Zaplanowane na niedzielę wybory prezydenckie w Mołdawii, niezależnie od wyniku, wygra człowiek, który nawet w nich nie kandyduje. Vladimir Plahotniuc, oligarcha, a formalnie tylko poseł, kontroluje najważniejsze firmy, służby specjalne, wymiar sprawiedliwości i niemal całą scenę polityczną.
ikona lupy />
Dziennik Gazeta Prawna
To historia człowieka, któremu jeszcze kilka lat temu nie podawano w Kiszyniowie ręki. Jak przekonywali nasi mołdawscy rozmówcy, Vlad Plahotniuc, jeden z najbogatszych Mołdawian, zaczynał „w sutenerce”. Ludzie z tej branży nie cieszą się szacunkiem na mieście. Jednak dziś stare opowieści o nocnych klubach, do których ściągano VIP-ów z sąsiednich państw, to już historia. Legendę o cwaniaku w skórzanej kurtce zastąpiła opowieść o filantropie, który spotyka się z najważniejszymi dyplomatami świata.
Vlad Plahotniuc z roku 2016 jest człowiekiem sukcesu: ma pełnię władzy i pieniądze, a jego najpoważniejsi rywale siedzą w więzieniach albo na emigracji. Ale to zarazem twarz porażki. Przede wszystkim Zachodu. Bo los oligarchy jak w soczewce skupia słabości polityki wobec byłych republik radzieckich. Przede wszystkim naiwną wiarę w to, że podpisana umowa stowarzyszeniowa z UE jest gwarancją modernizacji państwa.
W niedzielę Plahotniuc wyreżyseruje teatr wyboru prezydenta. Sam nie może zostać ani premierem, ani głową państwa, bo dla Mołdawian i zagranicy jest – nazwijmy to dyplomatycznie – nieakceptowalny. Mogą nimi jednak być jego namiestnicy. Władzę i tak będzie sprawował on.
Zwrotka 1: Wesela, chrzciny, urodziny
Rzeczywisty właściciel Mołdawii to krew z krwi i kość z kości nomenklaturowego postkomunizmu w byłym ZSRR. Pierwsze poważne pieniądze Plahotniuc zarobił na nocnych klubach. Fortunę – wchodząc w otoczenie wywodzącego się z partii komunistycznej prezydenta Vladimira Voronina, który rządził krajem w latach 2001–2009. A konkretnie zawiązując przyjaźń z jego synem Olegiem. W ten sposób wszedł „na schemy”, czyli zyskał prawo do udziału w uwłaszczeniu.
Dziś dysponujący majątkiem wartym około 2,5 mld dol. Plahotniuc, tak jak Ramzan Kadyrow w Czeczenii czy niegdyś Wiktor Janukowycz na Ukrainie, rządzi za pośrednictwem swojego klanu. Rozwinięcie nazwy jego holdingu OTIV zawiera imiona członków rodziny. Jak mówił nam w Kiszyniowie proszący o zachowanie anonimowości zachodni dyplomata, rola krewnych ma znaczenie fundamentalne. Lojalność wobec nich jest ważniejsza niż wobec państwa i prawa.
– W warunkach mołdawskich instytucja „cumetrie”, czyli kumostwa, jest kluczowa. Podobnie jak rola czegoś, co określa się mianem „nana?”. To para małżeńska, którą wybiera się spośród najbardziej szanowanych znajomych, by pomagali przy weselu, a następnie dla młodego małżeństwa – „finów” – stanowili wzór i zapewniali wsparcie. Takie układy rodzą ogromne pole do budowania sieci nieformalnych powiązań. Najważniejsze sprawy omawiane są poza gabinetami. Na weselach, urodzinach, chrzcinach, pogrzebach. To jest silniejsze niż państwo – opowiadał.
W języku rumuńskim, którym mówi się w Mołdawii, określenie „cumetrie” jest wieloznaczne. Oprócz nacechowanego pozytywnie kumostwa oznacza również pospolite kumoterstwo. Publicysta rosyjskojęzycznego „NewsMakera” Vladimir Soloviov komentował w rozmowie z nami, że spoiwem tego swoistego chanatu jest absolutna lojalność. – Sam Plahotniuc formalnie niczego nie kontroluje. Zbudował sieć ludzi, którzy z kolei tworzą sieć firm od niego zależnych. Klientelizm XXI wieku. Jeśli ktoś jest oporny, stosuje się podejście pakietowe. Albo bierzesz, co ci oferujemy, albo masz problem. Jeśli nie akceptujesz oferty, będziemy cię szantażować, aby na końcu dobrodusznie okazać ci pomoc. Taki układ ma swoje zalety. Lojalni zawsze dostają pieniądze na czas. Plahotniuc zwyczajnie kupuje ambicje i próżność na rynku, na którym zawsze jest podaż – mówił Soloviov.
