Szef klubu PSL Stanisław Żelichowski wierzy, że w kwestii emerytur pomostowych "rząd stanie w obronie interesów wszystkich, a nie tylko interesów wąskich grup, które postanowiły zrobić skok na kasę".

Dziś rano nie doszło do spotkania przedstawicieli FZZ, OPZZ i NSZZ "Solidarność" z Donaldem Tuskiem w sprawie emerytur pomostowych. Związkowcy czekali na szefa rządu w gmachu ministerstwa pracy, w którym przebywali od środy; premier od godz. 8 oczekiwał na spotkanie w Centrum Partnerstwa Społecznego Dialog. W tej sytuacji związkowcy zdecydowali, że będą protestowali 5 listopada przed Sejmem.

Żelichowski podkreślił, że w sytuacji, kiedy jest różnica interesów, tak jak w tej sprawie, nie da się spokojnie porozmawiać. "Dylemat mamy w Polsce taki, że tylko 55 proc. dorosłych Polaków pracuje, 45 proc. nie pracuje, 2 - 3 mln wyjechało za granicę i w tym stanie rzeczy robi się dramat funduszy emerytalnych, rentowych, zdrowotnych" - podkreślił.

Jak zaznaczył, "mamy najniższy wiek przechodzenia na emeryturę w świecie". "W związku z tym ja rozumiem związkowców, którzy walczą o to, żeby swoim załogom się podlizać. Ale premier musi patrzeć na interes państwa" - dodał.

"Nie da się tak, że wszyscy pójdziemy na emeryturę, a niech ostatni gasi światło"

Według Żelichowskiego "nie da się tak, że wszyscy pójdziemy na emeryturę, a niech ostatni gasi światło".

Jak zauważył, powyższe argumenty zostały przedstawione na posiedzeniu Komisji Trójstronnej. "Poparli to w całej rozciągłości pracodawcy; związkowcy uznali inaczej i w moim przekonaniu tu się niewiele w tej chwili da zrobić" - ocenił.

Pytany, czy premier wczoraj nie powinien przyjechać do związkowców, odparł że miał on inne spotkanie. "Pan premier miał wczoraj inne spotkanie. To nie jest tak, że premier 40-milionowego kraju, gdy się znajdzie 30 ludzi, to ma się natychmiast stawić" - zaznaczył. Premier ma inne obowiązki - podkreślił Żelichowski.

Przypomniał, że rząd i tak poszedł na ustępstwa, bo zwiększył liczbę uprawnionych do przejścia na wcześniejszą emeryturę ze 130 tys. do 270 tys. osób.

"Jeśli rząd się ugnie, nie będzie to dobre" - podkreślił.