Afera "Speechgate", czyli pojawienie się fragmentów wystąpienia Michelle Obamy w przemówieniu żony Donalda Trumpa, Melanii, ukazała skalę chaosu i amatorszczyzny w sztabie wyborczym republikańskiego kandydata na prezydenta – oceniają komentatorzy w USA.

Melania przemawiała w pierwszym dniu konwencji Republikanów w poniedziałek wieczorem (czasu lokalnego). Większość przemówienia poświęciła mężowi, wychwalając jego zalety. Jej występ oceniono znakomicie.

Okazało się, że całe fragmenty przemówienia były niemal dosłownie skopiowane z mowy żony Baracka Obamy, Michelle, na konwencji w Denver w 2008 r., gdy Obama został oficjalnie kandydatem Demokratów w wyborach prezydenckich.

Według pierwszych przecieków ze sztabu Trumpa był on „wściekły” z powodu wpadki. Spekulowano, że jego speechwriterzy (autorzy przemówień) ułatwili sobie zadanie, ściągając tekst z przemówienia Michelle. Skandal obszernie komentowali dziennikarze prawicowej telewizji Fox News. Niektórzy próbowali tłumaczyć, że we wszystkich tego rodzaju przemówieniach wygłaszanych przez żony polityków z natury rzeczy mogą się przypadkiem znaleźć podobne sformułowania.

W środę rano w wywiadzie dla telewizji ABC „Good Morning America” szef kampanii Trumpa, Paul Manafort, oświadczył: „Jeśli o nas chodzi, było to przemówienie Melanii”. Tłumaczył, że w przemówieniu zdarzały się te same słowa, co w mowie Michelle Obamy, ale „uczucia były Melanii”.

Tymczasem okazało się, że Melania sama całkowicie zmieniła tekst wystąpienia, napisanego dla niej przez dwóch profesjonalnych speechwriterów. Nie wiadomo na razie, czy zrobiła to za wiedzą Trumpa lub kogokolwiek z jego sztabu.

Według ABC News w pisaniu ostatecznej wersji pomagała żonie kandydata przyjaciółka rodziny, Meredith McIver, była tancerka, która pracowała przy pisaniu niektórych książek sygnowanych przez Trumpa jako autora. Manafort jednak temu zaprzeczył, twierdząc, że „tylko Melania” napisała przemówienie.

„New York Times” wyraził zdumienie, jak mogło dojść do takiej wpadki, skoro od dawna wiadomo, że wykrycie plagiatu nie stwarza dziś żadnego problemu – służą do tego darmowe programy komputerowe. Od dawna jednak donoszono o bałaganie w sztabie kampanii Trumpa, gdzie zatrudniono przypadkowe, nieprofesjonalne osoby. Pierwszym szefem jego sztabu był nieznany szerzej Corey Lewandowski, który pełnił rolę nie tylko jego doradcy, lecz także ochroniarza - na wiecach kandydata blokował dostęp do niego i wdawał się w przepychanki z dziennikarzami. Manafort, który go zastąpił, miał wprowadzić porządek i poprawić wizerunek Trumpa. Udało się to tylko częściowo - kontrowersyjny miliarder rzadziej ostatnio szokuje opinię spontanicznymi, radykalnymi wypowiedziami i przemawia z telepromptera.

W kręgach komentatorów politycznych o skandalu mówi się już o „Speechgate”.

Opinie o skutkach skandalu na kampanię Trumpa są podzielone. Przeważa opinia, że sprawa nie będzie miała znaczenia dla jego zwolenników, ale że dostarcza sztabowi Hillary Clinton amunicji do atakowania kandydata GOP.

Z Cleveland Tomasz Zalewski (PAP)