Zmiana, która niewiele zmienia – tak będzie wyglądała każda decyzja o innym premierze niż Jarosław Kaczyński.
Lucius Cary żył w pierwszej połowie XVII w. Krótko, bo ledwie 33 lata, ale zdążył być politykiem, żołnierzem i pisarzem. Zdążył też powiedzieć, że „kiedy zmiana nie jest konieczna, koniecznie należy niczego nie zmieniać”. Widać prezes PiS Jarosław Kaczyński nie czytał jego „A Speech Concerning Episcopacy”. W zmianie, którą w polityce nazywa się rekonstrukcją, rozsmakował się bowiem tak mocno, że trwa ona już prawie dwa miesiące i chyba zbliża się do końca. Dla piszącego te słowa nie jest jeszcze oczywiste, że Mateusz Morawiecki wysunął premierowskie krzesło spod Beaty Szydło. Co nie znaczy, że nie warto spróbować skonstruować obrazu, który pokazałby, co taka zmiana miejsc daje krajowi, rządowi i partii. Na pierwszy rzut oka w każdym przypadku wydaje się co innego i w każdym relatywnie niewiele. Przynajmniej w krótkim terminie, bo w dłuższym być może Jarosław Kaczyński widzi w brylancie – jak nazywa Mateusza Morawieckiego – nie tylko błyskotkę, lecz także kandydata na delfina. Sukces kandydata będzie trwał tak długo, jak długo nie uwierzy, że został wybrańcem. Jeden delfin już raz w to uwierzył i dzisiaj nie jest nawet kandydatem na kandydata, który mógłby myśleć o sukcesji po liderze PiS.
Nieoczekiwana zmiana miejsc