Władze na zalanych terenach zdążyły na czas. W wyborczą niedzielę na chętnych do głosowania czekały wyremontowane, odmalowane i posprzątane lokale wyborcze. Tyle że powodzianie wcale nie rwali się do urn.
W leżącej pod Płockiem gminie Słubice dwa wozy strażackie pracowały wczoraj jako taksówki. Strażacy od rana podwozili chętnych do głosowania do lokali wyborczych. – Podaliśmy telefon, na który można też zamówić traktor do przewiezienia chętnych z niedostępnych terenów, ale problemów z dojazdem jak do tej pory nikt nie zgłosił – mówił po południu wójt gminy Józef Walewski.

Samorządy zdążyły

Do godziny 17 w gminie Słubice zagłosował co trzeci mieszkaniec, podczas gdy w całym kraju co drugi. Podobnie było w Wilkowie na Lubelszczyźnie. To miejscowość, która została kompletnie zalana przez powódź. Mieszkańcy zajęci sprzątaniem nie ustawiali się w kolejce do urn. O 17 frekwencja wyniosła zaledwie 29 proc. – To i tak dużo – uważa Grzegorz Teresiński, wójt gminy Wilków. W tej gminie zawsze najwięcej osób przychodziło głosować po mszy. Ale tej wczoraj nie było. Woda zalała kościół.
Samorządowcy w całym kraju od wielu dni dwoili się i troili, żeby dopiąć wszystko na ostatni guzik. – Budynki trzeba było osuszyć, posprzątać, dokupić zamoknięte urny, ale wzięliśmy się do pracy i zdążyliśmy na czas – mówi wójt gminy Cisek Alojzy Parys.
W Gorzycach nieopodal Tarnobrzega, gdzie ewakuowano w czasie wielkiej wody prawie 200 osób, z pięciu lokali wyborczych dwa trzeba było przenieść w inne miejsce.
We wsi Dobre miał wczoraj z kolei stanąć duży, pompowany namiot z kabinami i urnami. W budynku szkoły podstawowej, w której do tej pory organizowano wybory, wciąż mieszkają ewakuowani powodzianie. Ostatecznie udało się znaleźć jedno pomieszczenie w budynku.



Nie głosują, bo mają żal

W większości zalanych miejscowości woda już opadła. Ale na wszelki wypadek na chętnych do głosowania przez cały dzień czekały amfibie, wynajęte przez lokalne władze busy czy autokary. Tłumów chętnych do oddania głosu nikt się jednak nie spodziewał.
– Ludziom nie w głowie wybory. Oni teraz myślą o tym, jak sobie zapewnić dach nad głową – mówi Jacek Czapla z urzędu miasta w Szczucinie. Z kolei Marek Gazda, sekretarz miasta Czechowice-Dziedzice, przyznaje wprost, że powodzianie zapytani o wybory reagowali z irytacją. – „Ani Kaczyński, ani Komorowski” mówili. „Dajcie nam święty spokój” – to była ich odpowiedź – opowiada Gazda.
Pierwsze informacje na temat frekwencji i tego, na kogo głosowali powodzianie, będą znane w ciągu najbliższych dni. W wypowiedziach mieszkańców zalanych terenów dominował jednak ton żalu do rządu, który ich zawiódł.
– Gnieździmy się u teściowej w jednym domu, w trzynaście osób od miesiąca. Władze gminy nie potrafią określić, jakiej pomocy nam udzielą, a do tego jest biurokracja i chaos – mówi Wanda Krawczyk z Czasławia w woj. lubuskim. Straciła w powodzi mieszkanie. Jej opinię, że rząd nie był przygotowany do walki z powodzią, a cała akcja pomocy poszkodowanym jest źle zorganizowana i chaotyczna, podziela więcej powodzian. Rozżaleni mieszkańcy zalanych terenów to elektorat opozycyjnych kandydatów z Jarosławem Kaczyńskim na czele.
Jak przyznaje wójt Wilkowa Grzegorz Teresiński, ludzie szukają winnego tragedii i jeśli głosują, to za karę przeciwko rządowi.
Eksperci nie chcą jednoznacznie określać preferencji wyborczych powodzian. Jednego są jednak pewni. Frekwencja będzie niska.