Według francuskich mediów wystąpienie USA z Rady Praw Człowieka ONZ, od lat krytykowanej przez nie za "uprzedzenia wobec Izraela", to wyraz poparcia dla tego kraju i "kolejny krok na długiej liście wycofywania się Amerykanów z zobowiązań" międzynarodowych.

Francuscy komentatorzy sugerują również, że przyczyną wyjścia USA z Rady było wezwanie przez nią administracji prezydenta Donalda Trumpa do zaprzestania polityki imigracyjnej "zero tolerancji" prowadzącej do czasowego oddzielania nieletnich dzieci od rodziców, którzy nielegalnie przekroczyli granicę Stanów Zjednoczonych. Komentarze przygotowano jeszcze przed ogłoszeniem przez Trumpa dekretu, zakazującego rozłączania rodzin.

Publicyści przyznają, że skupiająca 47 państw (46 bez USA) Rada jest nieobiektywna i upolityczniona. Przewidują, że USA naśladować mogą teraz inne państwa, a nawet jeśli nie, to Rada bez Stanów Zjednoczonych straci na znaczeniu.

Opuszczenie Rady przez USA "to jeszcze jeden krok na długiej liście wycofywania się Amerykanów ze swych zobowiązań" – piszą korespondenci "Le Monde" z Waszyngtonu i Nowego Jorku. W wielu mediach przypomina się unieważnienie przez USA transpacyficznej umowy o wolnym handlu, wyjście z paryskiego porozumienia klimatycznego i z porozumienia nuklearnego światowych mocarstw w Iranem.

To posunięcie, do którego należy dorzucić wyjście z UNESCO, jest "kolejnym potwierdzeniem jednostronnej i świadomie izolacjonistycznej polityki administracji prezydenta Trumpa, rzucającego wyzwania organizacjom międzynarodowym" - zauważa "Le Monde".

"Le Figaro" przypomina w czwartek, że USA od dawna krytykują Radę Praw Człowieka ONZ, do której nie chciał przystąpić prezydent George W. Bush, "gdy w roku 2006 zastąpiła ona Komisję Praw Człowieka ONZ, uznaną za nazbyt stronniczą i upolitycznioną". Stany Zjednoczony weszły do Rady dopiero w roku 2009, za kadencji Baracka Obamy.

Korespondenci "Le Monde" podkreślają, że ambasador USA przy ONZ Nikki Haley, piętnując państwa członkowskie Rady, które systematycznie naruszają prawa człowieka, "powstrzymała się od wymienienia Arabii Saudyjskiej, czy Zjednoczonych Emiratów Arabskich, od trzech lat prowadzących ofensywę militarną w Jemenie, która pogrąża kraj w dramatycznym kryzysie humanitarnym".

Według gazety "organizacje obrony praw człowieka systematycznie piętnowały (Radę Praw Człowieka), kiedy przyjmowała państwa uważane za autorytarne. (Te organizacje) przyznają jednak, że ważne jest wszczynanie (przez Radę) dochodzeń w sprawie pogwałcenia praw człowieka w Syrii, Jemenie, Burundi, Birmie i Sudanie Południowym. Doceniają również możliwość poruszania kluczowych problemów, jak migracja, walka z terroryzmem, ochrona kobiet, osób LGBT i niepełnosprawnych".

Uczestnik dyskusji w środę wieczorem w radiu France Info zauważył, że "ochrony kobiet przez Arabię Saudyjską i walki z terroryzmem przez Iran nie można nazwać inaczej niż +parodią+".

"Le Monde" cytuje dyplomatów, według których "Waszyngton każe Radzie płacić cenę za rzekome uprzedzenie wobec Izraela". "Le Figaro" publikuje dane wskazujące, że "Rada przyjęła 78 uchwał przeciwko Izraelowi, to znaczy więcej niż przeciw wszystkim innym krajom razem".

Ambasador Francji przy ONZ Francois Delattre uznał, że wycofanie się USA z Rady "nie jest dobrym sygnałem, gdy prawa człowieka są nagminnie łamane".

Chloe Maurel z paryskiego Instytutu Historii Nowoczesnej i Współczesnej (IHMC) przewiduje na antenie radia Europe 1, że wystąpienie USA z Rady odbije się, podobnie jak w wypadku UNESCO, na finansach Rady, gdyż to Waszyngton ma największy wkład finansowy w działalność tej instytucji. "Może to oznaczać cięcie ok. 10 proc. w przyszłorocznym budżecie Rady" - wskazała ekspertka.

Zauważyła przy tym, że "odchodząc z Rady, najpotężniejsze mocarstwo świata pomniejsza uniwersalność i prawowitość tej organizacji. Istnieje ryzyko, że wiele krajów zrobi to samo lub całkowicie przestanie się liczyć z potępieniami Rady".