Już nikt nie będzie zazdrościć nauczycielom dwóch miesięcy wakacji i długich ferii zimowych. „Szkoła podstawowa będzie miała obowiązek w okresie wakacji i ferii zimowych zapewnić opiekę dzieciom z klas I – III, jeśli rodzice wyrażą takie życzenie” – mówi projekt rozporządzenia przygotowany przez MEN.
Akt prawny jest w fazie konsultacji. Resort chce, by wszedł w życie już od 1 września.
Pomysł ten, wychodzący naprzeciw zapracowanym rodzicom, wywołał gniew i frustrację w środowisku nauczycieli i samorządowców. Ci ostatni złoszczą się, że na gminy spada kolejne obciążenie finansowe. Nauczyciele – że podstępnie odbiera się im wakacje, które gwarantuje Karta nauczyciela. Protesty przeciw takim zapisom zapowiadają związki nauczycielskie.
– Karta gwarantuje nauczycielowi urlop i w trakcie zimowych ferii, i w trakcie wakacji – mówi Ryszard Proksa, szef sekcji krajowej oświaty i wychowania NSZZ „Solidarność”, który obawia się, że pedagodzy będą teraz zmuszani do pracy w wakacje nawet wbrew swej woli.
W podobnym tonie wypowiada się Sławomir Broniarz, szef Związku Nauczycielstwa Polskiego, choć on zwraca uwagę na inny aspekt problemu: kto ma za to zapłacić? – To kolejna radosna idea rządu, który ingeruje w lokalną politykę edukacyjną, nakłada na samorząd dodatkowe obowiązki, nie dając grosza na ich realizację.
Do tej pory wakacyjną opiekę nad dziećmi organizowały tylko te gminy, które chciały i które miały na nią środki. Teraz ma to być obowiązek każdej szkoły.
– Nauczyciele nie dość, że będą zmuszani do pracy, to jeszcze z braku środków w gminnej kasie za śmieszne pieniądze lub darmo – przewiduje szef ZNP. – Mało który nauczyciel stażysta czy kontraktowy odmówi dyrektorowi szkoły, jeżeli ten każe mu się stawić w pracy. A każe, bo zmusi go do tego wójt czy burmistrz.
Nauczyciel według prawa może odmówić dodatkowej pracy w wakacje. Chyba że ma ona związek z zakończeniem i rozpoczęciem roku szkolnego lub przygotowaniem planu nauczania. Tak jest dziś, ale pedagodzy obawiają się już, że propozycja MEN to dopiero początek radykalnych zmian w Karcie nauczyciela, a docelowo jej likwidacji, nad czym od trzech miesięcy pracuje resort Katarzyny Hall. Wtedy padłby jeden z ostatnich bastionów PRL-owskich przywilejów zawodowych.

W ostatni piątek na stronach MEN pojawiło się kilka projektów nowych rozporządzeń zmieniających pracę szkół. Jedno z nich mocno ingeruje w nauczycielskie urlopy.

Na nauczycielskich portalach zawrzało. – „Co z urlopem nauczyciela” – pyta na forum Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kadry Kierowniczej Oświaty Paula7. Zastanawia się, czy nie jest to pierwszy krok do likwidacji nauczycielskich wakacji, a potem reszty przywilejów. – Kto wie, jak to się dalej potoczy, przecież wszyscy nam tego zazdroszczą – dodaje.

Związkowcy chcą audytu

Od marca w MEN trwają prace nad zmianami w Karcie nauczyciela. Powstał Krajowy Zespół ds. Statusu Zawodowego Nauczycieli. Związkowcy, którzy są w tym zespole, uważają, że sa jedynie listkiem figowym, bo ministerstwo i tak robi, co chce.



Przykład: kwestia skrócenia nauczycielskich urlopów nigdy nie była poruszona podczas prac zespołu. A rozporządzenie o obowiązkowej opiece nad dziećmi podczas wakacji de facto je skraca.

– Reformatorzy edukacji twierdzą, że modyfikacja czy likwidacja Karty nauczyciela to złoty środek na poprawę systemu eduakcji – irytuje się Sławomir Broniarz, szef ZNP.

W zespole pracującym nad zmianami w karcie jest podgrupa, która zajmuje się oceną jakości i czasu pracy nauczycieli. Zaproponowała MEN, by przeprowadzić badania na temat czasu pracy pedagogów i jej jakości – bo niskie pensum wynoszące 18 godzin pracy tygodniowo zapisane w karcie jest często podawane za przykład wielkich przywilejów, jakimi cieszy się ta grupa zawodowa. – MEN nie ustosunkowało się do tej propozycji. Nie sądzę, by taki audyt rozpoczął się w najbliższym roku szkolnym – mówi Broniarz.

Szef ZNP wskazuje także, że resort wydłużył już czas pracy nauczycieli, co doprowadziło do likwidacji wielu etatów w szkołach. – Od września 2009 r. wprowadzono nauczycielom dodatkową godzinę pracy, z której muszą się rozliczyć. Ponieważ nie określono, co mają wówczas robić, dyrektorzy skierowali ich do pracy w bibliotekach i świetlicach. Etaty potracili bibliotekarze i pracownicy świetlic – przypomina Broniarz.

Więcej pracy bez pieniędzy

Dziś w kwestii przymusowej opieki nad młodszymi uczniami podczas wakacji nauczyciele mają sprzymierzeńców w przedstawicielach samorządów, które pytają MEN o pieniądze. I ich nie dostaną.

W uzasadnieniu do rozporządzenia zostało napisane: „Wprowadzenie przepisu umożliwiającego organizację zajęć wychowawczo-opiekuńczych w czasie ferii letnich i zimowych może spowodować dodatkowe koszty, które będą ponosiły organy prowadzące”.

Ale samorządy już dokładają, i to sporo, do subwencji oświatowej. – Z naszych pieniędzy finansuje się przedszkola, są propozycje, byśmy utrzymywali żłobki, a teraz jeszcze opiekę wakacyjną w szkołach – mówi Marek Olszewski, wójt gminy Lubicz i członek Związku Gmin Wiejskich. – Rząd przerzuca na nas kolejne obowiązki, nie dając na to pieniędzy – podkreśla. W najbiedniejszych gminach dopłaty do edukacji sięgają 60 proc. rocznego budżetu. Bo oprócz nauczycielskich pensji trzeba opłacić dowóz najmłodszych do szkół czy zapewnić im opiekę w świetlicy. Te samorządy, które miały na to pieniądze, organizowały tzw. zimę czy lato w mieście, ale była to ich suwerenna decyzja. Teraz zadecydują o tym rodzice. A zwłaszcza ci mniej zamożni będą zainteresowani, by ktoś zajął się ich dzieckiem w wakacje.

– Przecież im nie odmówię – mówi Małgorzata Chowaniec, wicedyrektor z Ośrodka Szkolno-Wychowawczego w Nowym Targu, w którego skład wchodzi m.in. szkoła podstawowa. I przyznaje, że już się zastanawia, na jakiej podstawie lub pod jakim pretekstem wezwie np. latem nauczycieli do pracy. Zwłaszcza kiedy nie dostanie pieniędzy na wynagrodzenie dla nich za pracę dodatkową.