O kobietach, które z własnej nieprzymuszonej woli rezygnują z pracy i zajmują się domem.
Walka o równouprawnienie na różnych płaszczyznach była długa i trudna, a wiele kobiet, które chciały zmieniać świat, musiało mieć bardzo grubą skórę. Ale można zaryzykować stwierdzenie, że dziś wahadło wychyliło się w drugą stronę – tak jak kiedyś opinia społeczna oczekiwała tego, że kobiety będą zajmować się domem, tak dziś oczekuje się, że będą pracować zawodowo (co oczywiście nie zwalnia ich z zajmowania się domem). Jednak są takie, które idą pod prąd i po prostu nie pracują.

Agata

Ma dwa fakultety (pedagogika i logopedia) i czwórkę dzieci. – Na początku myślałam, że wrócę do pracy. Ale moje podejście się zmieniło. Nie wyobrażam sobie, że mogłoby być inaczej. Bycie matką i żoną to pierwsza i główna rola, jaką kobieta powinna wybrać w życiu, z niej zdać egzamin – opowiada. – Poczucia straty, że nie realizuję się w pracy, nie mam.
Agata nie wyobraża sobie, że jej dziećmi mogłaby się opiekować babcia albo opiekunka. – Byłoby dla mnie nienaturalne, gdybym półroczną Anielkę zostawiła pod czyjąś opieką. Zdaję sobie sprawę, że większość ludzi myśli inaczej. Ale ja jestem przebiegła – śmieje się. – Nasza postawa to inwestycja w przyszłość, kiedyś to my z mężem będziemy spijać śmietankę, bo dzieci się nami zajmą.
Jak wygląda „sielankowy dzień” kobiety, która nie pracuje zawodowo? Zaczyna się o szóstej rano. Po przynajmniej czterech pobudkach na karmienie. Potem jest ubieranie, karmienie, jedno dziecko, drugie dziecko, wreszcie starszaki mąż zabiera do szkoły. – Gdy młodsze śpią, przygotowuję obiad. Dziś już zrobiłam biszkopt, zaraz będę piec tort, bo jutro syn ma urodziny. Zawsze staram się odpowiadać na ich potrzeby, a całą resztę – pranie, gotowanie i inne takie rzeczy robić właśnie „w międzyczasie”. Po czwartej wraca mąż ze starszymi dziećmi, potem jeszcze trzeba je zawieźć do szkoły muzycznej czy na trening karate – mówi.
Czas na chwilę oddechu jest wieczorem. Czy nie żal jej pracy, życia towarzyskiego? – Jestem wolna od bezsensownego pośpiechu, od rzeczy błahych jak codzienny makijaż czy przymusu kupienia nowych butów. Jakbym chodziła do pracy, musiałabym zwracać na to uwagę. Teraz się tym nie przejmuję i jestem za to wdzięczna życiu.
– Te pytania zmierzają do tego, że ja jestem nieszczęśliwa, że nie robię kariery. Ale to nie jest zrezygnowanie z siebie. To jest wybranie takiej drogi, która dziś jest dla mnie najważniejsza. Siedzenie w domu zmieniło moje myślenie. Teraz nie myślę, że chciałabym być świetnym terapeutą logopedycznym, ale bardziej o tym, co mi będzie dawało radość. Po studiach chciałam od razu mieć gabinet, dużo pacjentów, być jednym z lepszych logopedów w mieście. A bycie w domu dało mi przestrzeń myślową, świadomość, że to nie kariera jest najważniejsza. Czy mam koleżanki, które podobnie jak ja siedzą w domu? Nie, jestem jedyną taką szczęściarą.

