Dyrektor Instytutu Studiów Politycznych PAN, historyk i przedstawiciel Polsko-Rosyjskiej Grupy ds. Trudnych prof. Wojciech Materski o odnalezionej przez prof. Natalię Lebiediewą liście nazwisk 1996 Polaków wywiezionych do katowni w Mińsku:

"Lista ta jest wiarygodna, autentyczna i znana nam od drugiej połowy lat 90. Wówczas to Aleksander Gurjanow z Memoriału odnalazł to w archiwach postsowieckich i przekazał do nas. Dokument ten zdeponowany jest w Ośrodku Karta. Z całą pewnością są to osoby z więzień, czyli są to ofiary z białoruskiej listy katyńskiej, ale nie tylko. Są tam również osoby, które były deportowane, które były przewożone do różnych aresztów, osoby, które w ogóle nie zostały objęte operacją katyńską.

Zatem jest to rutynowa lista wszelkich konwojowań dokonywanych przez 15. Brygadę Wojsk Konwojowych NKWD w pierwszych miesiącach 1940 r. Z całą pewnością na liście są nazwiska osób, które potem trafiły na białoruską listę katyńską, ale są również osoby, które trafiły na zesłanie.

Lista znana tylko wąskiemu gronu specjalistów

To jest dokument ważny, istotny, dobrze, że on został nagłośniony w Rosji. U nas jest on znany, aczkolwiek tylko wąskiemu gronu specjalistów. W jakimś sensie może on być pomocny dla odtworzenia listy białoruskiej, chociażby przez porównanie z listami rodzin deportowanych w głąb sowieckiej Rosji. Jeśli osoby, które są na liście białoruskiej przepadły, a ich rodziny były deportowane w ramach pierwszej czy drugiej deportacji, to z całą pewnością są to osoby, które możemy utożsamiać z listą białoruską.

Dokument nie jest listą białoruską

Ale sam dokument odkryty przez prof. Natalię Lebiediewą ani nie jest listą białoruską ani nie zawiera nazwisk wyłącznie z listy białoruskiej. Natomiast zawiera również nazwiska z listy białoruskiej, ale w jakim stopniu, w jakim zakresie to nie wiemy, dopóki tej listy nie będzie.

To jest dokument pomocniczy i ważny, który przypomniano po latach w dość takim sensacyjnym anturażu, ale trzeba tę sensację stonować, bo jak się przyjrzałem dokładnie jest to dokument znany".

Karta: dokument prof. Lebiediewej nie jest białoruską listą katyńską

Dokument odnaleziony przez prof. Natalię Lebiediewą w rosyjskich archiwach z całą pewnością nie jest białoruską listą katyńską - oświadczył Ośrodek Karta, w którego zasobach znajduje się lista "odkryta" przez rosyjską badaczkę.

O odkryciu białoruskiej listy katyńskiej poinformowała w czwartek "Gazeta Wyborcza".

"To nie jest lista białoruska. Na podstawie porównania skanu strony z wykazu odnalezionego przez prof. Natalię Lebiediewą umieszczonego na stronie internetowej www.gazeta.pl i w dzisiejszym wydaniu "Gazety Wyborczej" z odpowiednią stroną z wykazu, który znajduje się w zbiorach Ośrodka Karta, możemy z całą pewnością stwierdzić, że znaleziony wykaz nie jest "listą białoruską"" - napisali w oświadczeniu przesłanym PAP badacze z Ośrodka Karta.

Wykaz znaleziony przez prof. Lebiediewą to "Księgi ewidencji osób odkonwojowanych w latach 1939-1940 przez konwoje specjalne 15. brygady wojsk konwojowych NKWD ZSRR (stacjonującej w Białoruskiej SRR)". "Dokument ten odnalazł w Rosyjskim Państwowym Archiwum Wojskowym w Moskwie na początku lat 90. dr Aleksander Gurjanow ze stowarzyszenia +Memoriał+, który badał materiały archiwalne wojsk konwojowych w związku z opracowywaniem katalogu transportów deportacyjnych" - poinformowała Karta.