Zwrotka 2: Wino, dziewczyny, zabawa
Pierwszym poważnym biznesem Plahotniuca był klub Nobil. – Zapraszał tam rumuńskich polityków. Przylatywali na weekend do Kiszyniowa, na lotnisku czekała na nich limuzyna, która wiozła ich prosto na imprezę. Do pracy dla rumuńskiego koncernu Petrom Moldova Plahotniuca polecił sam prezydent Rumunii Ion Iliescu. Myślę, że pewną rolę odegrały materiały, które oligarcha zbierał na polityków z Bukaresztu. Chciałem się dowiedzieć od samego Plahotniuca, jak ocenia te informacje. Numer jego komórki znalazłem w jawnych dokumentach jego korporacji. Zadzwoniłem. Przedstawiłem się. Nie chciał ze mną rozmawiać. Zdenerwowany zapytał tylko, skąd mam do niego kontakt – mówił nam Ion Preaca, mołdawski dziennikarz, który od lat bada pochodzenie fortun lokalnych biznesmenów.
Kolejny z naszych rozmówców, który prosił o zachowanie anonimowości, przekonywał, że Plahotniuc prowadził coś, co można określić mianem prywatnej operacji „Romeo”. W czasach NRD wywiad kierowany przez Marcusa Wolfa podstawiał atrakcyjnych mężczyzn (tzw. kruków) asystentkom ważnych polityków w RFN. Plahotniuc miał być równie kreatywny co legendarny szef HVA. Tylko że on polował na VIP-y płci męskiej za pomocą atrakcyjnych kobiet.
Natalia Morari, dziś popularna dziennikarka telewizyjna, a wcześniej reporterka moskiewskiego tygodnika „The New Times”, znana ze śledztw, w których analizowała schematy prania brudnych pieniędzy przez otoczenie Władimira Putina, przekonywała nas, że szantaż do dziś jest znakiem rozpoznawczym Plahotniuca. – Tak było z merem Taraclii. Proponowano mu, by podjął współpracę. Odmówił. Serghei Filipov opowiadał mi, jak przyszli do niego ludzie Plahotniuca. Zaoferowali pieniądze i poparcie. Gdy powiedział „nie”, wezwała go prokuratura – mówiła Morari. Wybrany w 2015 r. większością 70 proc. głosów, Filipov rok później rzeczywiście stracił stanowisko. Po tym, jak sąd w Kagule wydał wyrok, że przekroczył swoje uprawnienia. Miał wyciąć na rynku w Taraclii... zbyt dużo starych drzew.
Naciskano również samą Morari. Na początku tego roku dotarły do niej informacje, że do internetu wyciekną nagrania, na których jest w intymnych sytuacjach. Dziennikarka natychmiast ujawniła szantaż, pisząc w mediach społecznościowych: „Poinformowano mnie, że w holdingu (popularne określenie biznesu Plahotniuca – red.) szykuje się na mnie sekstaśmy (...). Mam tylko nadzieję, że mój tyłek ładnie wyszedł” – napisała. Wszystko można by uznać za obyczajówkę, której w byłym ZSRR pełno, gdyby nie fakt, że wcześniej światło dzienne ujrzały nagrania z randki jednego z rywali Plahotniuca, byłego premiera Vlada Filata (od 2015 r. przebywa w areszcie) i znanej prezenterki Olgi Roman. Taśmy Filata były jednym z elementów wygaszania jego kariery.
Były poseł proeuropejskiej koalicji, a dziś polityk opozycji Oazu Nantoi przekonywał nas, że gdy Plahotniuc forsował swojego kandydata na premiera, szantażowano nawet prezydenta. – W grudniu 2015 r. Nicolae Timofti skarżył się ambasadorowi UE w Kiszyniowie, że są naciski na niego i jego rodzinę – opowiadał Nantoi.
