Jan Pospieszalski twierdzi, że o tym, że jeden z bohaterów jego dokumentu „Solidarni 2010” jest aktorem, dowiedział się już po montażu filmu. Zapewnia jednak, że nawet gdyby wiedział to wcześniej, nie wpłynęłoby to na kształt produkcji.
W poniedziałek telewizja publiczna wyemitowała dokument „Solidarni 2010”. Reportaż przygotowany przez Ewę Stankiewicz i Jana Pospieszalskiego wzbudził wiele kontrowersji. Obok treści, które przypominały fenomen wydarzeń, które miały miejsce w trakcie żałoby narodowej, po tragicznej śmierci prezydenta pojawiły się bowiem wypowiedzi atakujące Rosjan, media czy polityków niezwiązanych z obozem Lecha Kaczyńskiego. Dyskusję podgrzewa fakt, że jednym z głównych bohaterów dokumentu jest aktor – Mariusz Bulski. W ciągu pierwszych 20 minut filmu pojawia się on na ekranie sześć razy. W rozmowie z „DGP” zapewnił, że jego udział w tej produkcji ma charakter prywatny. Nie chciał natomiast odpowiedzieć na pytanie, czy poinformował twórców reportażu o swojej profesji. I czy za występ przed kamerą zainkasował gażę.
Bulski już na wstępie filmu w bardzo emocjonalnej wypowiedzi sugeruje, że katastrofa prezydenckiego samolotu mogła nie być tragicznym zdarzeniem losowym. – Ludzie, którzy całe swoje życie poświęcili, żeby walczyć o prawdę (...) w ciągu jednej sekundy zginęli i tak prosto. Zaczynam się bać, że to nie był przypadek – łka Bulski. – Mam takie intuicyjne uczucie, że znów zostaliśmy sprzedani – dodaje po chwili. W kolejnych minutach filmu twórcy rozwijają jego wypowiedzi, które mają coraz ostrzejsze tezy. Bulski sugeruje, że za wypadkiem tupolewa mogło stać KGB. – Wszystkie dotychczasowe doświadczenia wskazują, że wszystko było zaplanowane, przemyślane i doprowadzone do efektu. KGB to są poważni ludzie, oni nie puszczają farby – mówi. W ostatnim epizodzie, w jakim się pojawia, twierdzi, że premier Rosji Władimir Putin ma krew na rękach. – Cały świat odbiera to jako pojednanie, że są to gesty, kiedy ten pan, który ma krew na rękach, przytula mojego premiera – stwierdza Bulski.
Jan Pospieszalski twierdzi, że o tym, że jeden z bohaterów jest aktorem, dowiedział się już po montażu filmu. Zapewnia jednak, że nawet gdyby wiedział to wcześniej, nie wpłynęłoby to na kształt produkcji. – Każdy ma prawo do wypowiadania własnych opinii przed kamerą, niezależnie od tego, czym się zajmuje. Zdecydowaliśmy się na rozmowę z tym człowiekiem, bo widzieliśmy go pod Pałacem Prezydenckim przez kilka dni – powiedział nam Pospieszalski. Medioznawca prof. Wiesław Godzic sugeruje, że rozwiązaniem dla takich dwuznacznych sytuacji jest opisanie profesji, jaką wykonuje rozmówca. – To model amerykański, gdzie każdy rozmówca mediów jest opisany imieniem, nazwiskiem bądź skrótem nazwiska oraz zawodem, jaki wykonuje, lub miejscem zamieszkania. To daje odbiorcy możliwość oceny wagi wypowiadanych słów – wyjaśnia prof. Godzic.