Wszystkie partie zapowiadają limity dla przybyszów i cięcia świadczeń
ikona lupy />
David Cameron już obiecywał Brytyjczykom ograniczenie imigracji / Dziennik Gazeta Prawna
Z punktu widzenia Polaków mieszkających i pracujących w Wielkiej Brytanii najlepiej by było, gdyby czwartkowe wybory wygrali Liberalni Demokraci. Ale ta najbardziej proeuropejska z głównych brytyjskich partii politycznych może liczyć najwyżej na rolę mniejszego partnera koalicyjnego dla konserwatystów lub laburzystów. Spośród tych dwóch nieco mniej niechętna imigrantom jest Partia Pracy, ale ona z kolei nie budzi zaufania w kwestiach gospodarczych, a ewentualne zahamowanie ożywienia w dużej mierze uderzy w imigrantów.
W związku z dobrą sytuacją gospodarczą Zjednoczonego Królestwa to właśnie ograniczenie imigracji i powiązany z tym temat renegocjowania stosunków z resztą UE zdominowały kampanię przedwyborczą. Rządzący od pięciu lat torysi Davida Camerona obiecują ograniczyć saldo migracji netto poniżej 100 tys. osób rocznie. Środkiem prowadzącym do tego ma być ograniczenie świadczeń dla przybyszów.
„Wybierzcie rząd konserwatywny, a ja od razu zacznę rozmowy z Unią w sprawie nowego charakteru stosunków. Nie będzie już zasiłków dla szukających pracy osób z UE. Nie znajdziesz pracy w ciągu sześciu miesięcy, będziesz musiał wyjechać. Będziesz miał pracę, nie dostaniesz pomocy socjalnej, dopóki nie będziesz tu mieszkał i współtworzył naszej gospodarki przez co najmniej cztery lata. I nie będzie zasiłków na dzieci imigrantów pozostawionych w kraju pochodzenia” – napisał brytyjski premier w tekście opublikowanym na łamach „Daily Mail”.
Konserwatyści chcieliby ograniczenia swobody przepływu osób na poziomie unijnym, co pozwoliłoby odgórnie ustalać maksymalny limit imigrantów, oraz zapowiadają, że najpóźniej w 2017 r. odbędzie się referendum na temat dalszego członkostwa kraju w UE. O ile zniesienie jednego z fundamentów Unii, jakim jest swobodny przepływ osób, jest mało prawdopodobne, o tyle wynik plebiscytu jest sprawą otwartą, a ewentualny Brexit znacznie utrudniłby życie imigrantów z UE.
Problem w tym, że obietnicę sprowadzenia imigracji poniżej 100 tys. osób netto Cameron składał już pięć lat temu i niewiele z tego wynikło. W ciągu 12 miesięcy do września 2014 r. w Wielkiej Brytanii osiedliło się 624 tys. osób (to najwyższy wynik w historii), zaś wyjechało z niej ponad 324 tys. Saldo netto wynoszące 298 tys. osób było najwyższe od 2005 r., kiedy przybyła pierwsza fala imigrantów z Europy Środkowej i Wschodniej.
Decyzję o otwarciu rynku pracy dla nowych państw członkowskich bez okresu przejściowego podjął laburzystowski rząd Tony’ego Blaira, ale Partia Pracy też nie jest głucha na antyimigranckie nastroje w kraju i również mówi o ograniczeniu liczby imigrantów i świadczeń dla nich. Lider opozycji Ed Miliband nie wyznacza wprawdzie sztywnego poziomu migracji netto, ale zamierza utrzymać limit dla przybyszów spoza UE, zaś ci z krajów unijnych zyskiwaliby prawo do zasiłków i świadczeń socjalnych po dwóch latach pobytu. Laburzyści obiecują także surowsze kary dla pracodawców, którzy wykorzystują imigrantów, gdyż dumpingowe płace uderzają w brytyjskich pracowników.
Najbardziej otwarci na imigrantów są Liberalni Demokraci, obecny koalicyjny partner konserwatystów. Ale i ich program świadczy o zmieniających się nastrojach. Niektóre świadczenia mają przysługiwać dopiero po pół roku pobytu w kraju, a prawo do nich byłoby ograniczone do tych, którzy pracują przynajmniej 35 godzin w tygodniu i za co najmniej minimalną stawkę godzinową. Zasiłki na dzieci pozostawione w kraju pochodzenia nie byłyby zniesione, ale ich wysokość ma być stopniowo zmniejszana. Ponieważ jednak partia Nicka Clegga zapewne utraci pozycję trzeciej siły politycznej, przeforsowanie tych pomysłów może być trudne.
Na przeciwnym biegunie jest Partia Niepodległości Zjednoczonego Królestwa (UKIP), która opowiada się za wyjściem kraju z UE. UKIP proponuje wprowadzenie systemu punktowego dla wykwalifikowanych oraz pięcioletniego moratorium dla niewykwalifikowanych imigrantów. Ci, którzy mogliby się osiedlić, zyskiwaliby prawo do zasiłków po pięciu latach i podlegaliby wielu innym restrykcjom, zaś lider Nigel Farage otwarcie mówi, że wolałby przyjmować przybyszów z krajów Commonwealthu. – Osoby z Indii czy Australii mówią lepiej po angielsku, lepiej rozumieją prawo zwyczajowe i mają silniejszy związek z tym krajem niż osoby pochodzące z państw, które nie do końca wyszły z dziedzictwa żelaznej kurtyny – przekonywał Farage w rozmowie z BBC.
Dla Polaków mieszkających w Wielkiej Brytanii najgorsza byłaby dość bliska programowo koalicja konserwatystów z UKIP, która jednak nie miałaby większości w Izbie Gmin. Inna sprawa, że UKIP wcale nie musi być w rządzie, żeby jego postulaty były realizowane. To ona narzuciła ton dyskursu o imigracji. Wszyscy inni się do tego ustosunkowują, zaostrzając retorykę w tej kwestii. Jeśli zaś brać pod uwagę wyłącznie hasła na temat migracji, najlepsza byłaby koalicja laburzystów i Liberalnych Demokratów. Ale też zapewne zabrakłoby jej mandatów do większości. Poza tym eksperci obawiają się braku odpowiedzialności budżetowej Partii Pracy, który może się przełożyć na spowolnienie gospodarcze i ponowny wzrost bezrobocia. A to też z punktu widzenia imigrantów, szczególnie tych wykonujących prostsze prace, nie jest dobre rozwiązanie.
Renegocjacja stosunków z UE zdominowała kampanię wyborczą