Zwrotka 3: Wory, interesy, ksywy
W 2007 r. wyszło na jaw, że Plahotniukiem interesował się Interpol. Bukareszteński dziennik „Evenimentul Zilei” opublikował fragment zapytania, które organizacja wysłała do Kiszyniowa. Wynika z niego, że niepokojono się podejrzanymi zakupami ziemi we włoskich Desenzano del Garda i Sirmione. Za tymi inwestycjami mieli stać rosyjscy oligarchowie i ludzie z mafii sołncewskiej, jednej z najsilniejszych tego typu struktur na świecie. Jej liderem był Siemion Mogilewicz. „Evenimentul Zilei” umieszcza Plahotniuca w kontekście sołncewskim jako łącznika między światem rosyjskich oligarchów i worów a mołdawskimi i rumuńskimi elitami politycznymi. Renomowany serwis analityczny „Transitions Online” twierdzi, że ma on nawet swój pseudonim. Towarzysze mają mówić na niego „Plohi”. To słowo pochodzące z rosyjskiej grypsery, oznaczające kogoś, kto w swoim działaniu nie uznaje żadnych zasad. Mołdawianie znają go jako „Papuara”, czyli lalkarza. Kogoś, kto pociąga za wszystkie sznurki w kraju.
Niewielu z naszych rozmówców miało cokolwiek dobrego do powiedzenia o Plahotniucu. Dopytywaliśmy, gdzie są dowody na sutenerstwo, szantaż, złodziejstwo. – Powtarzacie wyeksploatowany argument. Plahotniuc też zawsze pyta, gdzie są dowody. Gdzie są dane, które potwierdzą te wszystkie tezy. „Skoro ukradłem państwo, musiał pozostać po tym jakiś ślad” – mówi. On nie jest głupi. Wszystkie interesy formalnie są prowadzone przez podstawionych ludzi i firmy rejestrowane w rajach podatkowych. Jeśli masz pieniądze, nietrudno wszystko ukryć i potem pytać, gdzie dowody – przekonywał Dumitru Alaiba, były doradca premiera, a dziś popularny bloger.
Alaiba przypomniał o niedawnej aferze, w wyniku której z mołdawskich banków wyprowadzono ponad miliard dolarów, częściowo pochodzących z kredytu od Międzynarodowego Funduszu Walutowego. – Odpowiedzcie mi na pytanie: skoro jego ludzie kontrolują służby, wymiar sprawiedliwości, bank centralny, to jakim cudem z państwa wyciekają miliardy? Jak mogło dojść do skandalu bankowego, o którym trąbił cały świat? Jeśli te pieniądze uciekają, to albo oni są głupcami, w co nie wierzę, albo mamy przesłanki, by sądzić, że dochodzi do systematycznego złodziejstwa – mówił.
W styczniu 2016 r. Plahotniuc chciał zostać premierem. Jego kandydatura upadła jednak z powodów formalnych. Prezydent Timofti – ten szantażowany – zakwestionował ją, twierdząc, że są „uzasadnione podejrzenia, iż pan Plahotniuc nie odpowiada kryteriom nieprzekupności i uczciwości, koniecznym dla jego nominowania na szefa rządu”. Oligarcha musiał zadowolić się swoim emisariuszem na tym stanowisku Pavlem Filipem.
Zwrotka 4: Pokuta i obietnica poprawy
Plahotniuc nie zamierza całe życie pozostawać na drugim planie. Powołał do życia fundację, której zadaniem – oprócz działalności dobroczynnej – jest budowanie poparcia. – Nowatorska forma marketingu politycznego. Z jednej strony realnie pomagać ludziom, z drugiej kreować wizerunek. Jest takie przysłowie w prawosławiu: „Nagrzeszyłeś, daj na cerkiew” – komentowała kiszyniowska politolog pracująca dla ambasady brytyjskiej Iulia Cozacenco.
Pojechaliśmy do fundacji Plahotniuca. Przekonywano nas, że budynek Global Business Center przy bulevardul Cantemir, w którym mieści się organizacja, to oko Saurona. W GBC przywitała nas Lara Moraru, która w fundacji pełni funkcję dyrektor wykonawczej. Umówienie spotkania w tym imperium zła nie stanowiło żadnego problemu. Logika raczej skandynawska. Moraru namawiała, byśmy mówili po rumuńsku. Mimo że jej mama jest Rosjanką, dawała do zrozumienia, że woli Zachód. Sama studiowała i pracowała w New Jersey. Już po krótkiej wymianie zdań wiedzieliśmy, że mamy do czynienia z osobą, która zna się na swojej robocie.
