To oznacza, że w porównaniu do 2017 r. nastąpił spadek o 1,1 proc., kiedy to rodziny zastępcze i domy dziecka miały łącznie 73,1 tys. podopiecznych. Nie jest to więc jakiś spektakularny wynik, a w szczególności niepokojący jest odnotowany w kolejnym roku ubytek rodzinnych form pieczy – z 23,9 tys. do 23,5 tys. Lekkim optymizmem napawa jedynie to, że zwiększyła się wśród nich liczba rodzin zastępczych zawodowych oraz rodzinnych domów dziecka, czyli tych profesjonalnych form pieczy, których najbardziej brakuje.
Paradoksalnie na tym tle wygląda sytuacja w instytucjonalnej opiece zastępczej. Z jednej strony dane ministerstwa pokazują, że w placówkach przebywało w ubiegłym roku dokładnie 356 dzieci mniej niż w 2017 r. Jednak jest też druga strona medalu, bo w tym samym czasie zwiększyła się liczba domów dziecka. O ile w 2017 r. w całej Polsce działało 1106 placówek, to przez kolejne 12 miesięcy uruchomionych zostało 19 nowych.
Nie jest to jakiś nowy trend, bo już w poprzednich latach dało się go zaobserwować. Jego wytłumaczenia trzeba szukać w przepisach, a dokładnie wzbliżającym się wielkimi krokami końcu okresu przejściowego, wtrakcie którego mogą działać duże, liczące do 30 podopiecznych jednostki. Przypomnijmy, że od 2021 r. liczba dzieci przebywających wplacówkach nie będzie mogła być wyższa niż 14.
Na wygaszenie dużych domów samorządom zostało więc już tylko półtora roku. Teoretycznie powinny robić wszystko, aby dla dzieci szukać miejsc w rodzinnych formach pieczy. Jednak zamiast tego wiele z nich decyduje się na inne rozwiązanie, sprowadzające się do tego, że dotychczasowy dom dziecka jest dzielony na dwie mniejsze instytucje, które będą spełniać nowe standardy. Przy czym takie zachowanie niekoniecznie wynika z tego, że nie ma miejsc w rodzinach zastępczych, bo często są one niedaleko, w sąsiednich powiatach, tylko zpodejścia niektórych włodarzy. Ichociaż koszt pobytu dziecka wplacówce sięga już 4,7 tys. zł miesięcznie, podczas gdy np. wrodzinie zastępczej zawodowej to 2,1 tys. zł, ważniejsze jest dla nich to, że placówki to stanowiska pracy dla wielu osób, aich likwidacja pociągnęłaby za sobą nieuchronne zwolnienia. Głównie też ztego względu tak opornie idzie cała reforma opieki zastępczej, która rozpoczęła się w2012 r. Jej podstawowym założeniem jest przecież ograniczenie do minimum liczby instytucjonalnych form pieczy, tak aby większość dzieci mogła znajdować się pod opieką rodzin zastępczych.
Wprawdzie w grudniu ubiegłego roku do Sejmu trafiła duża nowelizacja ustawy o pieczy opracowana przez MRPiPS, która ma przyspieszyć proces deinstytucjonalizacji opieki zastępczej, ale od tego czasu – a mija właśnie pół roku – posłowie wogóle nie zajęli się projektem. Dużym orędownikiem tych zmian był Bartosz Marczuk, ówczesny wiceminister rodziny, pracy ipolityki społecznej, który był odpowiedzialny za ich przygotowanie. Tyle, że po jego odejściu zresortu widać wyraźnie, że zapał do tego, aby korektę reformy przeprowadzić, osłabł. Wbrew temu, co można by sądzić, piłka wcale nie jest po stronie posłów, bo ci, gdyby mieli zielone światło, mogliby ustawę już dawno uchwalić, tylko właśnie ministerstwa, które sprawia wrażenie, jakby nie zależało mu na jej przyjęciu. Faktem jest, że część zaproponowanych wniej zmian jest kontrowersyjna ispotkała się zezdecydowanym sprzeciwem ze strony powiatów. Nie oznacza to jednak, że nie można zmodyfikować ich treści, anawet zrezygnować ztych budzących największe zastrzeżenia. Problem wtym, że czasu na to jest coraz mniej, zwłaszcza wperspektywie jesiennych wyborów parlamentarnych. Wtakich okolicznościach tak potrzebna nowelizacja ustawy opieczy schodzi niestety na dalszy plan.