Kaśka

Z wykształcenia politolog. Nie ma dzieci, nie pracuje. Nie pracuje, bo nie chce. Przez 11 lat była zatrudniona w jednej z agencji reklamowych. Prowadziła własne projekty, praca od rana do wieczora, czasem po nocach. Do 2008 r. Wtedy wzięła ślub i wraz z mężem wyjechała na Bliski Wschód. Pojechali, bo on podpisał kontrakt. Jak za niego wyszła, rzuciła pracę, którą lubiła. – Mieszkałam w kraju tak odmiennym od Polski, że przez pierwszy rok nawet się nie zastanawiałam nad szukaniem nowego zajęcia. Zanim się przestawisz na inny tryb życia, pozwiedzasz okolicę, jakoś zaaklimatyzujesz, rok mija – wyjaśnia.
Przez drugi rok pobytu pracowała na pół etatu jako asystentka w szkole. Potem wrócili do Polski, a ona do starego miejsca pracy. Rok później znów wyjechali na Bliski Wschód. – Z wyjazdem związana jest u nas taka idea: zaoszczędzić jak najwięcej, żeby później nie pracować. Kiedyś nie wyobrażałam sobie życia bez pracy. Ale tak naprawdę ono przeciekało mi wtedy przez palce. Nie wiem, gdzie minęło 10–11 lat, które w dużej mierze spędziłam w biurze – wspomina. – Kiedy nie pracuję, to mam czas na fajne życie. Ciekawe gotowanie, przejście na weganizm, zajmowanie się fotografią. A jak mam możliwość, to sobie dorobię – właśnie obrabiam czyjeś zdjęcia. Wyniosłam z domu, że kobieta musi być niezależna i samodzielna. Nie miałam męża do 33. roku życia. Robiłam karierę, sama spłacałam kredyt, ale to było za mało. Pojawiła się presja społeczna, bym znalazła faceta. Nagle okazało się, że w gruncie rzeczy nie chodzi o karierę, a o to, by mieć męża. Mam koleżanki: zamężne, singielki, z dziećmi, bez dzieci – każda z nich mi mówi, że jak by nie musiała pracować, toby nie pracowała.
Czy wróciłaby do pracy? – Gdybym nie miała innego wyboru, tobym pracowała. Mam dużo szczęścia, że mój mąż dobrze zarabia. Wiele kobiet może mnie krytykować, ale nasz związek nie polega na tym, że ja nie zarabiam i mam wydzielane pieniądze. Jak dojdzie do rozwodu, czego sobie naprawdę dziś nie wyobrażam, to dzielimy kasę na pół i się rozchodzimy. Ujmę to tak: mieszkanie w innym kraju to jest swego rodzaju poświęcenie. Ale to ja mężowi znalazłam to ogłoszenie o pracę. Jak szybko zarobimy, wkrótce będziemy mogli przestać pracować. Jaki jest plan na ten czas? Chcemy być samowystarczalni, uprawiać warzywa, mieć swoją studnię. A jak w pewnym momencie stwierdzę, że mam dość sałatek i pomidorków, to pójdę do pracy.
Teraz mój normalny dzień wygląda tak: wstaję, robię nam śniadanie, później zakupy, sprzątanie, mam czas na filmy, książki, zajęłam się na poważnie fotografią. Bez ciśnienia robię to, na co mam ochotę, bez konkretnych planów.
Czy brakuje jej pracy? – Na początku przeżyłam ciężki szok. Nie pracowałam, musiałam zacząć gotować (wcześniej jadłam byle co), brakowało mi pracy. Wyleczyłam się z tego ostatecznie, gdy po dwóch latach za granicą wróciłam do pracy. Zrozumiałam, jak bardzo tego czasu bez pracy nie doceniałam – stwierdza z przekonaniem.
A co z faktem, że w naszej kulturze jest presja na to, by pracować, a nieróbstwo jest piętnowane. – Mam to gdzieś. Kiedy człowiek pracował na swoim poletku, żeby się utrzymać, to miało sens. Wtedy można było mówić o godności pracy. Ale tyranie na kasie w Tesco czy w agencji reklamowej? Ludzie pracują w tak beznadziejnych pracach, tak tego nienawidzą, że to się mija z celem.
Pewnym zaskoczeniem była reakcja ludzi, gdy dowiadywali się, czym Kaśka się (nie) zajmuje. – Na początku czułam, że muszę się tłumaczyć, czułam się napiętnowana. Rozumiem, że kobiety kiedyś walczyły o to, żeby móc pracować. A teraz ja sobie siedzę i się tym nie przejmuję. Ale ostatnio rozmawiałam z moją rówieśniczką, która ma już 10-letnie dziecko i mówi tak: „Może bym zaszła w ciążę i tak nie pracowała przez rok”. W dzisiejszych czasach kobiecie trochę nie wypada powiedzieć, że nie pracuje, bo nie chce.