– Działamy od sześciu lat. Wyłącznym sponsorem jest osobiście pan Plahotniuc. Prowadzimy projekty w obszarze kultury, spraw socjalnych, edukacji, medycyny. Zorganizowaliśmy telemaraton, z którego dochód przeznaczyliśmy na odnowienie kiszyniowskiego Instytutu Matki i Dziecka. Zebraliśmy w jego trakcie milion euro. Dziesięć procent sumy dał pan Plahotniuc. W maju 2016 r. podpisaliśmy z Amerykanami z Teksasu umowę o przekazaniu sprzętu medycznego z USA. Organizowaliśmy też pomoc dla powodzian z Hînce?ti. Budujemy place zabaw, pomagamy rodzinom, wspieramy Orkiestrę Młodych. Przez sześć lat wydaliśmy 40 mln lei (7,7 mln zł) – wymienia Moraru.
Lara Moraru zaprasza nas do Instytutu Matki i Dziecka. Proponuje, abyśmy sami się przekonali, co udało się zmienić. Umawia nas z dyrektorem Sergiu Gladunem, który będzie naszym przewodnikiem. Sprawdziliśmy na miejscu; pieniądze oligarchy nie zostały wyrzucone w błoto. Niezależnie od tego, jak złą opinię ma Plahotniuc, inwestycja w szpital była udana. Odremontowane oddziały jakością nie ustępują najlepszym szpitalom położniczym w Warszawie. Różnicę widać jeszcze wyraźniej, gdy wejdzie się na piętra, w których remontu nie było. To podróż w czasie. Plahotniuc, inwestując w położnictwo, autentycznie wyręczył państwo. Zrobił to, czego nie mogło i nie było w stanie zrobić ministerstwo zdrowia. Obserwując ten mikroświat, widzi się dokładnie, skąd się bierze jego fenomen. Oligarcha – niczym meksykański kartel Los Zetas czy Pablo Escobar – wypełnił lukę, w której zabrakło państwa.
Zwrotka 5: Prawdziwi przyjaciele
Najważniejszym i najbardziej wpływowym przyjacielem Plahotniuca za granicą jest prezydent Ukrainy. Petro Poroszenko pomagał promować remont szpitala, o którym mówiła nam Lara. Oligarcha, krótko po wyborach w 2014 r. nad Dnieprem, sam pochwalił się przyjaźnią z Poroszenką. „Życzę mu dużo sukcesów (...). Niektórzy pospieszyli z odkryciami o naszych związkach biznesowych. Oświadczam im, że to, co nas łączy, to wieloletnia przyjaźń. Jestem pewien, że nasze dobre relacje pomogą zrobić wiele pożytecznych rzeczy dla obu państw” – pisał na Facebooku.
Jak wynika z informacji mołdawskich serwisów „Deschide” i „NewsMaker”, obaj panowie razem mieli udziały w położonym w centrum Kiszyniowa centrum handlowym Gemeni. Przejmowanie udziałów w nim opisywał Iurie Sandu?a w cieszącym się dobrą opinią mołdawskim dzienniku „Ziarul de Gardă”. Oskarżenia pod adresem byłego prezydenta Vladimira Voronina i Vlada Plahotniuca oraz spółki Geomold, za którą miał stać Poroszenko, w styczniu 2010 r. sformułował były dyrektor zarządzający domu handlowego Ilie Rotaru. Według niego Gemeni było na liście obiektów zainteresowania duetu Voronin–Plahotniuc. Informację tę mieli mu potwierdzić osobiście były szef Gospodarczego Sądu Apelacyjnego Mołdawii Petru Railean i były przewodniczący sądu apelacyjnego w Kiszyniowie Anatol Doga.
