Referendum ws. relokacji migrantów ma sens i będzie stanowić także argument prawny w negocjacjach z Komisją Europejską, ponieważ, zgodnie z polską konstytucją, władza zwierzchnia należy do narodu - powiedział w poniedziałek, w TVN24 prezydencki minister Marcin Przydacz.

W czwartek Sejm przyjął uchwałę wyrażającą sprzeciw wobec unijnego mechanizmu relokacji nielegalnych migrantów, która zobowiązuje rząd do stanowczego sprzeciwu wobec takich praktyk Unii Europejskiej. Prezes PiS Jarosław Kaczyński oświadczył w Sejmie, że kwestia relokacji migrantów w Unii Europejskiej musi być przedmiotem referendum.

Przydacz był pytany w TVN24, czy przeprowadzenie referendum ma sens, skoro stanowisko polskiego rządu ws. migracji jest znane. "W moim przekonaniu ma sens" - odparł.

"To jest też spór o kwestie prawne pomiędzy państwem suwerennym a UE. Art. 4 konstytucji mówi: władza zwierzchnia należy do narodu i realizuje ją przez swoich przedstawicieli lub bezpośrednio. W momencie, kiedy naród polski wypowie się w referendum, jest to pewnego rodzaju argument także i w negocjacjach z Komisją Europejską. Ale jest to argument prawny, Polacy zdecydowali, co do kwestii przymusowej relokacji w taki sposób i KE nic do tego nie będzie" - powiedział prezydencki minister.

Przydacz podkreślał także różnice między legalnym sprowadzaniem pracowników do Polski a "nielegalnym sprowadzaniem ludzi, którzy nie wiadomo skąd wzięli się w Europie". Mówił też, że Polska przyjęła kilka milionów "prawdziwych uchodźców" z Ukrainy. "I niestety Komisja Europejska w żaden sposób nam nie pomogła" - powiedział Przydacz.

Pytany był również o kwestię komisji ds badani wpływów rosyjskich. Zaznaczył, że prezydentowi zależało na tym, aby jak najszybciej ustawa powołująca weszła w życie i komisja zaczęła funkcjonować. Nie zgodził się z uwagą, że zgłoszenie nowelizacji skutecznie zatrzymało powstawanie komisji.

"Nowelizacja wskazuje na to, że nie powinno tam (w komisji) być parlamentarzystów. Sejm dzisiaj może wybrać każdego eksperta, który nie jest senatorem lub posłem, patrząc już czy projektując jak ta ustawa będzie wyglądała w przyszłości" - powiedział Przydacz.

Dodał, że pytanie, dlaczego do tej pory Sejm nie wybrał członków komisji, nie jest pytaniem, które powinno być kierowane do Pałacu Prezydenckiego. Podkreślał, że komisja powinna zacząć działać jak najszybciej i przyznał, że mogła powstać już wcześniej.

31 maja weszła w życie - powstała z inicjatywy PiS - ustawa o powołaniu komisji ds. badania wpływów rosyjskich na bezpieczeństwo wewnętrzne RP w latach 2007-2022, którą prezydent podpisał kilka dni wcześniej, zapowiadając jednocześnie skierowanie jej do Trybunału Konstytucyjnego. 2 czerwca Andrzej Duda skierował do Sejmu projekt nowelizacji ustawy, izba przyjęła ją w ostatni piątek.

Zgodnie z prezydencką propozycją w komisji ds. badania wpływów rosyjskich nie będą mogli zasiadać parlamentarzyści, znoszone są środki zaradcze zapisane w obecnej ustawie (to m.in. zakaz pełnienia funkcji związanych z dysponowaniem środkami publicznymi na okres do 10 lat), a głównym przedmiotem stwierdzenia komisji będzie uznanie, że dana osoba nie daje rękojmi należytego wykonywania czynności w interesie publicznym; ponadto odwołanie od decyzji komisji ma być kierowane do Sądu Apelacyjnego w Warszawie

Przydacz był też pytany, czy chce kandydować do Sejmu w najbliższych wyborach. "Nie uciekam od żadnej odpowiedzialności, jeśli będzie potrzeba taka, to będę oczywiście także gotów realizować takie obowiązki" - powiedział Przydacz. Podkreślił, że nie zapadły żadne decyzje. (PAP)

autor: Karol Kostrzewa

kos/ mok/