Ciekawy pomysł, dobra obsada, pomoc scenariuszowa Agnieszki Holland i… niewiele to dało. Nowy film Feliksa Falka „Enen” w zamyśle miał nawiązywać do kina moralnego niepokoju, być thrillerem psychologicznym lub też dramatem obyczajowym. Do wielu gatunków nawiązuje, jednak założeń żadnego z nich nie spełnia.

Jest rok 1997. Wrocław. Kończy się powódź stulecia. W wirze ewakuacji szpitala psychiatrycznego lekarz (Borys Szyc) odkrywa, że jeden z pacjentów (udana rola Grzegorza Wolfa) ma dalece niekompletną historię choroby, niekompletną do tego stopnia, że nie wiadomo jak się naprawdę nazywa i kto go przyjął do szpitala. Nie jest także pewne jak długo jest już leczony. Ordynator szpitala decyduje się przenieść pacjenta do domu opieki. Psychiatra jest temu przeciwny. Na tyle zaintrygowała go sprawa niemówiącego i niekontaktującego z otoczeniem człowieka, że postanawia zabrać go do domu, tam leczyć, a jednocześnie odnaleźć prawdę o mężczyźnie.

Pierwsze sceny filmu zaciekawiają widzów

Zaczynamy dowiadywać się kim jest lekarz, a sprawa tajemniczego chorego, zaczyna intrygować. Jednak po następnych minutach akcja powoli siada i tak już, prawie, zostaje do końca.

Dużym minusem filmu są dialogi, momentami wręcz niegodne tak wybitnego polskiego reżysera, jak np. scena rozmowy psychiatry (Szyc) z przyjacielem. Która w wymowie jest następująca - psychiatra: kto może mi pomóc w wyjaśnieniu kim jest NN? Przyjaciel: może ordynator? Cięcie. Odkrywcza myśl, prawda?

Reżyser nadwyręża także inteligencję widza

I tak np. pozwala rozmawiać lekarzowi z własną, nieprzychylną choremu rodziną, na temat przyszłości NNa w jego obecności. W efekcie chory wpada w furię. Czy kompetentny lekarz tak by postąpił?

Problemem scenariusza to niestety nie tylko dialogi

Film ma po prostu za wiele scen. Scen, które nic nie wnoszą, rozciągają tylko akcję i w jakiejś formie mają ambicję stanowić wizualizację przemyśleń bohaterów. Mnogość niepotrzebnych scen, powoduje powstanie kolejnych wątków i pojawienie się kolejnych postaci – po co? Mamy zatem całą rodzinę lekarza: żonę – altowiolistkę, córkę, matkę, ojca (nota bene nieżyjącego – pojawia się zatem na kasetach video i we wspomnieniach), teściową i jej kochanka. Słowem cały jarmark ozdób. Rozumiem, że reżyser na początku filmu chce w ten sposób osadzić bohatera w pewien kontekst życiowy, ale po kilkunastu minutach staje się to już bardzo nużące. Zwłaszcza, że postaci te kompletnie nic nie znaczą. Przechadzają się bez sensu przed kamerą i nie mają praktycznie związku ze sprawą NNa.

Natomiast postaci, które wniosłyby coś do sprawy tytułowego bohatera, pojawiają się z rzadka i dopiero po kilogramach dialogów poruszają akcję do przodu. Czemu tak późno, czemu tych postaci tak mało, względem pustych figur otaczających lekarza i jego pacjenta?

Największym problemem filmu jest jednak niezdecydowanie twórcy do jakiego gatunku dąży

Myślę, że „Enen” byłby świetnym filmem sensacyjnym. Główny wątek - tajemnica kim jest tytułowy bohater, mógłby, umiejętnie poprowadzony, stać się wciągającą sensacją – takie są przebłyski ostatnich scen filmu . Tymczasem, Falk rozwiązuje akcję nagle, po ospałych minutach, na moment zaciekawia widza, pojawieniem się nowych informacji o NN i… kończy film ponownie schodząc do ospałości. O ile w ogóle możemy mówić o rozwiązaniu akcji, jest ona po prostu urwana.

Czy Falk zrobił zatem film psychologiczny?

Też nie. Dlaczego? Po prostu sprawa NN jest zbyt linearna. Reżyser nie jest w stanie wskrzesić w widzu zainteresowanie losami NNa, bardzo słabo buduje jego historię. Pogłębionej psychologii po prostu brak.

Przyzwoite zdjęcia i, po raz kolejny, dobra rola Borysa Szyca nie ratują filmu. Mamy zatem w efekcie ciekawy pomysł na scenariusz, który został zmarnowany.