"Święta Barbaro, miej ich w opiece" – głosi transparent rozłożony przez kibiców jednego ze śląskich klubów piłkarskich przed wejściem do kopalni. Obok, pod znaną z relacji telewizyjnych ścianą z żółtą mozaiką przedstawiającą górnika wyciągającego ręce do dziecka, płoną setki zniczy. Są też stroiki bożonarodzeniowe, a nawet biały miś.
"Mój mąż pracuje w tej kopalni. W dniu katastrofy był na rannej zmianie - miał szczęście, że nie na popołudniowej" – powiedziała PAP pani Eva z Karwiny, która przyjechała do kopalni z synem. "Czech, który zginął razem z Polakami, to dobry kolega męża. Pozostawił dwoje małych dzieci" – dodała ze łzami w oczach.
Przed kopalnią stała też w środę siedmioosobowa rodzina jednego z polskich górników, który zginął w katastrofie. Przed odejściem uklękli oni do modlitwy na mokrym asfalcie. Nie chcieli rozmawiać.
"To wielka tragedia. Nie pomożemy, ale cóż, tyle możemy zrobić" – powiedziała Radka z czeskiego Cieszyna zapalając znicz. Jej nieżyjący ojciec też był górnikiem.
Roman Vojar przyjechał do Karwina z żoną Moniką i 10-letnim synem Robinem. "Serce mi kazało. Mój dziadek i ojciec byli górnikami, ja też pracowałem na dole. Wyrastałem w tym i wiem, jak to jest. Nieszczęście chodzi wokół człowieka" - powiedział PAP. Pytany o to, czemu zabrał syna, odpowiedział: "Powinien wiedzieć. Nie chcę, żeby pracował w kopalni, za nic".
Pracownica ochrony kopalni mówi, że i w pierwszy, i w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia co chwila ktoś przyjeżdża – i Polacy, i Czesi. "Tych zniczy nie usuwamy co ludzie przynieśli, to tutaj jest" – zapewniła.
Do wybuchu metanu w kopalni CSM w Karwinie doszło w czwartek wieczorem. Górnicy znajdowali się 800 metrów pod ziemią. Zginęło 13 osób - 12 Polaków i Czech. Ciała dziewięciu ofiar wciąż znajdują się pod ziemią. W wybuchu obrażeń doznało 10 górników. W szpitalu w Ostrawie przebywa jeszcze dwóch z nich. Obaj są Polakami.