W Wielkiej Brytanii na dwa dni przed wyborami powszechnymi prawie połowa wyborców nadal nie wie, na kogo zagłosuje. Mimo intensywnej, ponad miesięcznej kampanii przedwyborczej utrzymuje się równowaga między dwiema największymi partiami. Ponadto ważą się losy obiecanego przez premiera Davida Camerona referendum o dalszym członkostwie Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej lub wystąpieniu z niej.

Brytyjscy komentatorzy polityczni są przekonani, że nikt nie zdobędzie absolutnej większości w Izbie Gmin i próby sformowania rządu mogą potrwać wiele dni. Nie da się nawet przewidzieć, kto zdoła go utworzyć. Konserwatyści szacują, że brakuje im 23 mandatów i walczą o nie w wybranych okręgach, gdzie liczą jeszcze na przekonanie wyborców. Były lider Torysów wystąpił dziś z apelem do zwolenników Partii Niepodległości UKIP, aby wrócili do Konserwatystów i nie rozbijali głosów prawicy. "Głosowanie na UKIP jest równoznaczne ze skierowaniem listu samobójczego do Wielkiej Brytanii" - stwierdził Ian Duncan Smith w "Daily Telegraphie" - bo tylko wybór Konserwatystów da krajowi szansę zagłosowania w referendum, czy chce pozostać w Unii Europejskiej czy nie". UKIP też żąda referendum, ale - paradoksalnie - odbierając głosy Torysom, może je zaprzepaścić.

Po przeciwnej stronie - Partia Pracy mogłaby utworzyć rząd mniejszościowy, licząc na poparcie jeszcze bardziej lewicowych szkockich nacjonalistów, których nadrzędnym celem jest nie dopuścić do włądzy Konserwatystów. Labourzyści nie kryją, że są przeciwni referendum.

W Wielkiej Brytanii nie obowiązuje cisza wyborcza i kampania będzie trwać do rozpoczęcia wyborów w czwartek o 7.00 rano. Głosowanie potrwa do 22.00. Pierwsze wyniki spodziewane są jeszcze przed północą, ostatnie około 13.00 w piątek.