"Akcja trwała kilka godzin. Zakończyliśmy ją około północy. 24-letni mężczyzna był mocno wychłodzony, ale nie było to jeszcze na tyle niebezpieczne, by w tym momencie zagrażało jego życiu. Przekazaliśmy narciarza w ręce jednostki ratownictwa medycznego" – powiedział Wawrzuta.
Ratownicy GOPR około 17.00 otrzymali od rodziców 24-latka zgłoszenie o jego zaginięciu. Wcześniej zjeżdżali na nartach w rejonie Małego Skrzycznego. Przy górnej stacji wyciągu utrzymywała się gęsta mgła. Widoczność nie przekraczała kilku metrów. W tych warunkach rodzice stracili kontakt z synem.
Szymon Wawrzuta powiedział, że narciarz po odnalezieniu mówił, że po wyjeździe na szczyt Małego Skrzycznego stracił orientację. "Zaczął zjeżdżać nie w tę stronę co trzeba. Później porzucił narty i zaczął schodzić. Tak długo jak mógł, to szedł. Ostatecznie usiadł pod krzakiem" – powiedział.
Akcję goprowcom utrudniał brak kontaktu z narciarzem, bo rozładowała się bateria w jego telefonie. Nie mógł on przez to skorzystać z aplikacji Ratunek.
"Trop udało się nam znaleźć niedaleko szczytu Małego Skrzycznego. Tam ratownicy odnaleźli ślady, po których zaczęli iść. Później znaleźli narty, a potem człowieka. Nie miał już jednego buta. Znajdował się w terenie typowo górskim, czyli nad Ostrym. To po drugiej stronie Skrzycznego. Był w stanie ogólnym dobrym, bo próbował się poruszać. Mimo tego był mocno wychłodzony. Z góry został zwieziony skuterem" – powiedział Wawrzuta.