Nie ma lepszego sposobu, aby pokazać siłę państwa, tudzież wzmocnić zaufanie i słuszną bojaźń obywateli, jak wykonać kilka publicznych egzekucji.
Zetniesz parę głów i zaraz atmosfera się poprawia. Gawiedź jest zadowolona, że rząd rządzi i czuwa. A sabotażyści i inna opozycja podwijają ogon. To zawsze działało i wciąż działa. Najlepiej zaś wtedy, jeśli zdekapitowany (choćby symbolicznie) zostanie ktoś kojarzony z władzą: polityk, członek rządu albo przedstawiciel organów ścigania czy wymiaru sprawiedliwości.
Taki spektakl oglądamy co chwilę. Ostatnio przy okazji afery Amber Gold. Głowę straciła szefowa Prokuratury Rejonowej w Gdańsku-Wrzeszczu Marzanna Majstrowicz. I prezes Sądu Okręgowego w Gdańsku Ryszard Milewski. Pierwsza za to, że na jaw wyszło, iż w prokuraturach sprawy chętniej się umarza, niż prowadzi. Drugi, gdyż na jego przykładzie stało się jasne, jak bardzo sędziowie są serwilistyczni wobec władzy. „Kozioł ofiarny” – tak się o takich pechowcach mówi.
Trudno oczekiwać, aby po ich widowiskowym zamordowaniu (bo zawodowo ich żywot jest już raczej skończony, nawiasem mówiąc, słusznie) nastąpił jakiś przełom. Aby przybyło prokuratorów, którzy są w stanie sprawnie poprowadzić skomplikowane śledztwa w sprawie finansowych afer. By w cudowny sposób zmienił się sposób oceniania ich pracy. I aby rządzący zaczęli się faktycznie przejmować kwestią przestrzegania prawa, zamiast mieć je w nosie.
Zwłaszcza że za parę dni nikt już nie będzie pamiętał o Amber Gold i całej tej awanturze. No, z wyjątkiem poszkodowanych w tej i innych aferach, które podobnie jak ta dotycząca piramidy „poszły do umorzenia”. Ale oni najmniej w tym wszystkim się liczą.