Ana

Jest Hiszpanką, w Polsce od lat 19. Przeprowadziła się, bo jej mąż jest Polakiem. – Na początku uczyłam w szkole językowej parę godzin dziennie, później doszły zajęcia na uniwersytecie, w Instytucie Cervantesa, byłam zajęta całymi dniami. Jak urodziłam dzieci, to też pracowałam. Niedługo później skończyła mi się możliwość prowadzenia lektoratu. Mój mąż dużo podróżuje, uznałam, że dzieci mnie potrzebują i dlatego zostałam w domu. Ważną kwestią było także to, że chciałam je nauczyć języka hiszpańskiego, tak by faktycznie czuły się pół Polakami, pół Hiszpanami – opowiada znakomitą polszczyzną.
– Było mi trochę przykro, że nie mogę pracować, ale zrozumiałam, że jedno z drugim jest trudne do pogodzenia. Także dlatego, że pracowałam popołudniami, a to bardzo komplikowało nam życie. Wreszcie po kilku latach przerwy w 2003 r. poszłam do pracy. Miałam zajęcia rano, później zajmowałam się dziećmi i domem, a wieczorem znów robota. Było ciężko. Najmłodsze dziecko pytało, dlaczego tyle pracuję i nie mam czasu dla niego. Poczuło, że je krzywdzę. Teraz, gdy dzieci są już starsze, dalej nie pracuję. Dlaczego? Nie mamy takiej potrzeby finansowej. Mogłabym zarabiać wieczorami jako lektor, ale nie chcę zostawiać ich samych, bo czuję, że mnie wciąż potrzebują – wyjaśnia i dodaje, że czasami robi tłumaczenia oraz prowadzi lekcje prywatne.
W ciągu dnia ma czas dla siebie. Chodzi na lekcje angielskiego, zajęcia taneczne. Czuje się spełniona. Czy nie brakuje jej kariery zawodowej? – Uważam, że to, co robiłam dla dzieci, jest ważniejsze niż kariera. Byłam matką świadomą, chciałam się nimi zająć. Mogłabym zacząć pracę, by spotykać się z ludźmi, zrobić coś tylko dla siebie, nie wciąż dla innych. Każdy chciałby mieć i to, i to. Gdybym mogła, i pracowałabym, i była z dziećmi. Nie pracując, cały czas coś robię. Po to, żeby mieć kontakt z rzeczywistością. By nie tylko siedzieć w domu i zajmować się byciem kurą domową. Dla mnie to jest obowiązek. Każda kobieta go ma. Ale nie traktuję go jako pracy. Jestem towarzyską osobą, uwielbiam, gdy mogę się spotkać z ludźmi. W pracy można z kimś pogadać. Przygotować makijaż, wystroić się, wyjść z domu. Ale nawet siedząc w domu, codziennie starałam się dbać o siebie – wspomina Ana.
Gdyby znalazła dziś fajne zajęcie, pewnie skorzystałaby z oferty. Ale nie ma potrzeby, by pracować za niewielkie pieniądze. – W Hiszpanii najczęściej jest tak, że kobieta pracuje. W mojej rodzinie kobiety zawsze pracowały, nawet jak miały małe dzieci. Prawdę mówiąc, jak się zdecydowałam na dzieci, to myślałam, że dam radę robić jedno i drugie. Specyfika mojego zawodu sprawiła, że to nie jest możliwe. Na początku mieliśmy opiekunki. Ale to nie była komfortowa sytuacja. Wolałam mniej zarobku, a więcej czasu z nimi. Moja rodzina się bardzo zdziwiła, bo myśleli, że będę pracować, a nie siedzieć w domu.

Jolanta

Dzisiejsze następczynie sufrażystek wciąż walczą. Między innymi o to, by kobiety zarabiały tyle samo co mężczyźni na tych samych stanowiskach. Co sądzą o przedstawicielkach płci pięknej, które z możliwości zrobienia kariery zawodowej nie korzystają? – Kobiety nie walczyły o to, by pójść do pracy, tylko o prawo do wyboru. Kiedyś były zmuszone do tego, by siedzieć w domu, teraz mogą wybierać – tłumaczy Jolanta Gawęda z Fundacji Feminoteka, której jednym z celów jest „działanie na rzecz likwidacji dyskryminacji ze względu na płeć w literaturze, kulturze, sztuce oraz życiu publicznym”. – Jeśli kobieta ma ochotę zająć się sobą albo dziećmi, a nie pracą zawodową, to jest to zupełnie zrozumiałe.