Ostrzeżenia meteorologów o zbliżającej się powodzi nie zaalarmowały Rządowego Centrum Bezpieczeństwa. Instytucja ta od pół roku jest w rozsypce.
Powódź mogłaby wyrządzić mniejsze szkody w Małopolsce i województwie świętokrzyskim, gdyby aktywniej już w weekend 15 i 16 maja w podwyższonej gotowości funkcjonowało MSWiA. Tak twierdzą eksperci, z którymi rozmawialiśmy. Nie winią jednak za tę sytuację Jerzego Millera. – Minister nie musi być alfą i omegą. Istnieje wyspecjalizowana instytucja, jaką jest Rządowe Centrum Bezpieczeństwa, a w samym resorcie jest pion zarządzania kryzysowego – ocenia jeden z naszych rozmówców.
Według nieoficjalnych informacji dane od synoptyków mogły zostać w RCB zlekceważone, bo jednostka ta jest rozbita po ostatnich zmianach. W „DGP” opisywaliśmy, jak w tajemniczych okolicznościach na przełomie roku odwołano dyrektora RCB Przemysława Gułę. Doświadczonego funkcjonariusza BOR, a jednocześnie lekarza specjalizującego się w medycynie ratunkowej zastąpił funkcjonariusz ze sztabu Straży Granicznej. W ślad za Gułą odeszło wtedy z centrum około dziesięciu kluczowych pracowników – m.in. niemal cały zespół analiz.

RCB w defensywie

To ich brak mógł spowodować, że szef MSWiA i rząd nie mieli pełnej świadomości zagrożenia. Miller nie mógł więc skorzystać ze specjalnych uprawnień, które nadaje mu ustawa o zarządzaniu kryzysowym. Jej przepisy zakładają, że w sytuacjach niecierpiących zwłoki zarządzanie kryzysowe sprawuje właśnie minister spraw wewnętrznych. Wszystkie jego decyzje dopiero później – na posiedzeniu – akceptuje Rada Ministrów.
W konsekwencji dopiero w poniedziałek rano administracja rządowa zaczęła reagować. Minister Miller zaczął dzień od telekonferencji z wojewodami z południowej Polski. Tamte tereny już od kilkunastu godzin zalewała wówczas pierwsza fala powodziowa. Po zakończeniu spotkania, ok. godziny 10, resort opublikował pierwszy komunikat.
– Widać, że Rządowe Centrum Bezpieczeństwa i resort były w defensywie, nie przewidywały rozwoju sytuacji – uważa inny ekspert od zarządzania kryzysowego. Jego zdaniem to, co wydarzyło się w ostatnich dniach w Warszawie, jest dowodem, że wczesna reakcja może pozwolić na pełną wygraną z żywiołem.

Meteorolodzy ostrzegali

Tej wczesnej reakcji zabrakło na poziomie centralnym. Pierwszy alarmujący komunikat eksperci z Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej (IMGW) rozesłali już w piątek 14 maja w samo południe. – Ostrzegaliśmy przed intensywnymi opadami na Śląsku i w Małopolsce. Dostali go wszyscy od Polskiej Agencji Prasowej po instytucje rządowe. Brzmiał mocno, bo jesteśmy doświadczonymi ludźmi i pamiętaliśmy, że powódź w 1997 roku też zaczęła się z początkiem weekendu – usłyszeliśmy w IMGW.
Agencja PAP opublikowała komunikat tuż przed godziną 13, cytując go niemal w całości. Wyraźnie wybito w nim, że intensywne opady deszczu mogą spowodować m.in. zniszczenia zabudowań, dróg i mostów, a także, że stworzą zagrożenia dla życia. Kolejne ostrzeżenie meteorolodzy wydali w sobotę o godzinie 15. Już wówczas pisali wprost o powodzi zagrażającej Dolnemu Śląskowi i Opolszczyźnie. – Myślę, że piątkowy i w konsekwencji sobotni komunikat meteorologiczny nie został po prostu zrozumiany, bo alarm powinien zabrzmieć w Rządowym Centrum Bezpieczeństwa i MSWiA – mówi nam ekspert od zarządzania kryzysowego.



