Po zatrzymaniu w poniedziałek w Japonii prezesa sojuszu Renault-Nissan-Mitsubishi Carlosa Ghosna francuskie media krytykują jego astronomiczne wynagrodzenia. Wysuwają też podejrzenia o japoński spisek, polegający na wyeliminowaniu Francuzów z decyzyjnej roli w sojuszu.

We wtorek wieczorem rada administracyjna Renault, w oczekiwaniu na wyjaśnienia w sprawie ewentualnych malwersacji Ghosna, tymczasowo powierzyła zarządzanie przedsiębiorstwem jego dotychczasowemu zastępcy. Dla obserwatorów nie ulega natomiast wątpliwości, że zbierająca się w czwartek rada administracyjna Nissana definitywnie pozbawi Ghosna stanowiska. Podobnie postąpi Mitsubishi Motors.

Ghosn, prezes trzech sprzymierzonych firm motoryzacyjnych i dyrektor generalny Renault, podejrzany jest o systematyczne zatajanie części dochodów przed japońskim urzędem podatkowym oraz o defraudację środków Nissana. Na czele tej zagrożonej upadłością japońskiej firmy stanął w 1999 r.

Ghosn, który już wtedy miał przydomek "cost killer", czyli "zabójcy kosztów", naprawę firmy rozpoczął od zwolnienia 21 tys. pracowników.

"Ten skandal może być wodą na młyn dla Nissana" – powiedział w wywiadzie dla francuskiej rozgłośni France Info specjalista ds. strategii ekonomicznej prof. Frederic Frery. Podobne podejrzenia wysuwają i inni komentatorzy. Ich zdaniem "upadek Ghosna" to "zamach stanu", spowodowany przez japońskich szefów Nissana, którego obroty i zyski są większe niż francuskiego partnera. Zdaniem ekspertów Nissan obawia się wzmocnienia integracji z Renault, która mogłaby pozbawić go niezależności.

Cytowany przez tygodnik ekonomiczny "Usine Nouvelle" Christian Mardrus, jeden z dyrektorów stowarzyszenia Renault-Nissan, tłumaczył, że ten "sojusz nie jest małżeństwem, to raczej konkubinat, zbudowany na wzajemnym szacunku". "Jesteśmy i będziemy dwoma niezależnymi przedsiębiorstwami. Każde nasze przedsięwzięcie ma przynosić korzyść obu firmom" - wskazał.

Prof. Frery zauważył, że "Carlos Ghosn był wcieleniem tego sojuszu, który całkowicie opierał się na nim". Podobne zdanie wyraża Bertille Bayart w środowym numerze dziennika "Le Figaro", dodając, że "sojusz w zbyt wielkim stopniu spoczywał na jednym człowieku". Według dziennikarki sytuację Renault w sojuszu z Japończykami osłabił w roku 2015 ówczesny minister finansów Emmanuel Macron, który starając się pozbawić Ghosna pełni władzy, doprowadził do podwojenia wagi głosów państwa posiadającego 15 proc. akcji Renault.

"Imperator" Ghosn nigdy nie pogodził się z decydującą rolą państwa - czytamy w "Le Figaro". A dziś "Carlos Ghosn wypadł z gry" i "Renault jest tylko widzem przejęcia kontroli nad radą administracyjną Nissana. Japońska firma, pozbywając się Ghosna narzuciła nowy stosunek sił. Ani państwo francuskie, ani Carlos Ghosn nie przygotowały się do tej sytuacji" – ubolewa Bertille Bayart.

Pracownicy firmy Renault, pytani przez reporterów o domniemane malwersacje ich szefa, nazwali je "obrzydliwymi". Niektórzy żądali jego natychmiastowego zwolnienia. Inni podkreślali, że w Renault "od lat nie ma podwyżek". Zapowiedzieli, że w sobotę "włożą żółte kamizelki (znak rozpoznawczy protestujących we Francji przeciw zwiększeniu akcyzy na paliwa i presji podatkowej) i pojadą do Paryża na manifestację" przeciw polityce rządu.

Profesor prawa na Sorbonie Thomas Clay podkreślał w debacie France Info, że "Ghosn, dopóki nie został skazany, jest niewinny". Jednak – jak ocenił profesor - jego skandalicznie wysokie wynagrodzenie, do którego dochodzą dodatki, w tym 100 tys. na wydatki związane z funkcją – wywołuje protesty nie tylko wśród słabo zarabiających pracowników Renault, którzy płacą podatki od swych niskich zarobków.

Występujący w tej samej audycji Emmanuel Foulon, rzecznik belgijskich socjalistów w Parlamencie Europejskim, powiedział że malwersacje przy takich zarobkach (jak Ghosna) to "rujnujący symbol", dopełniający przekonanie, że są "dwie Francje, Francja elit i tych innych. I że zasady gry obowiązują tylko tych gorszych".

Z Paryża Ludwik Lewin (PAP)