Jeśli ktoś bardzo chce się pozbyć nadziei na to, że gatunek ludzki ma jeszcze przed sobą świetlaną przyszłość, może sobie pooglądać filmy z marszu LGBT+ w Białymstoku. Nic bowiem nie napełnia człowieka takim poczuciem beznadziei, jak oglądanie tłumu zapamiętale skandującego „Wypierdalać” w stronę spokojnie maszerujących ludzi – zwłaszcza, jeśli ten tłum używa agresywnej symboliki patriotyzmu, zawłaszczając tę obiecującą przecież cnotę dla swoich pełnych nienawiści celów.
Policja w Białymstoku / PAP / Artur Reszko
Nie ma tu miejsca na moralny symetryzm. Faceci w czerni, którzy ewidentnie pałali rządzą krwi, są w tej opowieści po ciemnej stronie mocy. Taka agresja jest niedopuszczalna – niezależnie od tego, jak bardzo przeszkadza im taki marsz, jak bardzo wzdraga ich widok osób nieheteroseksualnych, jak mocno są przekonani, że geje i lesbijki wspólnie doprowadzą nasz przeżywający kryzys tożsamości kraj na skraj obyczajowej przepaści. Można oczywiście próbować ten symetryzm wprowadzać, np. pokazując demonstracje anty-PiS-u, na których ktoś krzyczy „Precz z Kaczorem” czy „Andrzej Duda, rozchyl uda”, bądź marsze z prowokacyjną tekturową waginą na drągu. Ale po pierwsze konflikt PiS – reszta świata jest tutaj w gruncie rzeczy drugorzędny w stosunku do czystej ludzkiej agresji, jakiej byliśmy świadkami, a po drugie koń jaki jest, każdy widzi. A mam na myśli to, że jeden tłum był realnie niebezpieczny, a drugi nie – i kropka.
Marsz w Białymstoku / PAP / Artur Reszko
Reklama
Zrozumieć nie znaczy rozgrzeszyć. Ale zrozumieć zawsze warto, chociaż wcale nie po to, żeby się pochylać nad ciężkim losem agresorów. Niektórzy uważają, że przez sam fakt zrozumienia przyczynowo-skutkowych ciągów, które doprowadziły do jakiegoś wydarzenia, udzielają łaski rozgrzeszeń – „kibice są wykluczeni, stąd ich nerwy i dlatego nie wolno ich winić za to, że biją”. Otóż można rozumieć, że są wykluczeni, ale i tak ich potępiać za bicie, a nawet, o zgrozo, wsadzać do więzień. W końcu wszyscy jesteśmy tylko zbiorami atomów w deterministycznym świecie, a więc wszystko, co robimy, ma jakieś znajdujące się poza nami przyczyny, a jednak nie możemy odpuścić mówienia o winie i odpowiedzialności, bo byśmy pewnie oszaleli.
Warto jednak wiedzieć, jakie są przyczyny takich wydarzeń. Kiedy więc patrzyłam na tych wykrzykujących wulgaryzmy ludzi, bardzo chciałam zrozumieć, co sprawiło, że znaleźli się w sytuacji, w której sensownym działaniem, działaniem koniecznym i palącym wydaje się wygrażanie i opluwanie ludzi o innej orientacji seksualnej.

