Czy to możliwe, byśmy poznali całą prawdę w sprawie Krzysztofa Olewnika? Dziś nie wiemy, gdzie leży prawda - mówiła dziś jego siostra Danuta Olewnik przed sejmową komisją śledczą.

Jej zdaniem, w Polsce nie obowiązuje ciągłość władzy, bo kolejny minister nie odpowiada za resort z czasów, gdy rządził poprzednik. "Nie można rozkładać rąk i pytać, "co ja mogę zrobić?". Panie Kalisz, panie Brachmański, panie Siemiątkowski, pani Szymanek-Deresz, panie Olejnik, panie Sadowski - a gdyby to wasze dziecko zostało porwane? Nie zadzwonilibyście do wszystkich świętych, żeby je ratować? Czym mój brat się od nich różni?" - mówiła podniesionym głosem.

"To nie my jesteśmy od tego, żeby zbierać dowody i ciągnąć sprawę - to zadanie dla prokuratury i policji. Co się dzieje w naszym państwie, że tak nie jest?" - pytała Olewnik. Podkreśliła, że gdyby nie zaangażowanie rodziny, w sprawie porwania i zabójstwa jej brata do dziś nie działoby się nic. "Nie byłoby sprawców, dowody by jeszcze milion razy poginęły" - dodała. Niedawną ekshumację ciała Krzysztofa Olewnika nazwała "najboleśniejszym ciosem" dla rodziny.

Na początku wypowiedzi dziękowała tym, którzy palą świeczki na grobie jej brata. "Dziękuję za słowa otuchy: "Trzymajcie się, tak trzeba. Zróbcie coś!" - cytowała. Wskazała ponadto, że policjant, który miał zarzuty w sprawie zagubienia akt sprawy Krzysztofa Olewnika (zarzuty wycofała prokuratura umarzając śledztwo), awansował niedawno na wiceszefa pionu kryminalnego komendy w Płocku. "Jak to możliwe?" - pytała.

"Policja nie zrobiła nic w sprawie okupu"

Danuta Olewnik uważa, że policja miała wszystko - numer telefonu porywaczy, kopię karty sim, a funkcjonariusze nie założyli nawet podsłuchu. "Nie dali nam instruktażu, jak przekazać okup" - mówiła przed komisją śledczą.

Według niej, 24 lipca 2003 r., gdy porywacze kolejny raz zażądali okupu, wsiadła razem z mężem do samochodu i jechała zgodnie z instrukcjami porywaczy: z Drobina do Płońska, do Warszawy, na trasę AK, gdzie miała wyrzucić torbę z okupem. "Policja jechała za nami. Nie mieli podsłuchu na telefonie porywaczy ani naszym. To mąż do nich dzwonił i przekazywał, co porywacze mówili nam. Gdy wyrzuciliśmy torbę z pieniędzmi przez okno, policja tego nie widziała. Potem nas podejrzewali, że przejęliśmy te pieniądze" - mówiła.

"Policjanci bezmyślnie jechali za nami. Gdyby mieli podsłuch, wiedzieliby, że nie powinni tak jechać, jechaliby przed nami i mogliby zatrzymać sprawców" - dodała. Największy żal do policji ma ona za to, że funkcjonariusze nie pojechali nawet na miejsce wyrzucenia pieniędzy, by zabezpieczyć ślady.

Olewnik powiedziała, że MSW nie zgodziło się na przeprowadzenie konfrontacji między Danutą Olewnik i jej mężem oraz policjantami na temat przebiegu całego zdarzenia. "W piśmie do prokuratury powołano się na "dobro policji" - powiedział pełnomocnik kobiety, mec. Bogdan Borkowski. Szef komisji Marek Biernacki (PO) zapewnił, że komisja będzie interweniować w sprawie. Według eksperta komisji Jerzego Stańczyka, może chodzić jedynie o zapewnienie tym policjantom ochrony ich danych i wizerunków, bo są to policjanci niejawni.



"Policja zapewniała, że anonim to bzdura"

Danuta Olewnik oświadczyła, że żałuje do dziś, że uwierzyła policji, która przekonywała w 2003 r., iż anonim wskazujący na sprawców porwania jest fałszywym tropem.

Siostra Krzysztofa Olewnika zeznała w piątek, że napisany odręcznie anonim trafił do firmy Włodzimierza Olewnika w styczniu lub lutym 2003 r. - gdy Krzysztof jeszcze żył. Nieujawniony do dziś autor listu pisał, że "dotarło do jego uszu", że Krzysztofowi Olewnikowi grozi niebezpieczeństwo, że jest przetrzymywany w pobliżu Nowego Dworu Maz., że może zginąć i że ze sprawą ma coś wspólnego Ireneusz P. "Bokser" (skazany potem za udział w porwaniu) i Robert Pazik (skazany na dożywocie za zabójstwo; powiesił się w więzieniu po wyroku).

"Natychmiast zawiadomiliśmy policję o tym liście i na własną rękę jeździliśmy po okolicach Nowego Dworu, po lasach, polach i wsiach. Policja powiedziała mi jednak, że ten anonim to bzdura, że Pazik i K. absolutnie nie mają z tym nic wspólnego, są cały czas podsłuchiwani. Do dziś mam do siebie żal, że im uwierzyłam, że przestaliśmy jeździć do Nowego Dworu. Może natrafilibyśmy na jakiś ślad" - mówiła.