Pamięć ofiar katastrofy hali Międzynarodowych Targów Katowickich (MTK) uczczono w sobotę - w 11. rocznicę tej tragedii - przed stojącym w pobliżu dawnej hali pomnikiem. Kwiaty i znicze złożyli bliscy ofiar, poszkodowani, uczestnicy akcji ratunkowej i przedstawiciele władz.

28 stycznia przypada 11. rocznica tej największej katastrofy budowlanej w historii Polski. Zginęło wówczas 65 osób, a ponad 140 zostało rannych, w tym 26 ciężko. Gdy ok. godz. 17.15 runął dach hali, wewnątrz trwały międzynarodowe targi i ogólnopolska wystawa gołębi pocztowych. Na dachu o powierzchni hektara zalegała warstwa śniegu i lodu, ważąca - według specjalistów - ok. 190 kg na metr kwadratowy.

W sobotę przed południem przy pomniku w pobliżu placu po zawalonym pawilonie zgromadziło się kilkadziesiąt osób. Bliscy ofiar, uczestnicy akcji i przedstawiciele władz modlili się w intencji wszystkich dotkniętych tragedią sprzed 11 lat. Znicze przed pomnikiem zapalili m.in. wojewoda śląski Jarosław Wieczorek, wicemarszałek woj. śląskiego, wiceprezydenci Katowic i Chorzowa, a także przedstawiciele straży pożarnej, policji, ratowników pogotowia, ratowników górniczych i Polskiego Związku Hodowców Gołębi Pocztowych.

Do popularnej na Śląsku pasji, jaką jest hodowla gołębi, nawiązał w swoim wystąpieniu wojewoda śląski, przywołując przykłady gołębiarskiej pasji także w swojej rodzinie. "Doskonale wiem, jaką miłością ludzie darzą te wspaniałe ptaki. To symbol pokoju, miłości, ale przede wszystkim ogromnej wierności. To jest miłość na całe życie" - powiedział Wieczorek, podkreślając, że zawsze będzie trwała pamięć o ofiarach katastrofy, do której doszło podczas wystawy gołębi.

Wojewoda wskazał, że rocznica tragedii to okazja do wspominania jej ofiar, ale także do podziękowań dla ratowników. "Warto powiedzieć również o tym, ilu ludzi zostało uratowanych. Myślę, że o tym nie wolno zapominać. Dzięki ogromnemu zaangażowaniu, heroicznej pracy, z poświęceniem własnego zdrowia i, niestety, życia, wielu ludzi niosło tutaj pomoc drugiemu człowiekowi" - powiedział wojewoda, dziękując ratownikom wszystkich służb. W akcji w jej kulminacyjnym momencie uczestniczyło ponad 1300 osób: strażaków, ratowników górniczych i medycznych, policjantów, GOPR-owców, a także żołnierzy i żandarmów.

Jako jeden z ostatnich znicz przed pomnikiem zapalił Aleksander Malcher. W czasie katastrofy jako dyrektor pogotowia w Pszczynie sam brał udział w akcji ratunkowej. Pod gruzami hali stracił dwóch braci, pasjonatów gołębi: 37-letniego Zbigniewa, który również pracował w pogotowiu, i 51-letniego Andrzeja. Pracując na gruzach hali jeszcze nie zdawał sobie sprawy, że obok leżą jego bracia. Jak się potem okazało, ciało najmłodszego brata zidentyfikowano około godz. 1.30; najstarszy zmarł nad ranem w szpitalu w klinice w Katowicach-Ochojcu.

Aleksander Malcher przychodzi przed pomnik upamiętniający ofiary katastrofy co roku w rocznicę tragedii. Jak mówił w sobotę, wciąż przeżywa związane z tym wydarzeniem emocje. Jego zdaniem, trudno o zabliźnienie ran w sytuacji, gdy sprawa odpowiedzialności za katastrofę wciąż nie znalazła ostatecznego finału.