Portal Jurnal.md i dziennik „Ziarul Nacional” opublikowały dokumenty, które każą poważnie traktować te tezy. Mniej więcej w tym samym czasie dokumenty te dostarczył nam nasz mołdawski informator. Pierwszy jest podpisany przez szefową mołdawskiego biura Interpolu pułkownik Valentinę Litvinov z datą 5 marca 2004 r. Adresatem jest komisarz policji w Ialoveni Valeriu Poparcea, którego interesuje firma Agroprodimpex Cyprus. Na dokumencie z jej logo, którego kopią dysponujemy, figuruje podpis Petra Poroszenki.
Drugi dokument to protokół datowany na 6 sierpnia 2004 r., a podpisany przez porucznika policji Vasilego Balicę. Znów pojawia się w nim firma Agroprodimpex, a także Ukrprominvest, którego właścicielem był Petro Poroszenko. „W zamiarze wykradzenia mienia właścicielskiego w dużych ilościach w latach 1998–2004 poprzez oszustwo, wykorzystując w tym celu pełnomocników i fałszywe dokumenty z nazwami zagranicznych firm Agroprodimpex Cyprus Ltd. i Ukrprominvest Holding Ltd. oraz inne osoby prawne i fizyczne, wykradziono mienie akcjonariuszy SA Gemeni (...). Postuluję wszczęcie postępowania karnego” – czytamy w nim. Kopia tego dokumentu została przesłana do prokuratury 6 sierpnia 2004 r.
Trzeci materiał nie jest podpisany. To policyjna notatka informacyjna: „W okresie od 2001 do 2005 r. pracownicy MSW ustalili 53 przypadki wykradzenia mienia właścicieli, obywateli Republiki Mołdawii, które miały miejsce w mieście Kiszyniów w centrum handlowym Gemeni. Ustalono sześć działających w podanym okresie grup kryminalnych, które były częścią organizacji stworzonych i kierowanych przez Petra Poroszenkę i Petru Madana”.
Mimo tak twardych sformułowań w Mołdawii nie zapadł żaden wyrok sądowy, który w jakikolwiek sposób dotyczyłby Poroszenki. Nie było zatem konkretnych danych, które jednoznacznie mówiłyby o jego uwikłaniu w skandal lub braku takiego uwikłania. Są dwa wytłumaczenia historii, które docierają z Kiszyniowa. Albo skutecznie zablokowano sprawy za pośrednictwem faktycznego właściciela państwa Vlada Plahotniuca. Albo któryś z przeciwników ukraińskiego prezydenta konsekwentnie szyje na niego sprawę, która ma zaszkodzić jego karierze. W Mołdawii nie można wykluczyć sfałszowania dokumentów przeciw Poroszence na polityczne zamówienie. Zwłaszcza że papiery jako jeden z pierwszych opublikował portal kontrolowany przez wrogiego Plahotniucowi Victora ?opę, ukrywającego się w Niemczech.
Zapytaliśmy o komentarz do tej sprawy zastępcę prokuratora generalnego Ukrainy Anżełę Stryżewską. – Skoro mołdawski wymiar sprawiedliwości i instytucje ochrony prawa miały informacje o nieprawidłowościach już w 2004 r., dlaczego nie wszczęły sprawy ponad dekadę temu? Dlaczego do tej pory nie zapadły żadne wyroki? Dlaczego od 2004 r. mołdawski wymiar sprawiedliwości nie zrobił nic, by zająć się tymi informacjami? Kiedyś nic się z tą informacją nie robiło, a dziś raptem publikowany jest gorący news – odpowiedziała.
– Mołdawia jest krajem kontrolowanym przez Plahotniuca. Można było sprawie ukręcić łeb – dopytywaliśmy. – Mam wątpliwości wobec tych informacji. Taka polityka informacyjna zawsze czemuś służy. Zawsze warto sobie zadać pytanie cui bono. Te informacje będą dla nas interesujące, jeśli zostaną potwierdzone. Dlaczego MSW Mołdawii nie zajmowało się tą sprawą ponad dziesięć lat temu? – komentowała.