Badacze dodali, że Gurjanow podał sygnaturę Jędrzejowi Tucholskiemu, ówczesnemu wicedyrektorowi Centralnego Archiwum MSWiA, który oficjalnie zamówił kserokopię dla archiwum i udostępnił egzemplarz Ośrodkowi Karta do prac badawczych "Indeksu Represjonowanych".

Karta podała, że w "księgach ewidencji" figurują osoby aresztowane na Białorusi w okresie od jesieni 1939 r. do wiosny 1940 r. "W trakcie prac badawczych +Indeksu Represjonowanych+ ustaliliśmy na podstawie Ksiąg ewidencji kilkadziesiąt nazwisk potencjalnych ofiar z listy białoruskiej (...). Jednak część nazwisk to osoby, które po aresztowaniu zostały uwięzione w łagrach" - podała Karta. Dodała, że biogramy więźniów figurują w tomach "Indeksu Represjonowanych" pt. Więźniowie łagrów w rejonie Workuty (cz. 1 tomu X, Warszawa 1999) i "Aresztowani na Zachodniej Białorusi" (tom XV, Warszawa 2003).

"Indeks Represjonowanych" - prowadzony od 1988 r. przez Ośrodek Karta, dokumentujący i upowszechniający najnowszą historię Polski i Europy Środkowo-Wschodniej - to jedyny w Polsce program badawczy zajmujący się całościową imienną dokumentacją losów obywateli polskich represjonowanych przez organa władzy sowieckiej w latach 1939-56. Wieloletnim partnerem Indeksu jest rosyjski Memoriał, pozarządowa organizacja broniąca praw człowieka w Rosji i dokumentująca zbrodnie stalinizmu.

Białoruska lista katyńska, którą historycy uważają za jedną z największych tajemnic zbrodni katyńskiej z 1940 r., dotyczy 3870 polskich obywateli (z liczby ok. 22 tys. wszystkich ofiar zbrodni katyńskiej). Po agresji ZSRR na Polskę 17 września 1939 r. osoby te były aresztowane przez NKWD we wschodnich województwach II Rzeczpospolitej, a następnie zamordowane z rozkazu Stalina najprawdopodobniej w więzieniu NKWD w Mińsku. Przypuszczalnie miejscem pogrzebania Polaków są Kuropaty pod Mińskiem (obecnie w granicach miasta), które były terenem pochówku ofiar NKWD w latach 1937-1941.

Pamiatnych: to nie jest lista białoruska

Działacz Memoriału prof. Aleksiej Pamiatnych, od lat zajmujący się wyjaśnianiem zbrodni katyńskiej, o odnalezionej przez prof. Natalię Lebiediewą liście nazwisk 1996 Polaków wywiezionych do katowni w Mińsku:

"Moim zdaniem to jest jakieś nieporozumienie. Nie znam oczywiście całości dokumentów posiadanych przez "Gazetę Wyborczą", ale skan, który znalazł się na jej stronie jest już prawdopodobnie nam znany, tak samo jak archiwa 15. Brygady Wojsk Konwojowych. To już zostało dawno zbadane przez +Memoriał+, dane te znajdują się też w bazie polskiej Karty. Sam nawet już sprawdziłem jedno nazwisko z tego skanu i odnalazłem jej w bazie Karty.

Oczywiście mówimy o liście ok. 3,8 tys. jeńców aresztowanych na Białorusi, którzy zostali rozstrzelani na mocy tej samej decyzji Biura Politycznego z 5 marca 1940 roku, na mocy której rozstrzelano jeńców z obozów w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie oraz aresztowani z więzień zachodniej Ukrainy. Być może kilka osób z wydrukowanej listy należy do jeńców białoruskich, ale jako lista nie jest to lista białoruska.

W każdym razie to na pewno nie jest lista białoruska, w tym sensie jak te listy wywózkowe, które znane są dla jeńców z obozów kozielskiego, ostaszkowskiego i starobielskiego i tak, jak jest znana lista ukraińska. A ta lista, która chyba jest teraz w posiadaniu "Gazety Wyborczej" to może być lista osób rzeczywiście aresztowanych na Białorusi.

