Białoruska lista katyńska, dotycząca 3870 polskich obywateli zamordowanych w 1940 r. przez NKWD na terenie sowieckiej Białorusi, jest jedną z największych i ostatnich tajemnic zbrodni katyńskiej.

Białoruską listę katyńską, czyli listę polskich obywateli wywiezionych do katowni w Mińsku odnalazła w Rosyjskim Wojskowym Archiwum Państwowym prof. Natalia Lebiediewa - informuje "Gazeta Wyborcza". Losy i imienne dane ofiar z białoruskiej listy katyńskiej nie były do tej pory Polsce znane.

Na odnalezionej przez rosyjską badaczkę liście są nazwiska 1996 Polaków przewożonych w 1940 r. z więzień na obszarze włączonym do radzieckiej Białorusi do więzień zarządu NKWD w Mińsku, gdzie, jak się przypuszcza, rozstrzelano ich na rozkaz Stalina.

Białoruska lista katyńska, którą historycy uważają za jedną z największych tajemnic zbrodni katyńskiej z 1940 r., dotyczy 3870 polskich obywateli (z liczby ok. 22 tys. wszystkich ofiar zbrodni katyńskiej). Po agresji ZSRR na Polskę 17 września 1939 r. osoby te były aresztowane przez NKWD we wschodnich województwach II Rzeczpospolitej, a następnie zamordowane z rozkazu Stalina najprawdopodobniej w więzieniu NKWD w Mińsku. Przypuszczalnie miejscem pogrzebania Polaków są Kuropaty pod Mińskiem (obecnie w granicach miasta), które były terenem pochówku ofiar NKWD w latach 1937-1941.

Ustalenie liczby 3870 ofiar znajdujących się na białoruskiej liście katyńskiej wiąże się z notatką z 1959 r. szefa KGB Aleksandra Szelepina skierowaną do I sekretarza KC KPZR Nikity Chruszczowa. W notatce Szelepin informuje, że na sowieckiej Białorusi i Ukrainie zamordowano 7305 polskich obywateli, a znana tzw. ukraińska lista katyńska zawiera 3435 nazwisk. 3870 to brakujące nazwiska ofiar z białoruskiej listy katyńskiej.

W latach 1988-1989 przeprowadzono badania cmentarzyska, podczas których znaleziono przedmioty należące do polskich obywateli. Wśród znalezisk, pochodzących z Polski albo z Europy Zachodniej, poza medalikami Matki Boskiej Częstochowskiej, kaloszami polskich firm jak "Rygawar" i "Gentleman", jest męski grzebień, na którym więzień wydrapał słowa: "Ciężkie chwile więźnia. Mińsk 25 IV 1940. Myśl o was doprowadza mnie do szaleństwa. 26 IV. Rozpłakałem się - ciężki dzień".

Ujawnienie białoruskiej listy katyńskiej - obok odtajnienia całej dokumentacji rosyjskiego śledztwa w sprawie zbrodni katyńskiej, zmiany jej kwalifikacji prawnej oraz rehabilitacji prawnej wszystkich ofiar - jest najważniejszym polskim postulatem wobec Rosji dotyczącym mordu NKWD z 1940 r.

W 2010 r. władze Rosji na zlecenie ówczesnego premiera Federacji Rosyjskiej Władimira Putina podjęły bezskuteczną próbę odnalezienia listy w archiwach. Listy bezskutecznie poszukiwali także m.in. polscy historycy, Instytut Pamięci Narodowej oraz Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa.

Sariusz-Skąpska: każde odnalezione nazwisko to krok w stronę prawdy

Prezes Federacji Rodzin Katyńskich Izabella Sariusz-Skąpska o odnalezionej przez prof. Natalię Lebiediewą liście nazwisk 1996 Polaków wywiezionych do katowni w Mińsku:

"Znalezienie przynajmniej części nazwisk z listy, która określa się jako lista białoruska to nie tylko przełom, ale przede wszystkim zakończenie kilkudziesięcioletniego oczekiwania rodzin ludzi, którzy podejrzewali, że ich bliscy, po których ślad zaginął po 17 września '39 roku, a o których mieli sygnał, że zostali umieszczeni w którymś z więzień na Białorusi, w Mińsku to zakończenie wieloletniego oczekiwania.