Nie wiadomo, dlaczego w RCB, gdzie służba dyżurna pracuje całą dobę, nie wszczęto alarmu. – Tam powinny się spotkać informacje z Instytutu Meteorologii, pogłębione o aktualne informacje od wojewodów, a istniejący wydział analiz na tej podstawie powinien zaprogramować pierwsze działania – mówi były urzędnik RCB.
Niewiele działo się w MSWiA. – Pan minister Jerzy Miller pracował w sobotę. W resorcie było bardzo ważne spotkanie – zapewnia rzecznik ministra Małgorzata Woźniak. Gdy dopytywaliśmy, czy było ono związane z możliwą powodzią, odparła: – Nie mogę powiedzieć, ale wojewodowie byli w stałym kontakcie z ministrem.

Warszawa ocalona

Dzięki intensywnej akcji także wczoraj stolica odparła atak wielkiej wody. Groźba powodzi wywołała jedynie chaos komunikacyjny na praskim brzegu Wisły. Z ruchu został wyłączony Wał Miedzeszyński, położony w bezpośredniej bliskości Wisły. Według ekspertów istniało niebezpieczeństwo zarwania się jezdni.
Na przyjęcie fali kulminacyjnej przygotowywało się województwo pomorskie – brzeg Wisły na wysokości Tczewa strażacy wzmocnili, układając kilometrowy kołnierz z worków. W Bydgoszczy wylała rzeka Brda. Ale tamtejszy sztab kryzysowy ocenia sytuację jako lepszą od przewidywań. Trwała również dramatyczna walka w okolicach wsi Świniary, gdzie Wisła w niedzielę przerwała wał.
Późnym popołudniem premier Donald Tusk zapowiedział, że jeszcze dziś przedstawi na Radzie Ministrów projekt dotyczący wielomiliardowej pomocy dla terenów dotkniętych powodzią. Pomoc ma być przeznaczona m.in. dla ludzi, którzy będą musieli remontować i odbudowywać swoje domy.
Tylko ubezpieczeni dostaną pieniądze od Brukseli
Unia Europejska nie zrekompensuje strat spowodowanych zniszczeniem przez powódź domów, które nie zostały ubezpieczone. Niemal wszystkie inne skutki kataklizmu mogą zostać przynajmniej częściowo naprawione przez Brukselę. Najszybciej zostaną wypłacone środki z tzw. funduszu solidarności. Unia Europejskiej utworzy dla Polski taki pakiet pomocy bezzwrotnej, o ile rząd w ciągu dziesięciu tygodni od rozpoczęcia powodzi udowodni, że straty z tego powodu przekraczają 2,1 mld euro. Gdyby okazało się, że dochodzą nawet do 3 mld euro, wartość funduszu solidarności wyniesie ok. 100 mln euro.
Pomoc otrzyma rząd. Będzie mógł z niej korzystać przez rok. Zostanie przeznaczona na cele zawarte w odrębnej umowie z Komisją Europejską. – Chodzi o naprawę szkód spowodowanych bezpośrednio przez powódź: remonty dróg, linii kolejowych, sieci energetycznych, szkół, szpitali – tłumaczy „DGP” Danuta Huebner, przewodnicząca komisji ds. pomocy regionalnej w Parlamencie Europejskim.
Większość tej pomocy otrzymają władze samorządowe. Właściciele domów zniszczonych przez powódź mogą dostać z funduszu solidarności pieniądze tylko na tymczasowe schronienie.
Huebner zachęca też rząd do rewizji programów w ramach Wspólnej Polityki Rolnej (CAP). – Jeśli jakiś samorząd chciał zbudować nową drogę, teraz może z pieniędzy odłożonych na ten cel odnowić drogę zniszczoną przez powódź – wyjaśnia Huebner.