Potem część z nich została rozstrzelana i należy do tzw. katyńskiej listy białoruskiej, jednak część z tych jeńców trafiła również do różnych obozów m.in. do Workuty, także to są rzeczy znane. I wydaje mi się, że z powodu jakiegoś nieporozumienia została zrobiona sensacja, której na razie - z tego, co jest opublikowane - nie ma i nie ma żadnej nowej informacji.

Oczywiście opieram się na tym, co "Gazeta" wydrukowała, a Natalia Lebiediewa jest badaczem bardzo wnikliwym i być może znalazła coś nowego w tych archiwach, ale na podstawie dotychczas wydrukowanych danych mogę powiedzieć, że sensacja jest zrobiona niepotrzebnie, to wszystko jest znane, a to, co zostało wydrukowane to nie jest tzw. lista białoruska".

Większość osób z listy prof. Lebiediewej rozstrzelano w Mińsku

W Mińsku rozstrzelano większość z 1996 osób, których nazwiska są na znalezionej przez prof. Natalię Lebiediewą liście Polaków przewożonych w 1940 r. do więzień NKWD w tym mieście - powiedział PAP w czwartek historyk Ihar Kuzniacou z białoruskiego oddziału Memoriału.

"90, 95, a może nawet 100 proc. nazwisk na tej liście to osoby rozstrzelane w okolicach Mińska. Kto się z tym nie zgadza, niech dementuje te informację. Niech przedstawi dowody, że większa grupa osób z tej listy przeżyła, została przewieziona do innych obozów, wróciła do Polski albo mieszkała w innych państwach. Jeśli nie potrafi tego uczynić, znaczy to, że ci ludzie zostali przewiezieni do Mińska i tu rozstrzelani" - oświadczył Kuzniacou.

Jak podkreślił, "zgodnie z decyzją Politbiura wszyscy podlegali rozstrzelaniu, nie przewidywano żadnej rewizji czy dodatkowego rozpatrzenia ich spraw".

Kuzniacou nie wyklucza, że 10, 20, a może nawet 100 osób z tej listy jakimś sposobem trafiło do obozów poza Mińskiem, ale nie daje to podstaw do twierdzenia, że pozostałych tu nie rozstrzelano.

Jak podkreśla Kuzniacou, historyków czeka teraz żmudna praca polegająca na sprawdzeniu, czy nazwiska z listy nie zostały wymienione ani wśród ofiar w Katyniu, ani w Miednoje, ani w Charkowie i że nie ma ich na liście ukraińskiej, która została przekazana stronie polskiej w 1994 r. "To mozolna praca, która może zająć nie jeden dzień, a może nawet nie jeden miesiąc" - podkreślił.

"NKWD prowadziło statystkę na tyle niedokładnie, że kilka, a może nawet kilkadziesiąt nazwisk mogło znaleźć się zarówno na liście ukraińskiej, jak i białoruskiej. Ale nie znaczy to, że pozostali nie zostali rozstrzelani tu" - dodaje.

Jak podkreśla, pracę tę utrudni fakt, że na liście znalezionej przez prof. Lebiediewą zamieszczono tylko imię, nazwisko i otczestwo. Nie ma na niej ani daty, ani miejsca urodzenia.

Kuzniacou podkreśla, że na Białorusi rozstrzelano w sumie 3870 osób. Jak argumentuje, w notatce szefa KGB ZSRR Andrieja Szelepina z 1959 r. napisano, że w więzieniach na Ukrainie i w Białorusi rozstrzelano 7305 osób. "Jeśli odjąć listę ukraińską, zostaje 3870 osób" - mówi Kuzniacou.

Według Kuziacoua, jedynym dodatkowym dokumentem, jaki może jeszcze istnieć w tej sprawie, jest protokół z rozstrzelania NKWD BSRS, ale bardzo możliwe, że został on już zniszczony, jeśli znajdował się w Moskwie, a tym bardziej w Mińsku. "Nie wykluczam, że zachował się w FSB Rosji, bo sądzę, że w rosyjskim państwowym archiwum wojennym go nie będzie. Protokół z rozstrzelania jest dokumentem tak tajnym, że mógł się znajdować tylko w FSB Rosji" - mówi Kuzniacou.