"Sprawa ciągnie się przed sądami od lat - dla rodzin ofiar jest to bardzo przykre, utrudnia zabliźnienie ran. Przykre, że do tej pory nie potrafimy tego rozwiązać; pokazuje to, jak słabym jesteśmy państwem" - powiedział Malcher. "To za długo trwa - pokazuje bezradność naszego wymiaru sprawiedliwości, państwa, administracji" - dodał, oceniając, że przeciągające się sprawy sądowe to "gra na przewlekanie", która dla osób dotkniętych katastrofą skutkuje tym, że rana po tragedii jest wciąż otwarta. "Rodziny nie mogą zrozumieć, że tak długo to trwa; oczekiwały szybszych rozwiązań, które przyniosłyby uspokojenie" - podsumował.

Według Malchera, choć w zakresie wyjaśnienia kwestii odpowiedzialności za katastrofę, państwo - jak mówił - "nie zdało egzaminu", to jednak tragedia z pewnością przyczyniła się do poprawy bezpieczeństwa w zakresie przestrzegania procedur, nadzoru nad obiektami budowlanymi, kontroli.

"Po tej katastrofie zaczęto przestrzegać prawo, egzekwować przepisy, sprawdzać obiekty wielkopowierzchniowe. Myślę, że w jakichś sposób uchroniło to wielu ludzi przed następnymi katastrofami. Może ta tragedia miała nauczyć nas, jak powinno to być zorganizowane, żeby katastrofa się nie powtórzyła" - uważa Malcher. Jego zdaniem do katastrofy przyczyniły się nie tylko osoby sądzone w procesie karnym, ale także inni, którzy np. zatwierdzali wadliwe projekty związane z budową.

Proces dziewięciu osób oskarżonych w związku z katastrofą trwał ponad siedem lat. W czerwcu ubiegłego roku sąd skazał projektanta hali na 10 lat więzienia, uznając go winnym sprowadzenia katastrofy. Na kary od 5 do 3 lat skazano rzeczoznawcę, inspektora nadzoru budowlanego i członków zarządu Międzynarodowych Targów Katowickich; uniewinniono wykonawców hali. Wyrok zaskarżyły zarówno obrona, jak i prokuratura. Rozprawę odwoławczą w Sądzie Apelacyjnym zaplanowano wstępnie na czerwiec tego roku.

Najsurowszą karę katowicki sąd okręgowy wymierzył Jackowi J. - autorowi projektu wykonawczego hali, który znacząco odbiegał od projektu budowlanego. Sąd przypisał temu oskarżonemu umyślne sprowadzenie katastrofy z tzw. zamiarem ewentualnym, co znaczy, że według sądu mógł liczyć się z tym, iż budowla może się zawalić. Eksperci wskazali na liczne błędy konstrukcyjne i wadliwe rozwiązania w projekcie wykonawczym, a J. nie miał doświadczenia zawodowego ani nawet uprawnień projektowych.

Według biegłych pawilon mógł runąć w każdej chwili, już od momentu wybudowania go. Przed katastrofą hala kilkakrotnie ulegała awarii. Ekspertyzę po jednej z nich, w 2002 r., wydawał rzeczoznawca budowlany Grzegorz S., na tej podstawie wtedy naprawiono dach. Sąd skazał go na 5 lat więzienia za nieumyślne sprowadzenie katastrofy uznając, że nie zweryfikował on całości obliczeń statycznych pawilonu, nie sprawdził pozostałych dźwigarów, a jedynie ten uszkodzony. Zdaniem oskarżenia, S. był powinien wystąpić o rozbiórkę pawilonu.

Na 4 lata więzienia została w I instancji skazana Maria K., która była powiatowym inspektorem nadzoru budowlanego w Chorzowie. Sąd uznał ją za winną niedopełnienia obowiązków i nieumyślnego sprowadzenia katastrofy. Według aktu oskarżenia powiadomiona w 2002 r. przez straż pożarną o ugięciu się dachu pawilonu MTK pod naporem śniegu, nie podjęła żadnych czynności w celu kontroli stanu budynku lub wyłączenia pawilonu z użytkowania. Za winnych nieumyślnego sprowadzenia katastrofy zostali też uznani b. szefowie MTK. B. członek zarządu spółki Nowozelandczyk Bruce R. oraz b. dyrektor techniczny Targów Adam H. zostali skazani na 3 lata więzienia, zaś inny członek zarządu Targów Ryszard Z. na 4 lata. Podobnie jak prokuratura, sąd uznał, że ci oskarżeni zdawali sobie sprawę, że hala może się zawalić, ale nie zrobili niczego, by temu zapobiec. (PAP)