GRZEGORZ OSIECKI:
Lewica proponuje wszystkim partiom wystawienie jednego kandydata w wyborach prezydenckich. Poprzecie ten pomysł?
DR MAREK MIGALSKI*:
Nie. To jest niedobre dla Polski. Tragedia nie jest powodem do zawieszania demokracji, a demokracja oznacza wybór. Chodzi tylko, by wybory odbyły się w godnej i spokojnej atmosferze, a nie, by nie odbyły się wcale.
Ale mamy sytuację nadzwyczajną. Ten pomysł nie ma żadnych zalet?
Żadnych. Po pierwsze bardzo trudno byłoby znaleźć takiego kandydata. Po drugie to byłoby oszukiwanie wyborców. Bo my się bardzo różnimy, a wybór jednej osoby nie jest żadnym wyborem. Do tego ten pomysł nie jest zgodny ani z literą prawa, ani z duchem demokracji.
Powinni zetrzeć się kandydaci partyjni?
Powinni być kandydaci popierani przez partie i jestem przekonany, że PiS, jak każda poważna siła polityczna, powinno wystawić kogoś takiego.
Kandydatem powinien być Jarosław Kaczyński?
To nasz najlepszy kandydat. I gdyby to ode mnie zależało, i gdyby Jarosław Kaczyński był emocjonalnie zdolny po tej tragedii, to uważam, że to absolutnie naturalna i najlepsza kolej rzeczy. Ale wszystko zależy od tego, jak zniesie los współczesnego Hioba.
Byłby w stanie kierować partią i podejmować kluczowe decyzje?
Jestem o tym przekonany.
A jakaś inna kandydatura wchodzi w grę? Słyszeliśmy o prof. Michale Kleiberze, Zbigniewie Romaszewskim, Zbigniewie Ziobrze?
Każda z tych postaci ma swoje zalety, ale wszyscy mają jedną wspólną wadę – są słabszymi kandydaturami niż Jarosław Kaczyński. I można rozważać tylko wtedy, gdy prezes PiS nie zdecyduje się na start.



Ta kampania bardzo się będzie różniła od dotychczasowych?
Myślę, że będzie wyjątkowa w historii świata. Nie będzie polegała na objeżdżaniu miast i miasteczek, bo nasz kandydat, gdyby był nim Jarosław Kaczyński, nie będzie miał na to siły.
To będzie starcie osobowości. Wiadomo, czego można się spodziewać po Bronisławie Komorowskim. Wiadomo, czego można się spodziewać po kandydacie PiS.
Do tej pory było tak, że nawet jak zaczynało się spokojnie, to potem jeden kandydat powiedział słowo za dużo i spokój się kończył. Wszyscy są chyba w atmosferze i nastroju do poważnej debaty, a nie urządzania igrzysk. Nie sądzę, by ktoś rozpoczął taką eskalację, to byłby błąd. Wyborcy go za to skarcą.
Są na to jakieś dowody?
Ci, którzy nie potrafią wczuć się w atmosferę powagi, za to płacą. Np. sposób komunikowania się marszałka Komorowskiego jest zupełnie odklejony od panujących nastrojów. I nie chodzi o to, co mówi, bo gdy czyta się te wystąpienia, to są one niezłe. To było widać na placu Piłsudskiego, gdzie był jedynym nieoklaskiwanym mówcą. Żyjemy w nowej sytuacji, a marszałek tego nie zauważa.
A może chce być neutralny, nie poddawać się emocjom?
Można sprawować funkcję i jednocześnie czuć to, co się dzieje w społeczeństwie. Co było na przykład widać w zachowaniu premiera Donalda Tuska. W tym co mówi, a przede wszystkim, jak mówi. To człowiek, który rozumie i czuje jak większość z nas. Te dni pokazały, jaka jest różnica klasy między Tuskiem a tymi, którzy ubiegali się o zaszczyt reprezentowania PO w wyborach prezydenckich. Komorowski jest problemem dla PO, ale i tak mają szczęście, że nie wybrali Sikorskiego.
*Marek Migalski, europoseł PiS, politolog