Było jasne, że zatrzymanie białoruskiego dziennikarza opozycyjnego Ramana Pratasiewicza zostało zainscenizowane – mówią jego współpasażerowie z samolotu linii Ryanair, który podczas niedzielnego lotu z Aten do Wilna został zmuszony do lądowania w Mińsku.
„Kiedy wylądowaliśmy, zbliżyły się do nas trzy wozy strażackie, 50 funkcjonariuszy z psami, oficerowie OMON-u i służb. Było jasne, że wszystko jest zainscenizowane” - relacjonuje agencji BNS jeden z pasażerów, Mantas.
„Siedziałem z tyłu. Raman nagle wstał, wziął torbę, próbował przekazać podróżującej z nim dziewczynie komputer i telefon. Zaczął krzyczeć, że nie możemy wylądować w Mińsku” – mówi Mantas. Ocenia, że Pratasiewicz być może popełnił błąd, przekazując jej komputer. „Mógł go dać mnie czy innemu pasażerowi” – tłumaczy Mantas dodając, że później nie widział już dziewczyny i prawdopodobnie również została zatrzymana.
„Widziałem, jak temu dziennikarzowi zabrano paszport, zdjął maseczkę i powiedział mi, że to wszystko z jego powodu” – mówi inny pasażer, cytowany przez portal Lrytas.lt.
„Naszą czwórkę wyprowadzili (z samolotu), psy wszystko obwąchały. Tego chłopaka wzięli na bok i wytrząsnęli jego rzeczy. Zapytaliśmy go, co się dzieje. Powiedział, kim jest i dodał: Tutaj czeka mnie kara śmierci. Był już spokojniejszy, ale się trząsł” – opowiada portalowi Delfi.lt kolejny pasażer.
„W sumie nie było żadnego incydentu. Pilot ostro zmienił kurs. Powiedział, że potem to wyjaśni, ale nie zrobił tego. Podczas lądowania widzieliśmy samochody straży pożarnej, policjantów, inne służby. Przyjechało bardzo dużo ludzi, nie było jasne, czego chcą” – mówią świadkowie.
„Nie widzieliśmy myśliwca (białoruskich sił zbrojnych poderwanego do samolotu Ryanair - PAP), nie było go widać, chyba leciał wyżej, ale w ruchu i tonie głosu pilota wyczuwało się niepokój” – relacjonuje jeden z pasażerów.
„Nic nam nie zrobili, nie przyszli do nas, po prostu sprawdzili i kazali czekać. To oczekiwanie było przerażające" - zaznacza rozmówca Lrytas.lt. Dodaje, że z zatrzymanymi na mińskim lotnisku pasażerami nikt nie rozmawiał, nie otrzymali żadnych wyjaśnień, a informacje czerpali z mediów, gdyż „pozwolono na korzystanie z telefonów i internetu, by wywołać wrażenie, że wszystko jest w porządku”.
„To uczucie, gdy jesteś zamknięty w pomieszczeniu, a ci ubrani na zielono ludzie stoją i nie wypuszczają cię przez sześć godzin i nie mówią, co się stało, a jesteś z półtorarocznym dzieckiem na ręku... Wówczas zdajesz sobie sprawę, jak blisko jest to, co nie jest wolnością, co nie jest demokracją i jak dobrze, że nas już tam nie ma" – relacjonuje przeżycia innego pasażera portal lrt.lt.
Samolot relacji Ateny-Wilno linii Ryanair został zmuszony w niedzielę do lądowania w Mińsku z powodu rzekomego ładunku wybuchowego na pokładzie. Władze Białorusi potwierdziły, że poderwały myśliwiec MiG-29 do pasażerskiej maszyny.
Według nieoficjalnych informacji piloci zostali zmuszeni przez samolot wojskowy do lądowania na lotnisku w Mińsku. Następnie zatrzymano podróżującego lotem opozycyjnego aktywistę, dziennikarza i blogera Ramana Pratasiewicza, byłego współredaktora kanału Nexta oraz jego dziewczynę Sofiję Sapiegę, studentkę Europejskiego Uniwersytetu Humanistycznego (EHU) – białoruskiej uczelni działającej na emigracji w Wilnie.
W niedzielę wieczorem, z ponad ośmiogodzinnym opóźnieniem, samolot dotarł do Wilna. Na tamtejsze lotnisko przybyła premier Litwy Ingrida Szimonyte.
„Bardzo się cieszymy, że samolot w końcu zakończył swoją podróż” – powiedziała Szimonyte. Prokuratura Generalna Litwy jeszcze w niedzielę wszczęła postępowanie w sprawie porwania samolotu oraz w sprawie niezgodnego z prawem międzynarodowym traktowania ludzi.
Zeznania złożyli nie tylko pasażerowie, ale też załoga samolotu.
Działania Białorusi potępiło wiele państw, w tym Polska, zarzucając jej władzom złamanie prawa międzynarodowego, piractwo, „terroryzm państwowy” i „porwanie samolotu”, a także domagając się wyjaśnienia okoliczności tego zdarzenia i zdecydowanej reakcji społeczności międzynarodowej.