Powitały ją okrzyki „Madam President!”. „Pani prezydent!”. Tak Kamalę Harris przyjął tłum wyborców zgromadzonych w kościele w Południowej Karolinie. W rozpoczętym już wyścigu prezydenckim w USA weźmie udział co najmniej pięć demokratek: senatorki Elizabeth Warren z Massachusetts, Kirsten Gillibrand z Nowego Jorku, Amy Klobuchar z Minnesoty i Kamala Harris z Kalifornii oraz kongresmenka Tulsi Gabbard z Hawajów. Gdyby jedna z nich sięgnęła po najwyższy urząd w państwie, byłoby to spełnieniem snu sufrażystek, dokładnie sto lat po tym, jak wywalczyły one prawo kobiet do głosowania.
Magazyn DGP / Dziennik Gazeta Prawna
Z tej piątki to w kandydaturze Harris – która 21 stycznia, w dniu narodowego święta upamiętniającego urodziny Martina Luthera Kinga, ogłosiła, że startuje w wyścigu o Biały Dom – jest coś wyjątkowego. Google Trends pokazuje, że jej nazwisko wyszukiwane jest kilkakrotnie razy częściej niż rywalek (ekspertom – i to niezależnie od sympatii politycznych – jej debiut w polityce przypomina historię sprzed 12 lat: start Baracka Obamy). Wszystkie polityczki chcą rzucić wyzwanie słynącemu z mizoginicznych wypowiedzi Donaldowi Trumpowi i wykorzystać kapitał, jakim były kobiece głosy oddane na Partię Demokratyczną w minionych wyborach do Kongresu. W 2018 r. białe, pracujące oraz zajmujące się rodziną matki z przedmieść, dotąd zazwyczaj konserwatywne, tym razem masowo oddały głos na lewicę.
Bez wątpienia polityczkom szlak przetarła Hillary Clinton, nie tylko w 2016 r., gdy reprezentowała Partię Demokratyczną w wyborach prezydenckich, ale i osiem lat wcześniej, kiedy walczyła z Obamą o nominację stronnictwa. Po przegranej lojalnie poparła zwycięzcę, ale na konwencji w Denver, podczas której zaapelowała o zjednoczenie wszystkich frakcji lewicy, przypomniała, że zdobyła w prawyborach 17 mln głosów i odtąd szklany sufit dla kobiet ma 17 mln dziur.

Łamanie prawa

Kamala Harris urodziła się w 1964 r. w Oakland w Kalifornii, w rodzinie przybyłego z Jamajki Donalda Harrisa, który został profesorem ekonomii na Uniwersytecie Stanforda, oraz pochodzącej z indyjskiego Tamilnadu Shyamali Gopalan, biolożki zajmującej się szukaniem sposobów leczenia nowotworu piersi. Gdyby Kamala wygrała wybory, byłaby pierwszym prezydentem Stanów Zjednoczonych, którego oboje rodzice byli imigrantami. Ojciec Baracka Obamy przyjechał do USA z Kenii, ale przodkowie jego białej matki przybyli do amerykańskich kolonii jeszcze w XVII w.
Według przeprowadzonego w sierpniu zeszłego roku badania Reutersa aż 70 proc. Amerykanów popiera wprowadzenie powszechnego systemu opieki zdrowotnej – w tym 52 proc. wyborców republikanów, wbrew stanowisku kierownictwa partii. Kamala Harris umiejętnie gra na tych nastrojach
Harris lubi opowiadać, że dorastała „patrząc z wózka na rozwój ruchu praw obywatelskich”. W opublikowanej niedawno autobiografii „The Truth We Hold” („Prawda, którą niesiemy”) wspomina, że mama i tata od najwcześniejszych lat przyprowadzali ją na wiece i demonstracje w San Francisco. Dodała też, że jej „najwcześniejsze wspomnienia to morze nóg maszerujących wzdłuż ulicy i odgłos walecznych okrzyków”. Rodzice przyszłej polityczki rozwiedli się, gdy miała siedem lat. Ona i jej o trzy lata młodsza siostra Maya, która dziś przewodniczy komitetowi wyborczemu Kamali, przeprowadziły się z matką do dzielnicy robotniczej w Berkeley, zamieszkiwanej wówczas głównie przez Afroamerykanów. Po jakimś czasie przeprowadziły się do kanadyjskiego Montrealu, gdzie matka dostała pracę w instytucie badawczym należącym do szpitala Jewish General Hospital. Harris przyznaje się, że już jako małe dziecko uczyła się języka równościowego i emancypacyjnych idei. W książce pisze, że Shyamala do śmierci w 2009 r. wspominała historię, że gdy pytała córkę, czego pragnie, ta odpowiadała „fweedom!” (to dziecięce uproszczenie słowa „freedom”, czyli wolność).