Reklama
Marsz w Białymstoku / PAP / Artur Reszko
Uczy się nas pojedynczych, odizolowanych cnót, które samotnie nie umieją nam skutecznie asystować w budowie lepszego świata – i stają się częścią tej siły, która wiecznie dobra pragnąc, ciągle czyni zło
Część odpowiedzi na to pytanie już znamy. Temat duchowego renesansu alt-prawicy – nie tyle konserwatywnej, co żywiołowo reagującej na wyrażany w języku tradycyjnych wartości populizm – wałkuje się bowiem na świecie od czasów recesji z 2008 r. Polska debata publiczna zaś mniej więcej od czasu wygranej PiS w 2015 r. tą kwestią zajmuje się niemal obsesyjnie. Wiemy więc już wiele o wykluczeniu, społecznym i ekonomicznym. Rozumiemy, że przekłada się ono na poczucie nieuzasadnionej klęski, które kończy się gniewem. Wiemy też, że ten gniew rośnie wraz z poczuciem zagrożenia wynikającym ze znarowienia się rzeczywistości, która postanowiła zabawić się ze zwykłymi ludźmi w rodeo: zmienia się zbyt szybko, w nieludzkim tempie, zrzucając z grzbietu co słabszych zawodników i budząc tęsknotę za dawnym porządkiem. Coraz szerszy wirtualny dostęp do obrazów dobrobytu w obliczu własnego realnego niedostatku i braku perspektyw jeszcze ten gniew napędza i w końcu zamienia go we wściekłość. Błąkałaby się ona po emocjonalnym krajobrazie społecznym bez ładu i składu, znajdując wyraz w bójkach i kradzieżach, gdyby nie to, że dostaje polityczną sankcję – bo władza została władzą, zwracając się właśnie do tej wściekłości i leżącego u jej podstaw odczucia deprywacji, nie może jej więc uciszyć, wyśmiać ani spacyfikować, bo sama stoi na zbudowanym z niej rusztowaniu.
Mariaż nostalgii z wściekłością, który zyskuje świadomość i sankcję polityczną, to mieszanka wybuchowa, dla której skutecznym lontem może być takie zjawisko jak marsz równości. Osoby LGBT+ bowiem, jak się wydaje wykluczonym, są niebezpieczne podwójnie. Z jednej strony dzierżą zaskakującą w obliczu ich realnej opresji kulturową władzę (coraz ich więcej w serialach, ujmują się za nimi celebryci, a w ogóle to stoi za nimi mityczny Soros), co pokazuje, że świat naprawdę zmienia się w nieprzewidzianym kierunku, na dobre łamiąc kulturowe dogmaty, które służyły ludzkości całe wieki. Z drugiej jednak strony geje czy osoby trans wciąż stanowią łatwy łup, ofiarę domyślną, grupę zachęcająco wrażliwą na przemoc, na której łatwo się wyładować, rzucając kamieniami – i która świetnie nadaje się na kozła ofiarnego winnego dezintegracji rzeczywistości.
Ale ta motywowana nostalgią i politycznie przebudzona wściekłość to tylko część odpowiedzi. Bo jest w emocjach tego agresywnego tłumu coś jeszcze: głębokie przekonanie o moralnej słuszności. Autentyczne moralne zapamiętanie. Oni nie krzyczą „wypierdalać” ani dla beki, ani dla draki – oni naprawdę bronią istotnych dla siebie wartości, bronią kraju przed zepsuciem i perwersją. Od ich zwycięstwa nad tęczowym tłumem zależy, jak sądzą, przyszłość świata, czyli Polski. To nie są bojówki idące na ustawkę, to bojówki pod szyldem Boga, honoru i ojczyzny. O ojczyznę tu idzie najbardziej – bo proszę zauważyć, że rzecz tak naprawdę nie w tym, żeby osoby LGBT+ przestały istnieć, wyparowały, znikły, a przynajmniej nie to jest najważniejsze. Chodzi o to, żeby ruch LGBT+ „wypierdalał” z Rzeczpospolitej. Polska to wartości, Polska to oaza dobra i porządku; walka z tym, co ją „zabrudza”, jest walką moralną.
Jest to oczywiście patriotyzm wynaturzony i chorobliwy, co do tego nie ma wątpliwości. Patriotyzm, który zatracił kontakt z innymi wartościami – tolerancją, solidarnością, braterstwem, wolnością, poszanowaniem i zdrowym rozsądkiem. I w tym sensie bojówki antygejowskie SĄ jednak wykwitem głębszego procesu, którego częścią jesteśmy w jakiś sposób wszyscy.
