę senatorowie po raz pierwszy byli wybierani w 100 jednomandatowych okręgach wyborczych.

"Należało się spodziewać tego, że w wyborach do Senatu zwyciężą kandydaci wystawiani przez partie; ktoś, kto się spodziewał, że będzie inaczej, żył raczej w krainie złudzeń, nie wiedząc, jak takie systemy funkcjonują w innych krajach" - powiedział PAP socjolog z UJ dr Jarosław Flis.

Jak dodał, jest zaskakujące, że na sto miejsc dostało się do Senatu aż sześciu kandydatów, którzy nie startowali oficjalnie jako kandydaci jednej z dwóch największych partii. "Moim zdaniem mogło być gorzej; w ponad dziewięciu przypadkach na dziesięć potwierdza się reguła, że ten, kto wygrywa w Sejmie, wygrywa także w Senacie" - zaznaczył Flis.

Zdaniem politologa prof. Radosława Markowskiego z PAN i Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie dysproporcjonalność rezultatów wyborów do Senatu jest ogromna. "Poparcie rzędu 40 proc. dla danej partii przekłada się w wyborach jednomandatowych do Senatu na ponad 60 proc. udziału tej partii w izbie wyższej" - powiedział.

Według Markowskiego, jeśli ten system wyłaniania kandydatów do Senatu zostanie utrzymany w kolejnych wyborach, dominująca partia będzie uzyskiwać ponad 80 proc. mandatów w tej izbie. "Senat jest po to, żeby spowalniać proces legislacyjny, być izbą namysłu; ale może to robić kiedy jest reprezentatywny" - zaznaczył politolog. Dlatego, jak dodał, właściwym kierunkiem zmian powinno być wprowadzenie pełnej reprezentatywności wyborów do Senatu, tak aby znaleźli się w nim przedstawiciele ugrupowań uzyskujących poniżej 5 proc. poparcia.

Markowski wskazał również, że oprócz PO i PiS, pozostałe ugrupowania nie wystawiły swych kandydatów w wielu z okręgów, co ograniczyło możliwość ich większej reprezentacji w Senacie. Dodał, że zjawisko to będzie pogłębiać się i za cztery lata w wielu okręgach wyborcy będą mogli wybierać tylko spośród dwóch kandydatów największych partii.

PSL zdobyło mandaty tam, gdzie "wcisnęło się pomiędzy PO i PiS

Z kolei Flis odnosząc się do sukcesów niektórych spośród kandydatów nienależących do PO i PiS wskazał, że PSL zdobyło mandaty tam, gdzie "wcisnęło się pomiędzy PO i PiS rywalizujące ze sobą w swoich matecznikach tzn. w Chełmie i w Ostrowie Wielkopolskim". "To są też bardzo małe okręgi, co chyba pomogło PSL-owi" - powiedział.

"Ponadto w trzech przypadkach mamy osoby znane, na takiej politycznej emeryturze, które, choć nie startowały z list partyjnych, to jednak były popierane przez partię rządzącą, a ich konkurenci byli mniej znani, czyli przypadek Cimoszewicza, Borowskiego i Kutza" - mówił. Dodał, że w rzeczywistości byli oni kandydatami międzypartyjnymi.

Jak zaznaczył, "widać też, że ruch Obywatele do Senatu przecenił swoje siły". "Próbowali, i to bardzo dobrze, niech kocioł demokracji będzie pod parą, ale okazało się, jak jest trudno wysadzić z siodła kandydata partii zwycięskiej w kraju i do tego wystawiającej znanego kandydata w danym okręgu" - powiedział Flis.