Młoda Kamala dość szybko zdecydowała, że chce być prawnikiem. – Kiedy dorastałam, to walczący o prawa obywatelskie juryści byli moimi bohaterami – powiedziała dziennikowi „San Francisco Chronicle” w 2009 r. Dodała, że autorytetami są dla niej tacy prawnicy, jak Constance Baker Motley, Charles Hamilton i Thurgood Marshall. Ten ostatni reprezentował powoda w sprawie Brown przeciwko Radzie Oświaty Topeka w Kansas – w 1954 r. wyrok Sądu Najwyższego zakończył de iure trwającą od końca wojny secesyjnej segregację rasową w USA i zaczęła się transformacja społeczna zakończona 10 lat później uchwaloną przez Kongres ustawą o prawach obywatelskich (prezydent Lyndon Johnson mianował Marshalla sędzią Sądu Najwyższego).
Po licencjacie obronionym na Uniwersytecie Howarda w stołecznym Waszyngtonie Harris wróciła do Kalifornii studiować prawo w Hastings College of the Law na Uniwersytecie Kalifornijskim. Po ukończeniu studiów przyszła senatorka postanowiła nieoczekiwanie zostać prokuratorką. Bardzo to zaskoczyło jej rodzinę, która była pewna, że córka zostanie adwokatką i wraz z jakąś organizacją pozarządową będzie walczyć o prawa obywatelskie. Ona sama twierdzi dziś, że poprzez pracę w prokuraturze chciała bronić najsłabszych. – Bycie prokuratorem dało mi większe możliwości zmiany systemu wymiaru sprawiedliwości od wewnątrz. Wybierając kogo oskarżać, na jakich czynach się skupiać i którym osobom dawać możliwość rehabilitacji zamiast więzienia, wpływałam na rzeczywistość. I mogłam przeciwdziałać profilowaniu rasowemu wśród innych prokuratorów – powiedziała dziennikowi „The New York Times”.
Profilowanie to współczesna segregacja na podstawie koloru skóry. I dotyczy w zasadzie trzech grup. Pierwszą są Latynosi, nazywani przez Donalda Trumpa „bad hombres”, o których sądzi się, że mogą być nielegalnymi imigrantami. Drugą są Afroamerykanie, częściej od innych podejrzewani o przestępstwa kryminalne. Trzecia, najmłodsza wersja tej praktyki, pojawiła się po zamachach na World Trade Center z 11 września 2001 r. Chodzi o wyłapywanie na amerykańskich lotniskach mężczyzn o bliskowschodniej powierzchowności i poddawanie ich dodatkowej kontroli ze względu na większe prawdopodobieństwo, że mogą być terrorystami.
W rozmowie z „NYT” Kamala opowiadała, że jej koledzy prokuratorzy często dyskutowali o tym, czy oskarżyć niektórych podsądnych jako członków gangu, co sprawiłoby, że ich kara będzie surowsza. – Rozmawiali o tym, jak ci młodzi są ubrani, w jakim sąsiedztwie mieszkają i o muzyce, której słuchają. Pamiętam, że odpowiadałam: Hej, chłopaki, wiecie co? Członkowie mojej rodziny ubierają się w ten sposób. Dorastałam z ludźmi, którzy mieszkają w tym sąsiedztwie i nadal mam taśmę z taką muzyką w samochodzie – mówiła.
