ikona lupy />
Bartosz Turek główny analityk HRE Investments / DGP
Żadne z niemieckich miast nie odważyło się dotąd na tak rewolucyjny krok. Wczoraj Senat Berlina, czyli regionalny rząd, przyjął prawo zakazujące na pięć lat podnoszenia cen wynajmowanych mieszkań i wprowadzające czynsz maksymalny. Chce w ten sposób ograniczyć napięcia społeczne.
– Musimy chronić mieszkańców miasta. W końcu aż 85 proc. berlińczyków to najemcy – przekonywała berlińska senatorka ds. budownictwa i rozwoju miasta Katrin Lompscher na niedawnym spotkaniu z grupą zagranicznych dziennikarzy. Polityk lewicowej partii Die Linke stała się twarzą budzącego wielkie kontrowersje projektu. Jej ugrupowanie od 2016 r. współrządzi Berlinem w koalicji z socjaldemokratami oraz Zielonymi.
Czynsze rosną w całych Niemczech, ale w Berlinie wzrost ten był najbardziej gwałtowny: od 2008 r. o ponad 100 proc. Wynajęcie metra kwadratowego mieszkania kosztuje dziś średnio 11,58 euro netto, czyli bez kosztów eksploatacji. W atrakcyjnych lokalizacjach stawki sięgają ponad 20 euro za metr kwadratowy. To wprawdzie wciąż poniżej poziomu niektórych zachodnioniemieckich miast, jak Monachium czy Hamburg, nie wspominając nawet o innych europejskich stolicach, jak Paryż czy Londyn. Jednak także dochody berlińczyków są niższe niż w wymienionych metropoliach.
Gdy na berlińskim rynku pojawia się przyzwoite mieszkanie do wynajęcia w przystępnej cenie, oglądać je przychodzą tłumy. Niższe dochody czy obco brzmiące nazwisko nierzadko dyskwalifikuje kandydata na najemcę już na starcie. – Kolejka chętnych do wynajęcia jednego z mieszkań, które oglądałem, ciągnęła się kilka pięter w dół, a wcale nie był to atrakcyjny lokal – opowiada DGP Daniel Wyszczelski, który niedawno sprowadził się do Berlina. Chociaż niemieckie prawo daje dużą ochronę najemcom, to nie jest rzadkością, że np. seniorzy zmuszeni są do wyprowadzki z mieszkań, w których spędzili większość życia. Dzieje się tak, gdy nowi właściciele, często koncerny z branży nieruchomości, modernizują budynki i zgodnie z prawem podnoszą czynsze do wysokości dla nich niedostępnej. Mówi się wręcz o zjawisku wypędzania najemców.
– Tysiące ludzi w Berlinie boi się dziś utraty mieszkania – przyznaje w rozmowie z DGP prezes Berlińskiego Stowarzyszenia Najemców Reiner Wild. – Nie chcemy, by miasto poszło drogą Londynu czy Paryża, gdzie wielu ludzi o niskich czy średnich dochodach musi cisnąć się na bardzo małych powierzchniach. Wprawdzie zazwyczaj standard jest przyzwoity, ale przypomina to czasy industrializacji – dodał Wild.
Z tego powodu wiosną tysiące mieszkańców niemieckich miast wyszły na ulice.
Od ponad dekady gospodarka rozkwita, a ludzi gwałtownie przybywa; rocznie liczba mieszkańców Berlina rośnie średnio o 40 tys., wywierając presję na ceny nieruchomości. Według szacunków Berlińskiego Banku Inwestycyjnego (IBB) w stolicy Niemiec brakuje od 96 tys. do 135 tys. mieszkań. – Nasza sytuacja jest wyjątkowa, a to wymaga wyjątkowych rozwiązań. Dlatego zdecydowaliśmy się na radykalny krok – mówi Lompscher. Oprócz pięcioletniego zamrożenia czynszów na poziomie z 18 czerwca 2019 r. wprowadzona zostanie stawka maksymalna czynszu na poziomie z 2013 r., czyli od 5,95 euro do 9,80 euro za metr kwadratowy w zależności od roku budowy i wyposażenia.
Lompscher obiecuje też budowę nowych mieszkań komunalnych; aby zaspokoić potrzeby miasta, do 2030 r. potrzeba ich będzie jednak blisko 200 tys. We wrześniu land Berlin odkupił z rąk prywatnych za blisko 1 mld euro 6 tys. mieszkań, które sam sprywatyzował 15 lat temu.
Kampanię przeciw projektowi prowadzą opozycyjna chadecka CDU i liberalna FDP oraz przedsiębiorcy z branży nieruchomości. – Na rynku mieszkaniowym wprowadzona zostanie socjalistyczna gospodarka planowa. Władze będą ustalać i kontrolować czynsze, a właściciele mieszkań będą traktowani jak przestępcy – powiedział berliński poseł do Bundestagu Jan-Marco Luczak z CDU.
Brak mieszkań to tylko jeden z problemów niemieckiej stolicy, która stała się ofiarą własnego sukcesu. Przez lata pielęgnowano wizerunek miasta „biednego, ale sexy”, które przyciągało ludzi z całego świata. Dziś miasto liczy około 3,6 mln mieszkańców. Za imigracją nie nadążały jednak inwestycje w infrastrukturę. Dramatycznie brakuje żłobków i szkół, a urzędy są przeciążone. Sekretarz generalny chadeckiej CDU Paul Ziemiak nazwał niedawno Berlin „państwem upadłym” („a failed state”), odnosząc się do sposobu zarządzania miastem. W minioną środę blogger Daniel Fallenstein opublikował felieton, w którym postuluje pozbawienie Berlina statusu jednego z 16 krajów związkowych Niemiec i włączenie go do okalającego miasto landu Brandenburgia. „Berlin jako polityczny twór jest w tej chwili taką ruiną, że żadna reforma go nie uratuje. Kraj związkowy Berlin musi umrzeć” – napisał Fallenstein. ©℗

opinia

Zakaz podnoszenia cen można łatwo obejść

Takie rozwiązanie wpolskich realiach oznaczałoby katastrofę. Wciąż borykamy się zproblemem podaży mieszkań. Liczba osób szukających lokum na wynajem stale rośnie. Także za sprawą migracji z Ukrainy. Mimo to ceny najmu od roku nie uległy większej zmianie. Stało się tak ze względu na fakt, że wPolsce wciąż opłaca się inwestować wmieszkania na wynajem, dzięki czemu zwiększa się ich liczba. Gdyby zamrożono czynsze, część mieszkań zostałaby sprzedana, arynek uległ zmniejszeniu.
Wbrew pozorom na takim rozwiązaniu długoterminowo straciliby również sami najemcy –po pierwsze mieliby problem ze znalezieniem mieszkania, po drugie inwestorzy, tnąc koszty, zrezygnowaliby z remontów iobniżali standard, po trzecie takie prawo można łatwo obejść –np. wprowadzając opłatę za wyposażenie łazienki czy obowiązek wynajmowania drogiej piwnicy. WSzwecji, gdzie wprowadzono podobne rozwiązanie, dochodziło nawet do przypadków, wktórych podpisanie umowy najmu wiązało się zkoniecznością wręczenia łapówki. Prawdziwą receptą na zbicie cen jest stymulowanie podaży.