W tym najważniejszym i mającym jak na warunki konspiracji ogromny zasięg piśmie we wrześniu 1943 r. ukazał się artykuł „O jaką Polskę walczymy”. Cóż, walczymy o Polskę ludową, chociaż, jak podkreślano, daleką od komunizmu. Publikacja wywołała pewne zamieszanie w podziemiu, niemniej Testament Polski Walczącej, uchwała konspiracyjnych stronnictw politycznych, powtórzył główne myśli artykułu: „Celem polityki społecznej będzie pełne wyzwolenie człowieka pracy, jej zadaniem – takie kształtowanie społecznych warunków, aby jego wola, chęć i zamiłowanie do pracy oraz, co za tym idzie, możliwość ujawnienia swych wartości stale się potęgowały. Człowiek poczuje się wolnym od troski o pracę, o środki utrzymania, będzie mógł rozwijać się w obranym kierunku działalności”. I tak dalej.
Co było potem, wiadomo. Przyszli Ruscy, powstała Polska nie tyle ludowa, ile stalinowska. Ludzie patriotycznej lewicy albo musieli podporządkować się stalinowcom, albo czekać na wyrok (nieraz i na to, i na to). Nie inaczej było z aktywnymi Polakami spoza lewicy. W powojennych latach Polskę zgnieciono buciorami, nie dokonał tego kapitalizm.
I czasami myślę, że w tamtych wydarzeniach, zdawałoby się odległych, tkwi przyczyna słabości polskiej lewicy. W najbliższych wyborach prezydenckich występuje aż troje kandydatów lewicowych, ale jeżeli wspólnie zyskają 10 proc. głosów, to będzie święto. W kraju nieustannych reform i transformacji, wiecznego poczucia krzywdy i wielkiego złodziejstwa ze strony elit, lewica powinna dzielić i rządzić. Nie dziwiłaby nawet liczba kandydatów, ciekawe byłoby, czy dojdzie do drugiej tury z parą socjalistów.
Elektorat hipotetycznie lewicowy zagospodarowała prawica. Może dlatego, że zbyt brutalnie historia rozprawiła się z Polską, a nie z polskim ludem. Krzywda, aby była paliwem lewicowego resentymentu, musi pochodzić ze strony „panów” – uprzywilejowanych warstw czy klas. U nas krzywda ze strony władzy politycznej, tak często obcej, kładzie fundament emocji okradzionego i wyzyskiwanego narodu.©Ⓟ