Od strony amerykańskiej wiemy, że strącony przez Rosjan amerykański dron MQ-9 Reaper odbywał misję zwiadowczą w międzynarodowej przestrzeni powietrznej. Dwa rosyjskie myśliwce przechwytujące Su-27 leciały w pobliżu bezzałogowca przez około pół godziny, najpierw zrzucając na niego paliwo, a później doprowadzając do kolizji, uderzając w śmigło. Na skutek incydentu, który trudno interpretować inaczej niż jako próbę doprowadzenia do upadku, operatorzy stracili kontrolę nad nieuzbrojoną maszyną, która runęła do Morza Czarnego ok. 150 km od Krymu. Zgodnie z nieoficjalnymi informacjami MQ-9 Reaper miał startować z Rumunii.
Gdy zamykaliśmy wydanie, nie było informacji o tym, czy szczątki z silnikiem udało się wydobyć Rosjanom lub Amerykanom. Można podejrzewać, że trwał o nie wyścig. Na miejscu działała rosyjska Flota Czarnomorska, a rzecznik Rady Bezpieczeństwa Narodowego USA John Kirby deklarował, że Stany Zjednoczone także podjęły kroki, by odzyskać wrak, nie precyzując jednak dokładnie jakie. Urzędnik z Białego Domu przyznał, że to pierwszy przypadek, by na skutek działania Rosjan strącony został amerykański dron. Amerykanie zarzekają się zarazem, że nie wpłynie to na aktywność ich sił zbrojnych w regionie, bezzałogowce mają dalej operować nad Morzem Czarnym i zbierać informacje na temat ruchów rosyjskich wojsk.
Choć w ostatnich miesiącach regularnie dochodzi do przechwytywania sobie nawzajem samolotów przez siły powietrzne Rosji i USA, nie tylko nad Morzem Czarnym, lecz także w pobliżu Alaski, to incydent ze strąceniem drona stanowi w ocenie Amerykanów niebezpieczny precedens i dowód na brak profesjonalizmu oraz lekkomyślność ze strony Rosjan. Wezwany do Departamentu Stanu rosyjski ambasador w Stanach Zjednoczonych Anatolij Antonow zapewniał mało wiarygodnie, że Moskwa nie chce konfrontacji z Waszyngtonem, dodając przy tym, że „amerykańskie samoloty nie mają interesu latać w pobliżu granic Rosji”. Nie jest wiadomo, czy po incydencie Biały Dom lub Pentagon próbowały kontaktować się z Kremlem za pomocą specjalnej linii, ustanowionej rok temu po rozpoczęciu przez Władimira Putina inwazji przeciwko Ukrainie.
Do tej pory za jedyny podobny incydent można uznać zestrzelenie przez Iran nad cieśniną Ormuz amerykańskiego drona Global Hawk RQ-4 w 2019 r. Ówczesny prezydent USA Donald Trump rozważał wtedy atak odwetowy, ale nie zdecydował się na taką odpowiedź. Amerykańscy urzędnicy następnie bagatelizowali wagę incydentu.
Wojsko Stanów Zjednoczonych prowadzi program lotów rozpoznawczych nad Morzem Czarnym od co najmniej końcówki 2021 r., używając różnego rodzaju sprzętu, w tym bezzałogowców RQ-4 Global Hawk, które mogą prowadzić rozpoznanie z pułapu 20 km. MQ-9 Reaper może też zbierać ważne dane, a także jako dron typu „hunter-killer” może być wykorzystywany do precyzyjnych ataków na cele naziemne. Pod tym drugim kątem te mogące utrzymywać się w powietrzu przez ponad 20 godzin maszyny były używane m.in. w Afganistanie, Pakistanie i Libii. W Europie bezzałogowce amerykańskiej produkcji są na wyposażeniu m.in. Wielkiej Brytanii oraz Włoch. Nie mają ich Ukraińcy. MQ-9 Reaper patrolujące wschodnią flankę NATO startują zazwyczaj z Rumunii, Estonii, Polski oraz Grecji.
Nad wschodnią granicą Polski amerykańskie MQ-9A Reapery latają od 2019 r. Stacjonują w Mirosławcu w jednostce rozpoznawczej Operacyjnej Grupy Ekspedycyjnej, stanowiącej część 52 Skrzydła Lotnictwa Myśliwskiego USA. W październiku ubiegłego roku polski minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak poinformował o podpisaniu przez Warszawę umowy na leasing bezzałogowego systemu rozpoznawczego MQ-9A Reaper. Ma to być rozwiązanie pomostowe, do czasu pozyskania przez polskie wojsko własnego systemu. ©℗
Do tej pory tylko Iran zdecydował się na zestrzelenie drona USA