Zwrotka 6: Nędznicy
27 września 2016 r. republikański kongresmen z Teksasu Randy Weber wniósł do Izby Reprezentantów projekt rezolucji, w której spory fragment poświęcono Vladowi Plahotniucowi. Projekt wzywał do ograniczenia pomocy dla Mołdawii, dopóki jej władze nie zaczną walczyć z korupcją, i do wprowadzenia zakazu wjazdu na teren USA Plahotniuca i dziesięciu innych polityków i urzędników, w tym prokuratora generalnego, szefa biura antykorupcyjnego, ministrów sprawiedliwości i spraw wewnętrznych oraz przewodniczącego parlamentu. Dlaczego? Oto fragment projektu:
„Kradzież niemal 1 mld dol. z trzech głównych banków w Mołdawii w 2014 r., z których większość stanowiły środki z Międzynarodowego Funduszu Walutowego, dowiodła korupcji na najwyższych szczeblach rządu Mołdawii. Wiarygodne źródła, w tym byli wysocy urzędnicy mołdawskiego rządu, współpracujący z rządem USA i inni sygnaliści dysponujący wiedzą na temat kradzieży bankowej i zorganizowanej działalności przestępczej, podejrzewają członków obecnej partii rządzącej, w tym wiceprzewodniczącego mołdawskiej Partii Demokratycznej i budzącego strach oligarchę Vlada Plahotniuca, o udział w defraudacji tych funduszy za pomocą rosyjskich banków i firm zarejestrowanych w rajach podatkowych. Istnieją podejrzenia, że środki finansowe z Rosji, w tym związane ze słynną aferą Magnitskiego (prawnik, którego doprowadzono do śmierci w rosyjskim więzieniu po tym, jak odkrył skandal korupcyjny z udziałem wpływowych urzędników – aut.), a także z Libii i Iraku, były przesyłane przez Mołdawię, stanowiącą ogniwo schematów przestępczych koordynowanych przez Plahotniuca i jego ludzi”.
Zwrotka 7: Wybory bez wyboru
W niedzielę Mołdawianie po raz pierwszy będą wybierać prezydenta w głosowaniu powszechnym. Jeszcze w środę wyglądało na to, że cała rozgrywka rozstrzygnie się między prozachodnim kandydatem Demokratycznej Partii Mołdawii Marianem Lupu a prorosyjskim socjalistą Igorem Dodonem, który niedawno wywołał skandal, uznając rosyjskość Krymu. Tyle że w rzeczywistości obaj kandydaci byli ludźmi Plahotniuca, a ich prozachodniość i prorosyjskość były czystą retoryką. Media podgrzewały atmosferę konfliktu wartości, ale tak naprawdę dla Plahotniuca nie miałoby większego znaczenia, kto wygra. Lupu wywodził się z jego własnej partii. Dodon był lojalnym wobec niego byłym wspólnikiem.
Tyle że przedwczoraj Lupu ogłosił rezygnację z kandydowania i wezwał do głosowania na Maię Sandu. Tę trzecią, która pozostawała jedyną nadzieją zwolenników modernizacji państwa i której przynajmniej dotychczas nie udowodniono związków z Plahotniukiem. Zapytaliśmy wspierającego ją Dumitru Alaibę, jak wytłumaczyć tę woltę. – To gra. Plahotniuc wie, że poparcie Lupu dla Sandu będzie postrzegane przez jej elektorat jako toksyczne. W ten sposób Lupu wsparł Dodona, a nie ją – przekonywał.
Równolegle zaś trwały przygotowania do zabezpieczenia „właściwego” wyniku. Kontrolowane przez Plahotniuca media prowadziły czarną kampanię przeciwko Sandu. Na listach wyborczych odnajdowano wielu zmarłych, oficjalna zaś liczba uprawnionych do głosowania przekroczyła szacowaną liczbę ludności, łącznie z niepełnoletnimi. Uniemożliwiono też studentom, wśród których jest szczególnie wielu zwolenników Mai Sandu, głosowanie w miastach uniwersyteckich; zamiast tego każdy z nich musi wrócić do rodzinnej miejscowości. Wybory w Mołdawii mają niczego nie zmienić. „Papu?ar” ma pozostać tylko jeden.
Plahotniuc, inwestując w położnictwo, autentycznie wyręczył państwo. Zrobił to, czego nie było w stanie zrobić ministerstwo zdrowia. Obserwując ten mikroświat, dokładnie widać, skąd się bierze jego fenomen. Oligarcha – niczym meksykański kartel Los Zetas czy Pablo Escobar – wypełnił lukę, w której zabrakło państwa

Wykorzystaliśmy fragmenty naszej książki „Kryształowy fortepian. Zdrady i zwycięstwa Petra Poroszenki”, która ukazała się 27.10.2016 roku nakładem Wydawnictwa Czarne