Kalbarczyk: opublikowana lista budzi wątpliwości

Historyk z Instytutu Pamięci Narodowej dr Sławomir Kalbarczyk o odnalezionej przez prof. Natalię Lebiediewą liście nazwisk 1996 Polaków wywiezionych do katowni w Mińsku:

"Ta informacja budzi wątpliwości, które ogłosił także Ośrodek Karta, w kwestii wiarygodności i właściwej identyfikacji tego dokumentu i, szczerze powiedziawszy, wolałbym się kategorycznie nie wypowiadać nie znając całości tego dokumentu i nie odnosić się do, być może, rzeczywistości urojonej.

Ośrodek Karta twierdzi, że ten dokument od dawna u nich jest i nie jest to białoruska lista katyńska, jednak mogli się oprzeć oczywiście tylko na publikowanych fragmentach. I w obliczu tych wątpliwości jedyną metodą, która nam pozostaje, jest porównanie obu tych dokumentów w całości, by stwierdzić z czym mamy do czynienia. Na podstawie tego fragmentu, który mamy w +Gazecie Wyborczej+, trudno jednoznacznie wyrokować, co to właściwie jest.

Są jednak poważne wątpliwości, czy identyfikacja tego dokumentu jest właściwa i te wątpliwości muszą być rozstrzygnięte, żeby ostatecznie wyrokować, czy to lista białoruska. A te wątpliwości dotyczą chociażby liczby nazwisk. 1996 osób to nie jest liczba osób, które hipotetycznie powinny znajdować się na tych listach. Powinno być to co najmniej 3 tys. nazwisk i pytanie, dlaczego ta lista jest ograniczona do tylu osób. I dlatego, nawet gdyby to była białoruska lista, to z uwagi na jej długość można by ją nazwać najwyżej półlistą.

Trzeba to po prostu zbadać i porównać oba dokumenty. Nie można wiarygodnie wyrokować na podstawie przedstawionych fragmentów".



Rotfeld: odkrycie prof. Lebiediewej jest godne najwyższego uznania

Były minister spraw zagranicznych i współprzewodniczący Polsko-Rosyjskiej Grupy ds. Trudnych Adam Daniel Rotfeld o odnalezionej przez prof. Natalię Lebiediewą liście nazwisk 1996 polskich obywateli wywiezionych do więzienia NKWD w Mińsku:

"Dobrze się stało, że pani Natalia Lebiediewa prowadzi w tej sprawie od wielu lat poszukiwania. To, co znalazła z całą pewnością jest godne najwyższego uznania i naszej wdzięczności. Bez niej do tych dokumentów byśmy nie dotarli.

O jej odkryciu dowiedzieliśmy się podczas ostatniego posiedzenia Polsko-Rosyjskiej Grupy do spraw Trudnych w Warszawie, która odbyła się na przełomie maja i czerwca. W dyskusji, która wynikła po przedstawieniu tej informacji, było jasne, że ona sama nie jest pewna, że jest to lista pełna. Uzgodniliśmy zatem, że skonfrontujemy to z listą, którą dysponuje Karta, by stwierdzić, czy te nazwiska się powtarzają.

Według specjalistów, poza prof. Lebiediewą, także zdaniem prof. Wojciecha Materskiego, pełna białoruska lista katyńska powinna obejmować ponad 3,8 tys. nazwisk.

Nie deprecjonowałbym tego, co znalazła prof. Lebiediewa; przeciwnie - zasługuje ona na najwyższe uznanie i wdzięczność. Nie tylko ona, ale także inni rosyjscy badacze, jak np. Inessa Jażborowska czy Nikita Pietrow. Wszystkie działania naszych rosyjskich przyjaciół, którzy dążą do prawdy, są bezcenne.

Moja ocena dokumentu odnalezionego przez prof. Lebiediewą jest generalnie niezwykle pozytywna, jakkolwiek to nie jest temat do jakiejś sensacji. O tym była rozmowa podczas ostatniego posiedzenia Grupy ds. Trudnych, gdzie uznaliśmy, że to musi być jeszcze zweryfikowane. Nie mam jednak wątpliwości, że to jest dodatkowa lista ofiar stalinowskich zbrodni, natomiast czy można je uznać za ofiary zbrodni katyńskiej, to dla mnie jest sprawa otwarta".