Luksusowy wycieczkowiec Costa Concordia osiadł na mieliźnie u wybrzeży Toskanii i zaczął nabierać wody.
Początkowo wydawało się, że awaria zakończy się bez większych problemów i żadnych konsekwencji dla ludzi, a media informowały nawet o szczęśliwym zakończeniu ewakuacji. O dramacie zaczęto mówić około godz. 2 w nocy, gdy okazało się, że podczas ewakuacji i schodzenia do szalup ratunkowych nieznana liczba ludzi wskoczyła w panice do wody lub do niej wpadła.
Świadkowie poinformowali, że 70-letnia pasażerka, która wypadła z szalupy do wody, zmarła w następstwie wychłodzenia organizmu.
Długi na 290 metrów wycieczkowiec osiadł na mieliźnie w pobliżu małej wyspy Giglio. Wieczorem w piątek zaczął nabierać wody, skała rozerwała część kadłuba i przechylił się o 20 stopni - wynika z komunikatu straży przybrzeżnej. W ewakuacji pasażerów uczestniczyły statki straży, śmigłowce a także inne jednostki, m.in. kursujące tamtędy promy.
Wielu ewakuowanych dotarło na wyspę Giglio, gdzie udostępniono im wszystkie możliwe miejsca noclegowe. Część osób spędziła noc w kościele.
Na pokładzie było dwunastu Polaków
Armator statku podał w sobotę, że wśród ludzi prawie 100 narodowości, którzy znajdowali się na pokładzie statku, było dwunastu Polaków. Wcześniej polskie władze konsularne we Włoszech mówiły o co najmniej pięciu obywatelach polskich - członkach załogi i pasażerach.
Jak informował kapitanat pobliskiego portu Livorno, pełna weryfikacja list pasażerów potrwa jeszcze długo. Cała operacja ustalania losu wszystkich 4200 osób, które były na pokładzie, jest o tyle utrudniona, że ludzie ewakuowani ze statku, w tym cudzoziemcy z wielu krajów, dotarli szalupami ratunkowymi i helikopterami do kilku miejsc na lądzie.
Armator: przyczyny awarii nie są jeszcze potwierdzone i będą wyjaśniane
Pasażerowie powiedzieli włoskim mediom, że w czasie kolacji usłyszeli hałas, po którym zgasło światło. Początkowo wyjaśniano, że to awaria prądu. Ale następnie statek przechylił się, ludzie zaś wystraszyli się widząc, że talerze spadają ze stołów.
Wkrótce potem okazało się, że wszyscy muszą opuścić pokład. "To były sceny jak z Titanica" - powiedziała agencji Ansa uczestnicząca w rejsie dziennikarka Mara Parmegiani. W czasie ewakuacji słychać było krzyki i płacz.
Do awarii doszło dwie godziny po wypłynięciu ogromnego statku z portu Civitavecchia niedaleko Rzymu. Podczas rejsu z Savony w Ligurii miał też zawinąć na Sycylię, Sardynię, do Barcelony i Marsylii.
Wszczęto śledztwo w sprawie przyczyn katastrofy. Ansa, powołując się na osoby prowadzące postępowanie, podawała, że wycieczkowiec mógł obrać zły kurs i dlatego uderzył dnem o skały podmorskie. Według nieoficjalnych informacji statek miał płynąć w odległości 5 mil morskich od brzegu, tymczasem był 500 metrów od lądu.
Włoska agencja prasowa przypomina również zdarzenie, które po wypadku nabrało według niej szczególnego znaczenia. Podczas tradycyjnego "chrztu" statku 2 września 2005 roku w stoczni w Sestri Ponente koło Genui butelka szampana nie rozbiła się o kadłub. Zgodnie z przesądem, że nierozbita butelka może przynieść pecha, pracownik stoczni rozbił ją ręcznie. Jednostkę poświęcił ówczesny arcybiskup Genui, obecny watykański sekretarz stanu kardynał Tarcisio Bertone.