Opozycja wygrała poniedziałkowe wybory parlamentarne w Gruzji i przejmie władzę w kraju. Po raz pierwszy niepodległa Gruzja zmieni swych przywódców w drodze wyborów, a nie ulicznej rewolucji czy wojny domowej.

W styczniu 1992 roku, po krótkiej ulicznej wojnie na ulicach Tbilisi, obalony został po niespełna roku rządów pierwszy prezydent niepodległej Gruzji, Zwiad Gamsachurdia. Na jego następcę zamachowcy ściągnęli z Moskwy Eduarda Szewardnadzego, byłego I sekretarza Komunistycznej Partii Gruzińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej i ostatniego ministra spraw zagranicznych ZSRR.

Szewardnadze rządził dziesięć lat. Jesienią 2003 roku, gdy jego urzędnicy próbowali sfałszować wyniki wyborów do parlamentu, na ulicach Tbilisi doszło do rewolucji róż. W jej wyniku Szewardnadze został odsunięty od władzy, a wyniesiony do niej został młody Micheil Saakaszwili, który obiecywał, że po latach wojen domowych, biedy i korupcji zaprowadzi w Gruzji demokrację.

Odniósł sukces, ale za cenę władzy. Stanowisko prezydenta kraju pełnić będzie tylko do wiosny, gdyż na dłużej nie pozwala mu konstytucja. Próbował obejść jej zapisy, wprowadzając dwa lata temu poprawki, które z prezydenckiej czyniły Gruzję republiką parlamentarną, gdzie rzeczywistą władzę sprawować będzie premier.

Zmiana ustrojowa nastąpi wiosną 2013 roku, kiedy Saakaszwili złoży urząd prezydenta. Gdyby wygrał poniedziałkowe wybory, rządziłby dalej jako premier lub szef rządzącej partii. Przegrał jednak i wiosną czeka go polityczna emerytura w wieku 44 lat albo ławy opozycji w parlamencie.

Dziesięć lat temu, aby wygrać wybory, Szewardnadze próbował oszukiwać. Saakaszwili z godnością uznał wygraną swojego rywala, 56-letniego Bidziny Iwaniszwilego, najbogatszego człowieka w Gruzji.

"(Utworzona przez Iwaniszwilego koalicja) Gruzińskie Marzenie powoła nowy rząd, a ja jako prezydent zrobię wszystko, by to ułatwić" - powiedział Saakaszwili w telewizyjnym przemówieniu. "Choć dzielą nas głębokie różnice zdań, wybory są dowodem, że demokracja w Gruzji działa, a Gruzini sami decydują o sobie. Nam zaś pozostaje ten wybór głęboko szanować" - podkreślił.

Kiedy wybierali na swoich przywódców Gamsachurdię, a potem Szewardnadzego i Saakaszwilego, Gruzini widzieli w nich dobrodziejów, zbawców, którzy wyzwolą ich ze wszystkich bied i uchronią przed następnymi. Szybko jednak rozczarowywali się nowymi przywódcami i obalali ich bez żalu.

Iwaniszwili wygrał wybory, odwołując się właśnie do tych gruzińskich tęsknot, sam uosabia legendę o wielkości, o tym, jak z biedaka zostać królem. Nie odniósłby jednak zwycięstwa, gdyby nie pomógł mu w tym Saakaszwili.

Sukcesy i władza uderzyły do głowy młodemu gruzińskiemu przywódcy i jego urzędnikom. Pochwały ze strony Zachodu, powodzenie reform i walki z korupcją oraz wysoko wygrywane wybory wprawiły rządzących w Tbilisi w pychę, którą Gruzini znosili z coraz większym trudem, podobnie jak ślepe naśladowanie neokonserwatywnych Republikanów z USA.

Kroplą, która przelała czarę goryczy, stał się wyemitowany w telewizji Iwaniszwilego film, pokazujący, jak w gruzińskim więzieniu torturuje się skazanych. Choć w Gruzji wiedział o tym każdy, film okazał się gwoździem do trumny dla ekipy Saakaszwilego.

Poniedziałkowe wybory w Gruzji stworzą jeszcze jeden precedens - do wiosny krajem rządzić będzie prezydent wraz z opozycyjnymi wobec niego premierem, rządem i parlamentem.

Saakaszwili deklaruje gotowość współpracy z Iwaniszwilim, który nie ukrywa, że przymierza się do posady premiera. Pozornie ich współpraca wydaje się łatwa. Nie różni ich w zasadzie nic poza kwestią relacji z Rosją: Iwaniszwili chce z nią układać stosunki, Saakaszwili wie, że jest zapewne jedynym Gruzinem na świecie, z którym Kreml rozmawiać nie będzie.

Półroczną współpracę prezydenta Saakaszwilego i premiera Iwaniszwilego utrudni jednak podobieństwo ich charakterów. Obaj są typami przywódczymi, o autokratycznych skłonnościach, trudno znoszącymi krytykę czy nawet odmienne zdanie. Pozbawiony politycznego doświadczenia Iwaniszwili urząd premiera Gruzji sprawować będzie w taki sam sposób, jak zarządza swymi rozlicznymi firmami - wydając polecenia i oczekując posłuszeństwa.

Przed wyborami zapowiadał, że porządzi tak Gruzją najwyżej przez dwa lata, poprawi to, co Saakaszwili zrobił źle, po czym odda władzę politykom. Tyle że jego skrzykniętą wiosną polityczną koalicję Gruzińskie Marzenie łączy wyłącznie przywództwo Iwaniszwilego, a raczej jego książeczki czekowe. Gdyby nie on i jego pieniądze, chronicznie skłóconym gruzińskim partiom opozycyjnym nigdy nie udałoby się zjednoczyć w jakiejkolwiek sprawie i w pojedynkę zdobywałyby w wyborach najwyżej po kilka procent głosów.

To dzięki swojej legendzie i majątkowi, a nie politycznemu programowi, Iwaniszwili zawdzięcza wygraną w wyborach. Jego sukces jest paradoksalnie dowodem zarówno dojrzałości gruzińskiej demokracji - opozycja wygrywa z obozem władzy - jak i jej słabości - demokracja działa, ale można ją kupić.