Do spotkania Grzegorza Hajdarowicza z Pawłem Grasiem przed domem rzecznika na ul. Wiejskiej doszło w nocy z 29 na 30 października o godzinie 1:30.
Informację potwierdził rzecznik prasowy rządu. W ocenie Hajdarowicza informacja przekazana przez niego rzecznikowi rządu zaszokowała go. Dodał, że Graś nie prosił go o wstrzymanie publikacji. - Byłoby zresztą na to za późno - stwierdził wydawca "Rzeczpospolitej".
Hajdarowicz zdradził, że tekst "Trotyl na wraku tupolewa" przeczytał w dniu publikacji między szóstą a siódmą rano. Jak przyznał po jego lekturze nie mógł wstać z łóżka, gdyż czuł się "absolutnie oszukany". - Czytam tekst - mam w pamięci rozmowę z naczelnym - i widzę, że tytuł jest nieadekwatny do tego, co z nim ustaliłem, że tekst i tytuł są kompletnie rozbieżnymi światami. Tytuł zabijał treść - mówił.
Wydawca "Rzeczpospolitej" przyznał, że od autora tekstu Cezarego Gmyza zażądano, by uwiarygodnił materiały na podstawie których napisał tekst i przedstawił dowody. - Usłyszeliśmy, że ich nie ma, ale jest w stanie je bez problemu zdobyć. Wystawiliśmy więc wszystkie stosowne dokumenty, klauzule, z opieką prawną itd. - powiedział.
- Zrobił mnie w konia, że dał taki tytuł, ale dalej twierdził, że ma dokumenty! Dalej mu ufałem! I daliśmy autorowi czas, najpierw chciałem 24 godziny, potem 48, ale on tłumaczył – jak mi opowiadano – że jest święto Wszystkich Świętych i nie jest w stanie zorganizować dokumentów, ludzie powyjeżdżali, jego kontakty, jego źródła, prosił o dłuższy czas - tłumaczył Hajdarowicz. Jak dodał Tomasz Wróblewski - ówczesny naczelny gazety przyznał przed radą nadzorczą, że został oszukany przez Gmyza. - (Powiedział - red.), że to jest największe oszustwo w jego życiu, że Gmyz go okłamał i on nie wierzy, że mu coś przyniesie. To był dla nas szok, nie wierzyliśmy w to, co słyszymy! - powiedział Hajdarowicz.