Wspierany przez establishment partii 44-letni senator z Florydy Marco Rubio wygrał niedzielne prezydenckie prawybory Partii Republikańskiej (GOP) w Portoryko, wyprzedzając miliardera Donalda Trumpa. To dopiero drugie zwycięstwo Rubio od początku prawyborów.

Z Portoryko - karaibskiej wyspy, która jest tzw. wspólnotą stowarzyszoną z USA - pochodzić będzie zaledwie 23 delegatów na lipcową konwencję GOP, która nominuje kandydata partii w listopadowych wyborach prezydenckich.

Ale wygrana w Portoryko ma dla Rubio bardzo duże znaczenie. Po wycofaniu się z wyścigu brata i syna byłych prezydentów USA Jeba Busha, to Rubio uzyskał poparcie znacznej części elit i donatorów GOP mających nadzieję, że senator będzie w stanie pokonać kontrowersyjnego Trumpa. Jednak dotychczas Rubio wygrał tylko w jednym stanie, Minnesocie, i po fatalnym wyniku prawyborów w sobotę coraz więcej komentatorów zaczęło powątpiewać w jego możliwości przebicia się w wyścigu prezydenckim.

O prezydencką nominację GOP walczy obecnie czterech kandydatów. Liderem jest Trump, outsider polityczny bez żadnego doświadczenia w polityce, który wygrał dotychczas w 12 stanach i zagwarantował już sobie 382 delegatów z 1 237 niezbędnych do zdobycia nominacji GOP. Na drugim miejscu jest ultrakonserwatywny senator z Teksasu Ted Cruz, który po udanych prawyborach w sobotę wyrósł na główną alternatywę dla Trumpa. Cruz ma na swoim koncie sześć zwycięstw i 300 delegatów. Trzeci jest Rubio - 128 delegatów (nie licząc jeszcze Portoryko), a czwarty - gubernator Ohio John Kasich, który jest postrzegany jako najbardziej umiarkowany z kandydatów GOP, ale zagwarantował sobie tylko 35 delegatów.

Zarówno Trump, jak i Cruz, zaapelowali w sobotę do Rubio o wycofanie się z wyścigu. "Rubio odnosi bardzo złe wyniki i wzywam go, by się wycofał. Chciałbym mieć wyścig jeden na jednego, tylko z Cruzem" - powiedział Trump.

Głównym wyzwaniem dla senatora z Florydy o kubańskich korzeniach, który zasiada dopiero pierwszą kadencję w Senacie USA, będą prawybory w jego rodzinnym stanie, które odbędą się 15 marca. Wówczas w wielu stanach, w tym właśnie na Florydzie, zacznie obowiązywać nowa wprowadzona przez GOP w 2012 roku zasada "zwycięzca bierze wszytko". Na Florydzie zwycięzca - choćby wygrał tylko kilkoma punktami procentowymi - zgarnie wszystkich 99 delegatów. Obecnie delegaci są rozdzielani na kandydatów proporcjonalnie do uzyskanego przez nich wyniku w danym stanie.

Wygrana w Portoryko, gdzie Rubio zdobył ponad 70 proc. głosów wyborców GOP, może pomóc mu w walce o Florydę, bo aż milion Portorykańczyków mieszka na stałe właśnie w tym słonecznym stanie.

Ale zdaniem wielu analityków jest już za późno, by do końca prawyborów udało mu się przegonić rywali i zdobyć 1 237 delegatów niezbędnych do zdobycia nominacji. Dlatego strategia Rubio, jak też wspierającego go establishmentu GOP, polega obecnie raczej na pozostaniu w wyścigu i walce o jak najlepszy wynik, by uniemożliwić uzyskanie większości delegatów Trumpowi lub Cruzowi. Wówczas podczas konwencji GOP - która odbędzie się w dn. 18-21 lipca w Cleveland w Ohio - możliwy będzie scenariusz "contested convention", często zwanej też "brokered convention" (sporna lub ustawiana konwencja).

Ten niezwykle rzadki scenariusz jest możliwy pod warunkiem, że żadnemu kandydatowi nie uda się do końca prawyborów zagwarantować sobie większości delegatów. Wówczas tylko w pierwszym głosowaniu na konwencji delegaci są zobowiązani głosować lojalnie wobec kandydata, którego reprezentują, bo wygrał w ich okręgu. Jeśli Trump nie dostałby w nim ponad 50 proc. głosów, potrzebne byłoby drugie, a może i trzecie głosowanie, przy czym delegaci mieliby już pełną swobodę w kwestii tego, jak głosować, a nawet poprzeć zupełnie nową osobę, która nie brała udziału prawyborach.