Jaki to proces? Za wskazówkę może posłużyć cytat z „Ortodoksji” Chestertona, konserwatysty, którego alt-prawica by nie znosiła, jeżeli zadałaby sobie trud przeczytania go: „Świat współczesny nie jest zły; w pewnym sensie w świecie współczesnym jest wręcz zbyt wiele dobra. Jest w nim pełno zdziczałych, marnujących się cnót. Kiedy system wierzeń ulega rozbiciu […], nie tylko ludzkie zło wyrywa się na wolność. To prawda, że zło rozplenia się w świecie i sieje zniszczenie. Ale cnoty też zrywają się ze smyczy i czynią szkody o wiele większe. Świat jest pełen starych, chrześcijańskich cnót, które oszalały. Oszalały, bo odizolowano je od siebie nawzajem i błąkają się samotnie” (tłum. własne).
Chesterton pisze dalej o współczesnym naukowcu, zwolenniku prawdy, który jest jednak pozbawiony współczucia – jego prawda jest twarda i bezlitosna. Pisze o społeczniku, który jest samą litością, ale nie ma uznania dla prawdy; nie interesują go fakty, lecz tylko ludzkie cierpienie, jego litość jest więc ślepa. My, współcześni liberałowie kulturowi, też jesteśmy w podobny sposób wybrakowani – tak nam leży na sercu sprawiedliwość społeczna, że jesteśmy w stanie czasem przymknąć oczy na niewygodne fakty. Wszystko to wynika z tego, że nasze życie przestało być moralną całością. Nie kształtuje się dziś człowieka, bo nie ma jak – rzeczywistość zbyt się sfragmentaryzowała, żeby wychowanie miało całościowy charakter. Nie chcąc jednak stracić z oczu treningu moralnego, uczy się nas pojedynczych, odizolowanych cnót, które samotnie, bez umiarkowania, nie umieją nam skutecznie asystować w budowie lepszego świata – i stają się częścią tej siły, która wiecznie dobra pragnąc, ciągle czyni zło.
Chesterton pisze o pewnej wersji religii jako o czymś, co nasze cnoty integrowało i nadawało im całościowy, organiczny charakter. Ja widzę to raczej przez pryzmat arystotelejskiego państwa-miasta, gdzie młody człowiek mógł wzrastać, nie tyle ucząc się biznesu, etykiety internetowej albo uprawiania ogródka, ile bycia pełnym człowiekiem, którego spójny charakter manifestuje się w jego różnorakich działaniach. Tak czy siak nie ulega wątpliwości, że żaden z tych „systemów integrujących” dziś nie działa, że dziś cnoty dostępne są raczej w pojedynczych, rozhisteryzowanych wersjach.
Wszyscy jesteśmy ofiarami tego procesu. Kibol i faszysta też, ze swoim neurotycznym patriotyzmem, ze swoją agresywną, ślepą walką o niezrozumiane do końca wartości. Gdyby ktoś taki wzrastał w moralnie zrównoważonym środowisku, przyhamowałaby go ludzka przyzwoitość.
Ale zrozumieć nie znaczy rozgrzeszyć. Ta sama przyczyna stoi czasem za różnymi skutkami, jedne są dobre, drugie złe. Deszcz odżywia rośliny i powoduje powodzie; a to, że plony i powódź dzielą ze sobą przyczynę, nie oznacza, że są równie dobre. Zwolennicy sprawiedliwości społecznej tracą niekiedy z oczu rzeczy ważne, jak spójność społeczna czy historyczny rodowód społecznego umeblowania, tak są przejęci wartością, o którą walczą. Ale to odziany w orła osiłek napadający na geja zasługuje na potępienie, kryminał, a na koniec publicznego, spektakularnego kopniaka w rzyć. Warto tylko wiedzieć, skąd się tacy silni w kupie mistrzowie biorą, choćby po to, żeby spróbować hodować ich nieco mniej. I jedną z wielu przyczyn jest moralna kulawość naszej pociętej na kawałki kultury.