Jeśli polityczny syndrom sztokholmski wiąże państwa z Prawem i Sprawiedliwością, to pewnie kolejny już dzień świętujecie wielki sukces premiera Mateusza Morawieckiego, geniusz taktyczny prezesa Jarosława Kaczyńskiego i potęgę całej Zjednoczonej Prawicy. Oto bowiem Frans Timmermans nie został szefem Komisji Europejskiej. To ten pan komisarz i wiceprzewodniczący KE, który zajmował się m.in. przestrzeganiem praworządności w państwach członkowskich.
Magazyn DGP / Dziennik Gazeta Prawna
Co oczywiste, trudno było mu zaakceptować swobodę legislacyjną i odbijanie konstytucyjnych organów wymiaru sprawiedliwości w Polsce. Stał się więc wrogiem numer jeden dla PiS i cała para naszej delegacji na szczycie unijnych przywódców poszła w to, żeby Timmermans nie został pierwszym wśród komisarzy. Udało się, a sukces jest tak powalający, że pan Frans nadal będzie wiceprzewodniczącym KE. I dalej będzie szukał metod, jak przywrócić praworządność nad Wisłą.
Jeśli wciąż mają państwo w idyllicznym wspomnieniu ośmioletnie rządy Platformy Obywatelskiej, to zapewne dostrzegacie kompromitację premiera i całej dobrozmianowej ekipy, która wykazała się małostkowością na brukselskich salonach i z czystej zemsty zablokowała Timmermansa.
A więc stawiła opór Angeli Merkel i Emmanuelowi Macronowi, którzy uzgodnili tę kandydaturę, a jak wiadomo, powinni to być nasi najlepsi przyjaciele w Unii Europejskiej. Przyjaciołom zaś się wiele wybacza, a nawet przychyla do ich pomysłów i ustępuje im. No więc prawdziwy sukces to Ewa Kopacz na stanowisku wiceprzewodniczącej Parlamentu Europejskiego. Będzie jedną z 14 osób, które zostały wybrane na tę funkcję i przejdzie do historii m.in. razem z Ryszardem Czarneckim. Generalnie to za PO naszym w UE było lepiej. Jerzy Buzek przewodniczył całemu PE, a w ogóle to Donald Tusk został szefem Rady Europejskiej i PiS musiałby jeszcze raz powstać, żeby jego członkowie mogli się chwalić takimi zaszczytami.
W rozstrzygnięciach unijnego szczytu każda strona sceny politycznej znajdzie dla siebie tyle pozytywów, że rodaków powinna rozpierać duma z tego, jacy ludzie zarządzają w naszym imieniu Polską i zabiegają o jej interesy na arenie międzynarodowej. Wygląda jednak na to, że bez specjalnego pomysłu (przynajmniej w żadnej wypowiedzi przedstawicieli rządu nie pojawił się sensowny argument) zbudowaliśmy koalicję, która zablokowała Timmermansa i poparliśmy na szefową KE Niemkę Ursulę von der Leyen. Polityczkę z państwa, które PiS oskarża o nadmierny wpływ i niedemokratyczne sterowanie Unią. Nawet Donald Tusk, nazywany przez obecnych rządzących niemieckim kandydatem, nie uzyskał poparcia Polski dla kontynuacji swojej misji przewodniczącego RE. Widać niemieckość niemieckości nierówna. Trudno było oczekiwać, aby Polak w tym unijnym rozdaniu liczył się głównie dlatego, że Buzek i Tusk w ostatnich latach byli na ważnych i eksponowanych stanowiskach. trudno jednak uznać, że osiągnęliśmy jakikolwiek znaczący sukces na szczycie, bo wiele wskazuje, że mimo skandalicznej próby narzucenia Fransa Timmermansa unijnej „28”, był on jednym z najlepszych kandydatów do kierowania KE.
Jedyna nadzieja, że premier nie poniósł porażki w Brukseli, związana jest z tym, że przy okazji gry o najważniejsze stanowiska licytowaliśmy wysoko, jeśli chodzi o polskiego komisarza i dobre portfolio dla niego. Nie ujmując nic rybołówstwu czy europejskiej polityce sąsiedztwa, jeśli Polak dostanie te teki, będzie to potwierdzenie, że obecna ekipa rządząca w UE znaczy niewiele.