Ale to jej wersja. Jest jeszcze inna, mniej cukierkowa. – Gdy Harris sprawowała funkcję prokuratora okręgowego San Francisco od 2004 r. do 2011 r., była krytykowana za przekroczenie uprawnień: nie przekazała sądowi informacji na temat technika policyjnego, który został oskarżony o sabotowanie jej pracy i kradzież narkotyków z laboratorium. Żeby się na nim zemścić, Harris nie wydała jego obrońcom wszystkich akt. Prowadzący sprawę sędzia potępił ją za systemowe naruszanie konstytucyjnych praw oskarżonych – mówi DGP Bradley Campbell, socjolog z Uniwersytetu Stanowego Kalifornii.
Harris broniła także ustawodawstwa stanowego, zgodnie z którym rodzice wagarujących dzieci mogli być pociągani do odpowiedzialności. Chodziło tu o karygodne uproszczenie i domniemanie złej woli, że nastolatkowie uciekający ze szkół przyłączają się do gangów. Polityczka dała się też poznać jako bat na bankierów. W 2011 r., wkrótce po tym, jak wygrała wybory na prokuratora generalnego Kalifornii, zabrała się do tego, co obiecywał później w kampanii Trump, czyli „czyszczenia bagna”. Sprawa dotyczyła pozwu przeciwko pięciu dużym bankom, które stosowały niezgodne z prawem praktyki przejmowania zadłużonych nieruchomości podczas kryzysu lat 2007–2008. Harris wycofała się z negocjacji i odrzuciła umowę adwokatów z sędzią, wedle której oskarżeni zapłaciliby grzywnę, która – jak przeczuwała – przynosiłaby Kalifornii za małe zadośćuczynienie i zbyt mocno chroniłaby oskarżone banki.
Zdecydowała się na to, choć administracja Baracka Obamy wywierała naciski na jak najszybsze zakończenie sprawy. – Ale złożyłam przysięgę, że będę reprezentować Kalifornię i to właśnie zrobiłam – chwaliła się potem. Działania prokuratorki wywoływały kontrowersje nie tylko w Waszyngtonie, tak samo niechętny był im kalifornijski establishment i lokalne media. Mimo tego odniosła zwycięstwo. Harris i jej zespół zabezpieczyli 20 mld dol., a także wywalczyli prawo do nakładania kar finansowych na kolejne banki, które nie spełniałyby warunków zawartych w wyroku. Przyniosło to jej wielką popularność, dzięki której w 2016 r. w cuglach wygrała wybory do Senatu. I już pierwszego dnia w Waszyngtonie zaczęła snuć plany o Białym Domu.

Najdroższa kampania

Próbą generalną przed kampanią prezydencką były ostatnie wybory do Kongresu. Kalifornijska senatorka zaangażowała się w zabiegi o reelekcję kolegów i zbierała dla nich pieniądze. Ale teraz gra już na siebie. Istotnym gestem była jej publiczna deklaracja, że nie będzie przyjmowała czeków od grup lobbingowych zwanych Political Action Commitees (komitetów ds. działań politycznych), PAC. To pozornie niezwiązane z głównymi partiami organizacje, które sponsorują kandydatów w zamian za realizowanie po wyborach ich wytycznych. A skupiają się na sprawach przeróżnych: od aborcji, przez wolny handel, dostęp do broni po walkę z globalnym ociepleniem. Harris powtórzyła zagranie, które wykorzystał podczas poprzednich wyborów prezydenckich kandydat Demokratów Bernie Sanders – przyjmował on datki wyłącznie od zwykłych ludzi (średnio 27 dol.). W przypadku Kamali ten model okazał się sukcesem. W ciągu pierwszych 24 godzin po ogłoszeniu startu zebrała 1,5 mln dol. (nie wiadomo, czy więcej niż Sanders).
