Prezydent pod tym względem nie zawodzi, gdyż – jak wiemy z lektury chociażby takich książek jak wydane niedawno „Ostrzeżenie” autorstwa anonimowego współpracownika prezydenta – uwielbia znajdować się w centrum uwagi. A taką okazję zapewniają mu konferencje prasowe.
Kiedy więc Trump wylądował w Wielkiej Brytanii i spotkał się z sekretarzem generalnym NATO Jensem Stoltenbergiem, postanowił przywalić prezydentowi Francji. Temu samemu, który jeszcze całkiem niedawno gościł go na paradzie wojskowej w Paryżu i z którym Trump zaliczył najdłuższy prezydencki uścisk swojej kadencji.
Macron oberwał oczywiście za komentarz o śmierci mózgowej NATO. Lokator Białego Domu zrugał lokatora Pałacu Elizejskiego mówiąc, że nie można po prostu chodzić po mediach i „opowiadać takie rzeczy o NATO”, bo jest to oznaka „braku szacunku”, a przecież Macron miał „bardzo ciężki rok”, w związku z czym bardziej niż ktokolwiek potrzebuje Sojuszu.
Tak, prezydent USA zbeształ innego lidera państwa członkowskiego NATO za to, że mówi o Sojuszu z „brakiem szacunku”. Ten sam, który wcześniej nazwał Sojusz „przestarzałym”, na początku swojej kadencji kwestionował art. 5, a Bob Woodward w książce „Strach” opisał, jak współpracownicy wywieźli go z Białego Domu, aby zamknąć w specjalnym pokoju bez telewizorów i za pomocą obficie ilustrowanych plansz wytłumaczyć, po co Waszyngtonowi są sojusznicy (uwaga, spoiler – nie udało się).
Trump na swoją obronę dodał jednak, że sam ciskał piorunami w zbożnym celu, bo dzięki temu sojusznicy z NATO zaczęli więcej wydawać na wojsko. Owszem, dobrze było potrząsnąć lekko ospałą Europą. Ale Macron też chciał potrząsnąć, tylko z innego powodu.
Z jakiego, w opublikowanej wczoraj na łamach „The New York Times” opinii, tłumaczy Iwan Krastew.
Politolog postawił tezę, że Europejczycy nie dlatego chcą się zdystansować od Stanów Zjednoczonych, bo nie lubią Trumpa – w końcu w przyszłym roku, a najdalej w 2024 r. 45. prezydenta ktoś zastąpi. Zdaniem Krastewa Stary Kontynent chce się zdystansować wobec Ameryki, bo nie wierzy w to, że po Trumpie w Białym Domu zajdzie radykalna zmiana.
Gdyby 46. prezydent także okazał się eurosceptykiem postrzegającym Unię Europejską jako konkurencję, a nie strategicznego partnera, byłoby to z pewnością dla NATO wyzwanie znacznie poważniejsze niż praktycznie dowolne zagrożenie z zewnątrz. Ale diagnoza Krastewa jest na właściwym tropie także dlatego, że mało optymalnym scenariuszem jest ten, gdy polityka zagraniczna zależy od tego, kto akurat rządzi w danym kraju. W końcu kompletne zmiany kursu wraz ze zmianą na tronie to coś bardziej kojarzonego z bliskowschodnimi satrapiami niż dojrzałymi demokracjami. Dzisiaj dowodzi ktoś, komu miło brzmi nazwa Fort Trump. Ajutro?
Jak na razie Sojusz wykazał olbrzymią wprost umiejętność adaptacji do zmieniających się okoliczności. Nie odbywa się to co prawda szybko, ale konsekwentnie. Kiedy Amerykanie postanowili odwołać się do art. 5 w przededniu wojny z terroryzmem, w Sojuszu można było wyczuć lekki niepokój, że to jest ta chwila, której wszyscy się obawiali – kiedy jeden z członków mówi „sprawdzam”. NATO nie zawiodło. Nawet jeśli późniejsze działania w wojnie z terroryzmem doprowadziły do powstania przepaści między dwoma brzegami Atlantyku.
Wielu ekspertów jest jednak zdania, że wymiana ostrzejszych komentarzy niewiele zmienia w rzeczywistości Sojuszu. W końcu dopóki trwa wewnętrzna debata, trudno mówić o martwicy mózgu, a strategiczne cele pomimo pewnych punktów zapalnych zostały te same. Co więcej, wyzwania przyszłości rysują się tak duże, że najrozsądniej będzie, jeśli oba brzegi Atlantyku stawią im czoła ramię w ramię. Klimat. Chiny. Naddźwiękowe rakiety balistyczne z Rosji.
Dlatego na razie publicznych ostrzeżeń o przyszłości Sojuszu nie należy traktować jak kasandrycznych zapowiedzi, ale jak zaproszenie do debaty. W NATO trochę jak w związku, problemy lepiej przegadywać na bieżąco, bo inaczej będą się odkładać i psuć satysfakcję z bycia razem. Dlatego nawet jeśli zaproszenie do pogadanki wydaje się obcesowe – jak Trump w liście do prezydenta Turcji Recepa Tayyipa Erdoğana „Twardzielu, zadzwonię później” – to i tak warto rozmawiać.