Dzieci biorą się z nadmanganianu potasu – zalecał tłumaczyć maluchom Antoni Słonimski, gdy te zapytają, skąd się wzięły. Kiedy będą mieć wątpliwości, zawsze można powiedzieć, że się niedosłyszało pytania. Ale w Polsce od lat dzieci jest coraz mniej i dopiero zbiorowy wysiłek PiS ma tę sytuację zmienić. Natomiast zaczęło u nas przybywać symetrystów.
W przeciwieństwie do dzieci nie biorą się oni z nadmanganianu potasu. Choćby dlatego, że substancją tą odkaża się wrzody, a śledząc reakcje obozu liberalnego widać, że ma on symetrystów za wrzód na swoim zdrowym ciele (zwłaszcza na najzdrowszej części, tej poniżej pleców). Reakcji obozu prawicowego śledzić nie ma sensu, bo ten epidemii symetryzmu dostrzec nie potrafi. Przede wszystkim dlatego, że po prawej stronie wszystko jest cudownie proste: są swoi i zdrajcy ojczyzny. A zdrajcy, jak wiadomo, są na żołdzie kanclerz Angeli Merkel, ich dziadkowie zaś służyli w Waffen-SS (telewizja rządowa znajdzie już zdjęcie, by to udowodnić).
Poza tym obóz władzy właśnie wszedł w fazę amoku po tym, jak jego pomniejsi członkowie uświadomili sobie, że władza daje dostęp do kasy – takiej wręcz nie do rozklejenia. Notabene faktycznie widać tu dobrą zmianę. Kiedyś pieniądze ze spółek Skarbu Państwa wyprowadzało się tak dyskretnie, że nawet przy stole zastawionym ośmiorniczkami wspominano o tym jednym zdaniem, wtrąconym między rytualny bluzg. Teraz o przekręcie na 19 mln zł informuje się obywateli przy pomocy billboardów w całym kraju. A pomysłodawcy operacji są tak nią zachwyceni, że należy się spodziewać, iż rychło wyprowadzą z Polskiej Fundacji Narodowej pozostałe 81 mln. Te, co to jeszcze są na jej koncie. Informując przy okazji rodaków wielkimi bilbordami (po 5 tys. zł za sztukę), że: „Musimy mieć silniejszą armię, a nie taką, jaka była” albo że: „Polska będzie rosła w siłę, a ludziom żyło się dostatniej”.
W realiach, gdy obóz władzy jest na prostej drodze do zbiorowego orgazmu, bo uświadomił sobie, że wolno mu wszystko, trudno oczekiwać, że dostrzeże nagły przyrost pogłowia symetrystów. Zostawmy więc rządzących chwilowo na boku. Niech wytarzają się w swym szczęściu po latach przymusowego postu i wróćmy do obozu liberalnego. Dla niego pytanie: „skąd się biorą symetryści?” okazuje się kluczowe, bo dotąd także dla nich świat był bardzo prosty. Był on – światły, elitarny, nigdy się niemylący, genialny i europejski oraz byli faszyści z PiS. Kiedy ci zakwalifikowani do obozu prawicy wspominali coś krytycznego na temat tych z obozu liberalnego, wystarczyło zakryć uszy. A przychodziło to tym łatwiej, że krytyka często mieszała się z obelgami i pomówieniami o zdradę.
Jednak co zrobić, jeśli niewygodne kwestie porusza ktoś, kto wygląda jak swój, zachowuje się jak swój, ba! – nawet formułuje myśli jak swój? A jednocześnie zadaje bardzo wredne pytania. I to tak wredne, że odpowiedź na nie mogłaby podać w wątpliwości pewniki, że elita obozu liberalnego jest z definicji genialna. Podkopywanie samooceny przez ludzi, którym nijaki nie da się przyprawić gęby faszysty z PiS, wprawia elity w stupor. Porównywalny dysonans poznawczy musiał przeżywać Krzysztof Kolumb po tym, jak przepłynął Atlantyk i odkrył ląd nijak niepasujący do opisów Indii. Po prostu zgroza...
Już jakiś czas temu, podczas audycji w radiu TOK FM, rozochocona Dominika Wielowieyska zagalopowała się w krytyce własnego obozu. „Czyżbyś, Dominiko, była symetrystką?” – zapytał zimno Tomasz Lis. Na dźwięk tego jednego słowa dziennikarka zbladła tak mocno, że było to widać nawet przez radioodbiornik. „Ależ skądże, Tomku” – wyszeptała. Obserwacja, że swoi mogą przejść na stronę symetryzmu zaczęła rodzić podejrzenie, iż jest to choroba zakaźna przenoszona drogą kropelkową. Co powoduje, że symetrystę można dotknąć jedynie kijem. Bo zakażenie się grozi wyrzuceniem z obozu elity na zbity pysk. Dlatego Jacek Żakowski sierpniowy wywiad z Agnieszką Holland na wszelki wypadek zaczął od pytania: „Czy jest pani symetrystką?”, zasłaniając zapewne przy tym dyskretnie usta maseczką chirurgiczną. Na szczęście dla niego seria epitetów pod adresem wspomnianej przypadłości, jaką wyrzuciła z siebie światowej sławy reżyserka, świadczyła o jej znakomitym zdrowiu.
Wkrótce prasę obozu liberalnego zalały publikacje postulujące wytępienie przypadłości symetrystycznej. Całe grono szacownych autorów eksponowało, że reaguje na nią jak bolszewicy na herezje Trockiego po wytycznych Stalina. Czyli należy wziąć czekan i przywalić nim heretykowi w łeb. Bo wiadomo, że w takim stanie odszczepieniec traci chęć do polemizowania, a nawet krytyki.
Ale wszystkie te działania nie przyniosły odpowiedzi na najważniejsze pytanie – skąd się bierze symetryzm? A bez odkrycia źródła choroby niezwykle trudno ją leczyć, o zapobieganiu nie wspominając. Na szczęcie nieoceniona prof. Magdalena Środa z początkiem września ogłosiła na Twitterze, że „symetryzm jest zbrodniczy”. To spostrzeżenie jest jak światełko w tunelu. Rzeczy zbrodnicze są na pewno złe, a najbardziej złe jest oczywiście zło. Ergo symetryzm bierze się ze zła. W tym momencie jesteśmy w domu. Tylko niekoniecznie takim, jaki marzyłby się prof. Środzie. Zło ma bowiem wiele źródeł. Rodzi się z nadużyć władzy, deprawacji elity, oderwania od rzeczywistości ludzi, który są autorytetami i wywierają przemożny wpływ na opinię publiczną, zepchnięcia na margines kwestii dobra wspólnego oraz wielu, bardzo wielu innych czynników, występujących w sytuacji, gdy w państwie silni mogą wszystko, a słabych traktuje się przedmiotowo. W Polsce owe czynniki, generujące zło powszechne, jak na złość zadają się być zupełnie ponadpartyjne, a do tego wieczne.
Natomiast wirus symetryzmu sprawia, że zamiast widzieć źdźbło w oku tych drugich i nie dostrzegać belki w oku swoich, po prostu wszędzie widzi się belki. Ot, tajemnica źródeł epidemii. Na szczęście jest jeszcze nadmanganian potasu idealny na wirusy i symetrystów.