Ale inny rekord demokratyczna pretendentka pobiła na pewno. W miniony poniedziałek jej spotkanie z wyborcami w ratuszu miejskim w Des Moines w Iowa, stanie w którym odbędą się pierwsze prawybory w lutym przyszłego roku, transmitowała telewizja CNN – relację oglądało prawie 2 mln widzów. Stacja nie odnotowała tak wielkiej widowni podczas emisji podobnych programów. Więcej widzów, 2,7 mln, zebrał tylko Donald Trump na finiszu kampanii 2016 r., ale było to na antenie konserwatywnej telewizji Fox News, którą tradycyjnie śledzi więcej ludzi.
Tym co skupiło największą uwagę Amerykanów podczas spotkania Kamali z mieszkańcami Des Moines, była sprawa dostępu do służby zdrowia. Senatorka zapowiedziała rewolucję. W USA nigdy nie było powszechnego – w europejskim stylu – systemu lecznictwa. Bardzo długo obywatele mogli finansować koszty leczenia jedynie z własnych środków lub kupić ubezpieczenie w prywatnej firmie. Zmienił to dopiero Barack Obama, tworząc półkomercyjny system, który jest znany jako Obamacare (Trump chce go zlikwidować). Program umożliwiał nabycie polisy ze wsparciem władz stanowych i federalnych. Ale oprócz marchewki był także kij, bo ustawa nakładała dodatkowy podatek na osoby i gospodarstwa domowe, które nie zdecydowały się na wykupienie polisy. Tymczasem Harris, podobnie jak Bernie Sanders, chce ukrócić hegemonię firm ubezpieczeniowych i stworzyć rządowy system opieki zdrowotnej. – Od dawna o to walczymy. I chcemy, by ten plan znalazł się w wyborczym programie Partii Demokratycznej. Nie chcemy zamykać prywatnych firm, ale nie może być tak, że to one decydują o zdrowiu Amerykanów – mówi DGP Rachel Berger z National Nurses United, największego związku amerykańskich pielęgniarek i pielęgniarzy.
Propozycja Kamali Harris spotkała się nie tylko z ostrą krytyką republikanów, co było do przewidzenia (amerykańska prawica uważa single-payer healthcare, stworzenie rządowej instytucji na podobieństwo NFZ, za wymysł komunistyczny), ale również części centrowych demokratów, a wśród nich potencjalnych rywali Harris do nominacji. Były burmistrz Nowego Jorku Michael Bloomberg oświadczył, że to mrzonka, która doprowadzi do katastrofy finansów publicznych. W odpowiedzi Harris przypomniała, że jej matka prowadziła badania nad leczeniem raka piersi i że to nieludzkie, iż zwykli Amerykanie nie mają dostępu do najnowszych osiągnięć medycyny, które są zarezerwowane tylko dla najbogatszych. Według przeprowadzonego w sierpniu zeszłego roku badania Reutersa 70 proc. Amerykanów popiera wprowadzenie powszechnego systemu opieki zdrowotnej – w tym 52 proc. wyborców republikanów, wbrew stanowisku kierownictwa partii.
Kampania prezydencka 2020 r. zaczęła się wyjątkowo wcześnie. Będzie ona najprawdopodobniej najdroższa w historii – i tu łatwość Kamali Harris do pozyskiwania datków będzie nie do przecenienia. W grudniu jej poparcie w wewnętrznych sondażach demokratów nie przekraczało 3 proc., co mieści się w okolicach błędu statystycznego. Badania przeprowadzone już po ogłoszeniu przez nią startu w wyścigu o Biały Dom wywindowały ją na podium.
Teraz musi nawiązać rywalizację z liderami, czyli reprezentującym centrowe skrzydło partii Joe Bidenem i progresywnym Bernie Sandersem. Może się okazać, że to ona pogodzi zwaśnione od poprzednich wyborów frakcje.