Głosowanie przez internet znacząco poprawiłoby frekwencję, ale brak politycznej woli, by wprowadzić taką możliwość - uważa Polska Partia Internetowa. Internauci nie są sterowani, to elektorat, którego politycy się boją - argumentowali w czwartek jej członkowie.

W czwartek w Katowicach PPI zorganizowała konferencję prasową pt. "Kto obawia się w Polsce demokracji?". W ostatnich miesiącach członkowie tej partii prowadzili kampanię na rzecz możliwości głosowania w wyborach przez internet.

"Do wszystkich parlamentarzystów wysłaliśmy imienne listy w tej sprawie. Otrzymaliśmy pięć odpowiedzi, od PO i PSL - ani jednej. Odpowiedział nam klub SLD" - relacjonował przewodniczący PPI Piotr Zemelka. W odpowiedziach, które PPI otrzymała, parlamentarzyści pisali, że albo się nie da wprowadzić tej formy głosowania, albo nie ma takiej woli politycznej, albo na taką zmianę jest zbyt wcześnie.

Działacze PPI zaznaczyli jednak, że przed kilkoma dniami odbywały się wybory w Estonii, w których po raz pierwszy można było głosować za pośrednictwem internetu. Na 913 tys. uprawnionych wyborców 140 tys. osób skorzystało z takiej możliwości.

Ponadto zdaniem członków PPI wprowadzenie głosowania przez internet nie wiązałoby się z żadnymi nakładami finansowymi, nie jest do tego potrzebny podpis elektroniczny. Jak mówią opracowali sposób bezpiecznego i zgodnego z wymogami głosowania.

Polska Partia Internetowa oficjalnie zainaugurowała działalność z końcem października 2010 r. Jej jedyne biuro (12 m kw.) mieści się w Katowicach. Jak mówią, większych powierzchni nie potrzebują, bo wszystko załatwiają w internecie. Jak podaje Zemelka, partia obecnie liczy prawie tysiąc członków. Przedstawiciele jej obecnego kierownictwa - oprócz Zemelki m.in. Leszek Lacheta - deklarowali w październiku, że założyli partię, ponieważ nie identyfikują się z żadnym z ugrupowań obecnych na scenie politycznej. Kiedyś obaj należeli do Unii Wolności.