Niby było wiadomo, że po ujawnieniu przez tygodnik „Wprost” podsłuchanych rozmów Donald Tusk ma tylko trzy rozwiązania: dymisja, wotum zaufania albo wcześniejsze wybory. Taka afera niejednego polityka zmiotłaby z powierzchni ziemi, bo nic tak nie podkopuje zaufania wyborców, jak nieudolność. Rząd dał się miesiącami podsłuchiwać i polityczna odpowiedzialność za ten blamaż spada na premiera. Dlatego wczoraj Donald Tusk zagrał va banque. Wyszedł na sejmową mównicę i ogłosił, że wybiera wotum.

I co? Opozycja znów zaskoczona. Nieprzygotowana, bez planu, bez pomysłu, zdziwiona, że nie wzięto pod uwagę akurat jej pomysłów i propozycji. Że to premier narzuca zasady gry. Bo przecież taka afera...

Przez ostatnie dni Tusk powtarzał, że jego rząd nie ulegnie szantażowi przestępców, i wczoraj pokazał, jak się walczy do końca. Wniosek o wotum zaufania był próbą wyjścia z politycznego klinczu i przejęcia inicjatywy. W myśl zasady: jak nie potraficie wziąć władzy w demokratyczny sposób, to siedźcie cicho i czekajcie na swoją szansę. Żale opozycji, że nie przystoi, by skompromitowana partia pozostała u władzy, to tylko wołanie na puszczy. Polityka to nie jest zabawa dla grzecznych dzieci. Jeśli opozycja nie przyswoiła tej wiedzy, niech jeszcze raz dokładnie przesłucha taśmy „Wprost”.