Lepsza jest każda, nawet najtragiczniejsza wiedza od niewiedzy co z bliskimi się stało, zwłaszcza, że znana była lokalizacja masowych grobów polskich więźniów, wśród tego polskich jeńców wojennych w Kuropatach pod Mińskiem i uzasadnione podejrzenie, że właśnie tam spoczywają ofiary. Wiadomo, że rozkazem z 5 marca '40 roku zostało skazane - bez wyroku sądu - 22 tysiące ludzi i po kolejnych poszukiwaniach udostępniono Polakom listy tych, którzy zginęli w Katyniu Charkowie, Miednoje. Po tym, jak znaleziono listę ukraińską - czyli osób przetrzymywanych na terenie Ukrainy - ciągle brakowało liczby ok. 6 tys. nazwisk. Teraz wiemy, że w archiwach rosyjskich mamy niespełna 2 tys. - czyli lista jest ciągle niepełna.

Jest to jednak krok w kierunku prawdy, w kierunku upamiętnienia tych ludzi - budowy cmentarzy. Ci, którzy swoich bliskich mają w Charkowie, Katyniu, Miednoje mają taki grób od lat 12. Ci, których nazwiska bliskich znajdują na liście ukraińskiej będą mieli cmentarz w Bykowni. Reszta czeka, a jest to oczekiwanie kilkudziesięcioletnie. Żony tych ludzi nie żyją. Dzieci mają lat co najmniej 72 - to pogrobowcy. Tak naprawdę jest to informacja dla pokolenia wnuków i prawnuków. Ale ten rozdział trzeba zamknąć.

Dla tych osób, które będą przeglądać opublikowane dokumenty w nadziei odnalezienia nazwiska najbliższych będzie to olbrzymie przeżycie, szczególnie dla tych, którzy je tam znajdą. To może źle brzmi, ale naprawdę ci ludzie czekają na tę informację. Zbudowanie cmentarza dla rodzin jest nie tylko działaniem symbolicznym. To ten spóźniony o 70 lat pogrzeb. To jest zamknięcie traumy i przypomnienie, że żyjemy w kulturze, która każe nam grzebać bliskich w sposób godny. Myśl, że szczątki bliskich jest dla naszej wrażliwości kulturowej i religijnej czymś niedopuszczalnym. Toż od godnego pogrzebu bliskich zaczyna się cywilizacja.

Podejrzewam, że tą instytucją, która jest pierwsza do uporządkowywania tej sprawy jest Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, która jest specjalnie powołanym do tego urzędem, we współpracy z MSZ. To Rada zbudowała dotychczasowe cmentarze, to ona buduje cmentarz w Bykowni i walczy o to, by znaleźć nie tylko nazwiska, ale zlokalizować miejsce, gdzie wszyscy ci ludzie naprawdę są pochowani, by oddać im cześć.

Problem polega na tym, że mamy do czynienia ze skomplikowaną sytuacją dyplomatyczną. Pozostałości po zbrodniach NKWD to teren Rosji; to tam mieszczą się archiwa tego zbrodniczego systemu. Z drugiej strony miejsce, gdzie zginęli, to jest Białoruś i to jest zadanie dla polskiej dyplomacji, która będzie musiała zabiegać o to, by miejsce upamiętnienia się znalazło i było możliwe zbudowanie polskiego cmentarza. Potrzebne jest działanie dyplomacji, nie tej najgłośniejszej. Należy pamiętać, że prof. Lebiediewa była przez całe lata członkiem polsko-rosyjskiej grupy ds. trudnych. Jej osiągnięcia są pokłosiem także osiągnięć tej grupy - niezależnej od rządów, ale niezwykle skutecznej.