Julia Nawalna, żona opozycjonisty Aleksieja Nawalnego, nie zgodziła się z ideą powołania wspólnej grupy lekarzy z Rosji i Niemiec, która zbadałaby przyczyny obecnego stanu zdrowia jej męża. Mój mąż nie jest waszą własnością - wskazała, komentując pomysł rosyjskiej Izby Lekarskiej.

Nawalna zwróciła się do szefa rosyjskiej izby Leonida Roszala, który wcześniej poinformował publicznie o takiej propozycji skierowanej do niemieckiej Izby Lekarskiej. Żona opozycjonisty zapewniła, że przyczyna śpiączki, w której znajduje się jej mąż jest znana i że jest nią zatrucie związkami fosforoorganicznymi. "W Omsku świetnie o tym wiedzieli" - dodała.

"Kiedy pacjent trafia do rosyjskiego szpitala, okazuje się nagle, że miejscowa administracja uważa go za swoją własność. Sądzą oni, że mogą rozgłaszać diagnozy w mediach, publikować dane badań lekarskich (...), a równocześnie okłamywać krewnych i nie dopuszczać ich do chorego" - napisała Nawalna w komentarzu opublikowanym przez niezależne media w niedzielę.

Żona opozycjonisty oceniła, że w ten sposób szpital staje się tym samym, co więzienie.

Zarzuciła też szefowi rosyjskiej Izby Lekarskiej, że "nie postępuje jak lekarz", a jak przedstawiciel państwa i "nie chce pomóc pacjentowi", a wyciągnąć potrzebne informacje. "Mój mąż nie jest pańską własnością. Nie miał pan, nie ma i nie będzie mieć żadnego związku z jego leczeniem" - zapewniła Nawalna.

Propozycję Roszala skrytykował wcześniej na blogu radia Echo Moskwy lekarz Andriej Wołna. Ocenił on, że dla wyjaśnienia przyczyn stanu Nawalnego wystarczające byłoby wyjaśnienie okoliczności jego leczenia w Omsku na Syberii. Lekarz zadał m.in. pytanie, dlaczego medycy pogotowia ratunkowego od razu postawili diagnozę zatrucia i przywieźli pacjenta na oddział reanimacji toksykologicznej.

Wołna zaproponował też, by wyjaśnić, dlaczego do Omska ministerstwo zdrowia Rosji skierowało lekarza anestezjologa - mimo że w Omsku ich nie brakowało - a nie toksykologa. Autor komentarza zwrócił też uwagę, że lekarze z Moskwy uczestniczący w leczeniu Nawalnego mówili, że konsultowali się z toksykologami z centrum medycyny sądowej. W centrum tym jednak - według Wołny - pracują jedynie toksykolodzy-chemicy, a nie lekarze kliniczni zajmujący się leczeniem zatruć.

"Jeśli otrzyma się odpowiedzi na te pytania, to najprawdopodobniej nie trzeba będzie niepokoić kolegów z Niemiec. Wszystkie odpowiedzi już są - w Omsku i Moskwie, a nie w Berlinie" - napisał komentator Echa Moskwy.